Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Bioróżnorodności ciągle zbyt mało

07-12-2022 20:50 | Autor: Bogusław Lasocki
Późnojesienny i zimowy czas to dobry moment, by przemyśleć letnie i jesienne obserwacje natury, i spróbować i wykorzystać refleksje na potrzeby jej wiosennego odrodzenia. Ostatnie sezony znów przyniosły ożywienie zainteresowania ursynowian i naszych decydentów problemami przyrody. Wśród spraw nie do końca rozwiązanych, na czele z trudnymi relacjami Parku Polskich Wynalazców i niewątpliwie naturalnego lasku pod Psią Górką z jej otoczeniem, pojawiło się dużo tematów załatwionych pozytywnie.

Można wymienić chociażby uratowanie sporej ilości drzew, np. topoli osiki przy al. KEN 105 czy wierzby przy Domu Sztuki, utworzenie kilku nowych zielonych skwerów z nieckami retencyjnymi, "kieszonkowego parku" przy Multikinie. Coraz częściej pojawia się wątek kwietnych łąk.

Lubimy kwiaty na łące

Do niedawna miejskie tereny zielone kojarzyły się z trawnikami, wśród których czasem mignęły jakieś rabatki kwiatowe. Ideałem była równo przystrzyżona i dosyć często koszona, niezbyt wysoka trawa, najlepiej bez żadnych kwiatków, określanych zwyczajowo jako chwasty. Przebijającym się z trudem nurtom ekologicznym zaczęły przychodzić z pomocą zwykłe niedbalstwo i rosnące koszty pracy, sprzyjające kiepskiej pielęgnacji trawników. Coraz częściej można było zobaczyć kępki maków, chabrów i innych kolorowych roślin. Wreszcie coś drgnęło, równolegle z pomysłem umieszczenia pszczelej pasieki na dachu Urzędu Dzielnicy. Pasieka niestety nie powstała, ale temat kwietnych łąk i owadów zapylaczy stał się szerzej poznany przez ursynowian.

Miałem ostatnio okazję rozmawiać o problemach przyrody miejskiej z dr hab. Ewą Zaraś, prodziekanem Wydziału Ogrodniczego SGGW. - Musimy dbać o owady zapylacze i wątek łąk kwiatowych bardzo się z tym splata - stwierdziła dr hab. Ewa Zaraś. - Im więcej różnorodnych roślin kwiatowych, które będziemy nawet bardzo spontanicznie wprowadzać do przestrzeni miejskiej, tym bardziej wzbogacamy bioróżnorodność. Musimy tylko pozwolić im samym decydować, które będą się lepiej rozrastać, bo jest im lepiej. Gdy się wprowadza różnorodną florę w mieście, staje się ona stabilniejsza od flory ubogiej, a zwłaszcza monogatunkowej. Rośliny w mieście, oprócz bycia pożytkiem dla owadów, są bardzo ważnym elementem jego funkcjonowania w kontekście fitoremediacyjnym - oczyszczając powietrze są specyficznymi biofiltrami. Im większą różnorodność roślinną zapewnimy środowisku, tym więcej będzie pozytywnych efektów - wyjaśniała dr hab. Ewa Zaraś.

Sprawa jest w zasadzie znana, ale jednak ładnie przystrzyżone, zielone trawniczki dla wielu osób są wzorem przyrody miejskiej. Nadal nie zawsze rozumiemy, że w ubogim gatunkowo środowisku pojawienie się jakiegoś szkodnika czy choroby może spowodować dużą stratę. Natomiast w środowisku wielogatunkowym, nawet jeśli sporo roślin wypadnie, to jeszcze sporo ich pozostanie. Tak więc różnorodna roślinność i kwiaty powinny być wszędzie, nie tylko przy chodnikach, ale również wzdłuż ulic.

Miód miejski jest zdrowy

W okresie dyskusji na temat pasieki na dachu ratusza często pojawiał się wątek możliwości powstania miodu zatrutego spalinami. Okazuje się, że takie zagrożenie właściwie nie istnieje. - Pomimo zdecydowanie szkodliwego środowiska miejskiego, owady zapylacze, a wśród nich pszczoły, dają sobie całkiem dobrze radę - mówi dr hab. Zaraś. - Paradoksalnie, miód miejskich pszczół może być jakościowo nawet konkurencyjny w stosunku do miodów niemiejskich. W mieście, ze względu na duże zagęszczenie ludzi, nie można stosować oprysków pestycydami czy innymi środkami ochrony roślin, co jest częstą praktyką poza miastem. Pszczoły ze swoim malutkim ciałkiem są genialnym laboratorium. Wszystko, co w pożytku jest niewłaściwe, szkodliwe, pozostaje w tym owadzim ciałku. Miód jako pokarm dla dzieci czyli larw pszczelich, jest - trochę upraszczając - przefiltrowany, musi zawierać wszystko co najlepsze. Analogiczna sytuacja ma miejsce w przypadku roślin. Myśląc o ogrodnictwie miejskim, o sadach czy warzywniakach miejskich, mamy podobną sytuację. Roślina, podobnie jak pszczoła, szkodliwe substancje zatrzymuje w organizmie, natomiast w owocu które okrywa dziecko czyli nasionko, jest wszystko co jest najlepsze. Patrząc na skład chemiczny roślin, w korzeniu, liściu czy łodydze, będziemy mieć bardzo różne rzeczy. Natomiast w samym owocu i nasionach, szkodliwych substancji będzie najmniej, o ile w ogóle się pojawią - tłumaczy dr hab. Ewa Zaraś.

Myśląc o pszczołach i kwietnych łąkach, przypomina się wątek pielęgnacji zieleni i koszenia trawników. Najlepiej często, przy samej ziemi. A łąki kwietne tego jednak nie lubią. - W prawdziwej naturze rośliny sobie same dają radę - wyjaśnia dr hab. Zaraś. - Nic im nie przeszkadza, rosną swoim własnym naturalnym rytmem. Natomiast w warunkach miejskich zasadniczo koszenie mogłoby się odbywać, gdy są już zawiązane owoce, pomagając roślinom się rozsiewać. Tylko po to kosimy. Nawet łąka kwietna z roślinnością jednoroczną może być łąką wieloletnią. Jeśli roślinom jednorocznym pozwolimy zakwitnąć i zetniemy je dopiero wtedy, gdy z kwiatów stworzą się owoce i dojrzałe nasiona, wtedy przedłużamy linię jednoroczną na wieloletnią. Tak więc jedyny sens koszenia łąk kwietnych czy innych częściowo naturalnych formacji roślinnych jest tylko taki, by pomóc wysiać się nasionom - mówi dr hab. Ewa Zaraś. Zatem jeśli już kwietne trawniki są koszone, wystarczy robić to raz czy dwa razy w roku. Nie ma tu ryzyka, że pojawią się chwasty, bo przecież kwiaty na łące to właśnie chwasty (w kontekście ślicznych trawniczków). A jeśli pojawi się jakaś roślina inwazyjna, to wystarczy usunąć ją ręcznie i po problemie. Będzie znów pięknie i kolorowo.

Kochajmy stare drzewa

Drzewa cieszą swoim pięknem, cieniem w upały, czystym powietrzem w swojej bliskości. Wymagają jednak odpowiedniej pielęgnacji. Najbardziej opłaca się po posadzeniu drzewo zostawić własnemu losowi i potem, gdy wyrośnie do nieba, po prostu wyciąć. Jest uniwersalny pretekst: drzewo stanowiło zagrożenie dla bezpieczeństwa. Przykładem zaniedbań pielęgnacyjnych może być blisko setka topoli, rosnących wzdłuż ul. Rosoła pomiędzy Ciszewskiego i Gandhi. Posadzone 40 lat temu, sięgają niekiedy 8. - 9. piętra. Nieprzycinane gałęzie z niskich poziomów miewają długość nawet 10 - 15 metrów. Dla technokratów od zarządzania zielenią i środowiskiem są już za stare. Zapewne swoista eutanazja zacznie następować w ciągu najbliższych lat.

Brakuje mądrości opiekunów wielkiej topoli, rosnącej na Stokłosach pomiędzy budynkami przy ZWM 1 a 4. Drzewo dorasta do 10. piętra a obwód w pierśnicy sięga 350 cm. Dolne gałęzie obcięto, pozostałe w niezbędnym zakresie są co kilka lat przycinane. Przy tym drzewie ursynowscy urzędnicy kochający wycinkę starych drzew powinni odbywać co miesięczne rekolekcje z ochrony środowiska. - Topole są drzewami bardzo trudnymi do pielęgnacji - wyjaśnia dr hab. Ewa Zaraś, dendrolożka i arborystka z SGGW. - Są to zazwyczaj mieszańce amerykańskie, które z natury rosną bardzo szybko, ale też niestety długo nie żyją. 70 - 80 lat to czas, kiedy drzewo zaczyna wchodzić w fazę terminalną, ale w dobrych warunkach, to na pewno będzie więcej niż 40 lat. Wtedy warto rozważyć cięcia pielęgnacyjne. Cięcie gałęzi dla to drzewa zawsze jest dramat, ale specjaliści wiedzą, jak dany gatunek można głęboko przyciąć. Rośliny o bardzo twardym drewnie, długowieczne, na przykład dęby, źle reagują na cięcie. Natomiast te szybko rosnące znoszą to duża łatwiej - tłumaczy dr hab. Ewa Zaraś.

Powinniśmy się pochylać nad starymi drzewami ze względu na szacunek dla takiej potężnej rośliny, do tego, jak się rozwijała w danym miejscu, jak kształtowała krajobraz okolicy. Pomijając aspekty przyrodnicze, drzewo jest bardzo ważnym elementem krajobrazu kulturowego. Utrata dużego, okazałego drzewa bywa często niepowetowaną stratą dla wizerunku, dla pejzażu miasta. Stare drzewo jest tak samo elementem bioróżnorodności, którego nie zastąpią nowe nasadzenia. Dlatego dbając o bioróżnorodność roślin w mieście, dbamy tym samym o bioróżnorodność świata wokół nas. To może pomóc uchronić nas przed katastrofą ekologiczną.

Fot. Bogusław Lasocki

Wróć