Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Biden to nie Lemoniadowy Joe ze straszakiem

22-02-2023 20:46 | Autor: Maciej Petruczenko
Chociaż tym razem Polska była dla prezydenta Stanów Zjednoczonych li tylko stacją przesiadkową w drodze na Ukrainę i z powrotem, a jego wtorkowe przemówienie w Warszawie nie spełniło wszystkich oczekiwań, mogliśmy sobie przy tej okazji przypomnieć, na czym polega kultura demokracji. Tylko czy po wyjeździe Joe Bidena o tej kulturze znowu trzeba będzie zapomnieć, nie zauważając, że dziś Biden to nie jest Lemoniadowy Joe ze straszakiem ze słynnej niegdyś czeskiej parodii westernu, lecz facet może w największym stopniu odpowiedzialny za bezpieczeństwo naszego świata?

Od czasu rozpoczęcia masowej emigracji Polaków do Stanów Zjednoczonych minęło grubo pond 100 lat, lecz mit bogatego wujka z Ameryki wciąż tkwi w świadomości narodowej, a każdorazowa wizyta prezydenta USA staje się wielkim wydarzeniem. Zanim w roku 1959 odwiedził Polskę wiceprezydent Richard Nixon, który 13 lat później przybył do nas już w majestacie pierwszego obywatela Stanów Zjednoczonych, mieszkańcy Warszawy z pewnym niedowierzaniem witali w 1958 lekkoatletów amerykańskich, którzy pojawili się nieoczekiwanie w stolicy Polski niczym kosmici. Byłem świadkiem dotykania owych „kosmitów” przed wejściem do Grand Hotelu, bo ludziom w głowie się nie mieściło, że nagle wylądowały u nas „Amerykany”. W efekcie ogromnego zainteresowania – zamiast regulaminowych 71 000 – na Stadionie Dziesięciolecia stłoczyło się w celu obejrzenia meczu Polska – USA aż 100 tysięcy widzów, co jest do dzisiaj lekkoatletycznym rekordem świata, jeśli chodzi o frekwencję.

No cóż, tęsknota za amerykańskością była wtedy przeogromna i tylko w niewielkim stopniu pomniejszały ją kolorowe krawaty i oryginalne dżinsy kupowane na ciuchach. Wszak Stalin zabronił Polsce skorzystania z powojennego Planu Marshalla, co na długie lata uczyniło z nas gospodarczych i cywilizacyjnych outsiderów w porównania z krajami Europy Zachodniej. Dlatego w pamięci Polaków pozostawała powojenna akcja humanitarna, skierowana między innymi do nas za pośrednictwem założonej w USA organizacji pomocowej UNRRA (United Nations Relief and Rehabilitation Administration), począwszy od 6 kwietnia 1945 roku. Z uwagi na skalę zniszczeń wojennych UNRRA przyznała Polsce pomoc o największej wartości w Europie, minimalnie więcej otrzymały jedynie zbiedniałe w Azji Chiny. Żywność, leki, wyposażenie szpitali, odzież, konie, samochody docierały do nas przede wszystkim drogą morską (początkowo poprzez rumuńską Konstancę, a potem poprzez Szczecin, Gdynię i Gdańsk). UNRRA była tym dla nas, czym my staliśmy się dla dotkniętych obecnie wojną Ukraińców. Tylko że napięcie polityczne pomiędzy USA i trzymającymi na Polsce łapę Sowietami sprawiło, że w 1947 roku pomoc tej organizacji została wstrzymana. Pozostały jedynie wspomnienia i dowcipy, jak ten z koniem „z Unry” w znakomitej komedii „Sam swoi”.

Gdy w latach 70-tych rozpoczęła się u nas epoka „gierkowska” i stopniowe otwieranie się na Zachód z kursowaniem maszyn PLL LOT do USA włącznie, w Warszawie i Krakowie witaliśmy kolejnych prezydentów USA. Po skompromitowanym aferą Watergate Nixonie pojawiali się: Gerald Ford (1975), Jimmy Carter (1977), George H.W. Bush (1989, 1992), Bill Clinton (1994, 1997), George W. Bush junior (2001, 2003, 2007), Barack Obama (2011, 2014, 2016), Donald Trump (2017) i wreszcie Joe Biden, który od 2022 roku odwiedził nas już kilkakrotnie. W 1990 pojawił się też w Warszawie niebędący już jednak prezydentem były gwiazdor Hollywood Ronald Reagan.

Przez długi czas Polacy łykali komplementy owych dostojnych gości, jakże chętnie przypominających zasługi Kazimierza Pułaskiego i Tadeusza Kościuszki w uzyskiwaniu niezależności przez Stany Zjednoczone, ale po wyjeździe amerykańskich dostojników zastanawiano się, dlaczego – w przeciwieństwie do wielu innych krajów – wciąż nie znosi się nam wiz do USA. Obowiązek wizowy został w zasadzie zniesiony dopiero w 2019 roku, jakkolwiek z różnych względów nie gwarantuje to za każdym razem swobodnego wjazdu na terytorium tego państwa. Można na to do dzisiaj narzekać, ale trudno jednocześnie nie wspomnieć, że przez dziesiątki lat byliśmy rekordzistami, jeśli chodzi o nadużycia związane z wykorzystywaniem wiz turystycznych i to był główny powód trzymania nas w zamrażalniku.

Stosunki ze Stanami bardzo się ociepliły po wstąpieniu Polski do NATO i wysłaniu naszych kontyngentów na pomoc Amerykanom w militarnych misjach, chociażby w Iraku i Afganistanie. Dużo wcześniej przeprowadzona w 1990 przez polskich oficerów wywiadu brawurowa akcja bezpiecznego wyprowadzenia z Iraku sześciu agentów amerykańskich (znana jako operacja Samum) przysporzyła sławy jej kierownikowi Gromosławowi Czempińskiemu i sprawiła, że Amerykanie umorzyli nam ponoć ogromną część długu z czasów PRL. Poza tym zaś pomogli Sławomirowi Petelickiemu w stworzeniu jednostki specjalnej (komandosów) pod nazwą Grom.

Nazwę jednostka wzięła zapewne od imienia wspomnianego pułkownika Czempińskiego (awansowanego z czasem na generała). I tak na dobrą sprawę – właśnie losy bohatera z Iraku stały się bodaj najgłośniejszym przykładem psucia tego, co nam przyniosły dobre stosunki polsko-amerykańskie. Bo temu zasłużonemu oficerowi polskie władze z okresu „dobrej zmiany” zmniejszyły nagle emeryturę, wypominając mu pracę wywiadowczą jeszcze w okresie komunistycznej Polski. Taki despekt nie spotkał np. peerelowskiego prokuratora, noszonego teraz na rękach i awansowanego coraz wyżej Stanisława Piotrowicza. Czempiński natomiast musiał przeżyć gorycz upokorzenia ustawą „dezubekizacyjną” , aż w końcu sąd kazał mu emeryturę w pełnym wymiarze przywrócić.

W okresie „dobrej zmiany” kłopoty z przedłużeniem licencji miała związana z Amerykanami telewizja TVN 24, aż musiała interweniować ambasada USA. Nadto zaś Można było dostrzec pewną analogię pomiędzy antydemokratycznymi działaniami, do jakich w Polsce posunęli się posłowie „dobrej zmiany”, i wprost skandaliczną burdą w postaci ataku zainspirowanej przez wielkiego przegranego wyborów prezydenckich Donalda Trumpa awanturniczej bandy, która 6 stycznia 2021 wtargnęła nieoczekiwanie na Kapitol w trakcie obrad obu izb parlamentu. W następstwie ataku śmierć poniosło 5 osób, a 135 policjantów zostało rannych. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że niemogący pogodzić się z przegraną swojego ulubieńca Trumpa prezydent RP Andrzej Duda do tego stopnia wierzył w „sfałszowanie” elekcji, iż ogłoszonemu już oficjalnie jako zwycięzca Joe Bidenowi pogratulował tylko udanej kampanii wyborczej czy czegóś w podobie.

Trudno nie porównać owego zamachu na demokrację w USA z nie tak dramatycznym, lecz równie skandalicznym naruszeniem przez posłów PiS zasad parlamentaryzmu w dniu 16 grudnia 2016 roku, gdy obrady w arcyważnych dla państwa sprawach przeniesiono w Sejmie do Sali Kolumnowej, uniemożliwiając faktycznie posłom opozycji udział w głosowaniu. Obecnie zaś prezydent Duda rychło w czas skierował do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o analizę noweli do ustawy o Sądzie Najwyższym, zwracając m. in. uwagę, że jeśli z jego prezydenckiej woli ktoś został sędzią, to jest to nominacja nie do podważenia. Dyskusje na ten temat przedłużają w nieskończoność „wypełnienie” tzw. kamieni milowych, które wyznaczyła Polsce Unia Europejska, chcąc doczekać się przywrócenia standardów wymiaru sprawiedliwości i uzależniając od tego wypłatę pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy. Wygląda jednak na to, że dla prezydenta ważniejszy od interesu społecznego jest jego osobisty autorytet – i tak już wielokrotnie ośmieszony dziwacznymi interpretacjami prawa. Tak samo jak dla Trumpa zawsze ważniejszy był własny interes.

Wróć