Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Buntownik na 50 procent

20-07-2016 22:07 | Autor: Tadeusz Porębski
Wprowadzanie akcentów politycznych do zawodów sportowych stoi w sprzeczności z regułami FIFA, UEFA, MKOl oraz większości organizacji zrzeszających sportowców. Zasady FIFA są jasne: "W zachowaniu sportowca i w jego stroju nie może znajdować się nic, co mogłoby być polityczną, religijną lub osobistą deklaracją przekonań" (Reguła nr 4). Podobnie jest w Karcie Olimpijskiej: "Jakakolwiek demonstracja polityczna, religijna i rasowa nie jest dozwolona na arenie olimpijskiej, stadionie lub w jakimkolwiek innym obszarze" (Reguła nr 51).

Za niezastosowanie się do tych zapisów grożą surowe konsekwencje, m. in. długoterminowe dyskwalifikacje. Szkoda, że zasady te nie obowiązują na wyścigach konnych w Polsce, które są zakwalifikowane jako dyscyplina sportu.

Tegoroczną gonitwę Derby dla 3-letnich folblutów wygrał faworyt ogier Caccini trenowany przez Adama Wyrzyka. Podczas dekoracji na padoku doszło do nieprzyjemnego i niepotrzebnego zgrzytu. Trener zwycięskiego konia nie przyjął z rąk prezesa Totalizatora Sportowego nagrody rzeczowej w postaci okolicznościowego pucharu, argumentując, że czyni tak w proteście przeciwko odwołaniu zarządów państwowych stadnin koni arabskich w Janowie Podlaskim i Michałowie. Jego zdaniem odpowiedzialna za to jest opcja, z której wywodzi się prezes TS, dlatego przyjęcie nagrody z rąk człowieka wywindowanego na to  stanowisko przez wraże Wyrzykowi ugrupowanie byłoby dla niego hańbiące. Kwestia o kluczowym znaczeniu – czy odwołanie prezesów stadnin miało uzasadnienie merytoryczne – nie jest dla pana trenera ważne. On po prostu nie zgadza się z taką decyzją i będzie protestował. 

Czemu i komu miała służyć polityczna błazenada w wykonaniu nic nieznaczącego w przestrzeni publicznej trenera z małej mazowieckiej wioski? Wydaje się, że wyłącznie jemu samemu, bo w ten sposób dodatkowo dopompował i tak już mocno nadmuchane własne ego. Bo wyścigom konnym wyrzykowa błazenada z pewnością mocno zaszkodziła, z czego większość obserwatorów i komentatorów na wyścigowych forach nie zdaje sobie sprawy. Polska to wolny kraj i każdy ma prawo wyrażać własne poglądy. Ale nie na arenie sportowej rywalizacji. Czytelników nieobeznanych w sprawach służewieckich informuję, że państwowa spółka Totalizator Sportowy jest 30-letnim dzierżawcą stołecznego hipodromu, organizatorem gonitw i fundatorem wielomilionowych pul nagród na kolejne sezony wyścigowe. Służewiec był w 2008 r. na krawędzi bankructwa, kiedy ówczesny wiceminister skarbu Michał Chyczewski zdecydował się podłączyć kroplówkę konającym wyścigom konnym i zarządził przejęcie zabytkowego obiektu w długoletnią dzierżawę przez bogatą państwową spółkę.

Ten ruch okazał się zbawienny dla samych wyścigów, rzeszy hodowców koni wyścigowych, trenerów, jeźdźców oraz szeregowych pracowników stajni. Hodowcy mogą się ścigać swoimi końmi, walczyć o nagrody pieniężne oraz sportowe splendory, bywalcy cieszą się z możliwości oglądania gonitw, a reszta jest zadowolona, bo ma pracę i może zarabiać na chleb. Dlatego zwykły rozsądek nakazuje utrzymywanie poprawnych relacji z TS, było nie było – łaskawcą i  dobrodziejem wyścigów konnych w Polsce. Czy się tę spółkę i zatrudnionych w niej ludzi lubi, czy też nie.

Adam Wyrzyk – swoim nieodpowiedzialnym, ale starannie wyreżyserowanym politycznym spektaklem – +strzelił wyścigom i wszystkim pasjonatom tej dyscypliny sportu w przysłowiową stopę. Wystarczy mieć w sobie choć szczyptę empatii, by pojąć w jak dyskomfortowej sytuacji znalazł się prezes potężnej państwowej spółki o znaczeniu strategicznym, sponsorującej wyścigi na Służewcu, kiedy w obecności przedstawiciela Prezydenta RP i licznie zgromadzonej publiczności rzucono mu brutalnie w twarz, że przyjęcie okolicznościowego pucharu z jego rąk jest hańbiące. Nie chciałbym znaleźć się w podobnym położeniu. Prezes opuścił Służewiec dopiero po godzinie 21, ponieważ w wąskim gronie długo dyskutowano o tym ubolewania godnym wydarzeniu. Oczywiście, oficjalnie nie ma doniesień z centrali spółki na Targowej, jak zarząd TS odniósł się do politycznego wybryku Wyrzyka. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że odpowiedź na to pytanie będziemy mogli poznać dopiero przy tworzeniu puli nagród na sezon 2017. To mocno enigmatyczne, ale wiele mówiące info.

Wyrzyk zaplanował dla siebie w Derby rolę główną i dopiął swego. Nie wziął w ogóle pod uwagę następstw odegranego spektaklu nie tylko dla samych wyścigów, ale także dla własnego biznesu.  Zapomniał mianowicie, że znienawidzona przez niego "dobra zmiana" ma w swoich rękach m. in. lasy państwowe, w tym Mazowiecki Park Krajobrazowy, w którym pan Wyrzyk wytyczył ścieżki treningowe dla swoich koni. Co będzie, jeśli obrażona "dobra zmiana" zdecyduje się wziąć działalność gospodarczą trochę zbuntowanego trenera pod lupę i zabroni mu użytkowania parku krajobrazowego do celów komercyjnych? Piszę "trochę zbuntowany trener", bo pan Wyrzyk zbuntował się tylko na 50 procent – odmówił mianowicie z obrzydzeniem przyjęcia z rąk prezesa TS pucharu, ale ufundowaną przez TS  nagrodę pieniężną w wysokości ponad 30 tys. złotych skwapliwie przytulił bez specjalnego obrzydzenia. Bardzo przebiegły, pragmatyczny i bardzo obłudny jest ten buntownik z mazowieckiej wioski, nieprawdaż? 

Adam Wyrzyk w czasie trwania swojej trenerskiej kariery kilkakrotnie zachował się na Służewcu w sposób niewłaściwy, by nie powiedzieć – chamski. W kwietniu 2012 r. publicznie zniesławił na Trybunie Głównej, w obecności świadków, właścicielkę koni oraz jej męża, za co Komisja Techniczna ukarała go grzywną. W lipcu ubiegłego roku zbeształ stewardów z KT, zarzucając im stronniczość, złośliwość oraz brak obiektywizmu. I tym razem nałożono na niego karę pieniężną w wysokości 500 zł, co w zasadzie nie było żadną karą, lecz czymś w rodzaju ojcowskiego klapsa wymierzonego rozkapryszonemu dziecku. Mało tego, po wniesieniu mocno pokrętnego zażalenia Komisja Odwoławcza, kierowana przez hodowcę mającego u Wyrzyka własne konie(ewidentny konflikt interesów!), anulowała grzywnę ograniczając się do udzielenia agresywnemu trenerowi upomnienia. Problem w tym, że kary upomnienia nie ma w regulaminie wyścigów konnych.

Usprawiedliwieniem dla Wyrzyka w oczach członków KO miało być to, że trener działał w stanie emocji, których rzekomo nie był w stanie powstrzymać. Może więc pan Wyrzyk i nie odstępujący go na krok, drący się podczas gonitw jak opętany i używający plugawego języka jego przyboczny zwany "Wicewyrzykiem" powinni przed wyścigami zażywać ogólnie dostępny Benospokój, a może coś silniejszego, na przykład Diazepam, który łagodzi emocje oraz zachowania agresywne? Wszak każdy trener koni wyścigowych poddawany jest podczas mityngów emocjom i nic się nie dzieje. Tylko jeden Wyrzyk ubliża ludziom publicznie, donosi na innych trenerów, nachodzi stewardów, awanturując się i próbuje zmienić podjętą przez nich decyzję.

Tuż przed Derby doniósł do KT, że kolega po fachu Maciej Jodłowski, z którym od nagrody Efforty w 2015 r. jest w ostrym konflikcie, nieprawidłowo okuł swoje konie. KT i KO odrzuciły protest (donos) jako bezzasadny. Słynni służewieccy trenerzy przewracają się w grobach, bo na Służewcu nigdy nie było donosicielstwa. Nie wyobrażam sobie, by pan Molenda poleciał z jęzorem do KT ze skargą na pana Palińskiego, Stawskiego czy Chatizowa, i na odwrót. Sporne kwestie załatwiało się, jak przystało na ludzi honoru, we własnym gronie. Nawet dzisiaj nie mieści się w głowie scenariusz, że na przykład pan Walicki mógłby donieść na pana Janikowskiego, a pan Ziemiański na pana Siwonię. Dwaj ostatni, znani z twardych charakterów, załatwiliby prywatne animozje po cichu na ubitej ziemi, a nie w siedzibie KT. Cóż,  widać w każdej dobrej rodzinie może trafić się jakiś pryszcz, jak mawiał podpułkownik Frank Slade, bohater oscarowego filmu "Zapach kobiety". 

Jednak najsmutniejszy w tym wszystkim jest brak reakcji środowiska wyścigowego na wybryki Adama Wyrzyka. Trenerzy mieli zamiar napisać list otwarty, by odciąć się od jego politycznych wyczynów, ale wycofali się z tego pomysłu, dając tym samym "Buntownikowi na 50 proc." zielone światło na przyszłość oraz umacniając tkwiące w nim poczucie bezkarności. Wydaje się, że po prostu obawiają się wybuchowego charakteru tego osobnika. Dano mi nawet ogródkiem do zrozumienia, że po napisaniu krytycznego tekstu mogę spotkać się z atakiem z jego strony, "bo jest to facet nieobliczalny". To możliwe, choć mało prawdopodobne. Wyrzyk jest bowiem raptusem, ale nie głupcem, więc musi zdawać sobie sprawę, że istnieje coś takiego jak art. art. 212, 216, jak również 217 kk, a ja sam jestem praemonitus - praemunitus. Zapewne "Buntownik na 50 proc." nie jest zbyt dobrym łacinnikiem, więc jeśli chce poznać znaczenie tych słów, niechaj sobie zajrzy do Internetu.    

Wróć