Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Burmistrz w roli łupieżcy?

16-09-2015 19:57 | Autor: Tadeusz Porębski
Wielokrotnie pisałem o łupieniu warszawiaków z tytułu tak zwanej aktualizacji opłat za użytkowanie wieczyste gruntu. To eufemizm i zwykła ściema, bo aktualizacja oznacza w tym akurat przypadku po prostu podwyżkę, zwykle o kilkaset procent. Miasto jest gołe i wesołe, musi inwestować w miejską infrastrukturę i takie tam inne, na przykład płacić wysokie premie armii urzędników, a że nie ma innego pomysłu na podreperowanie pustoszejącej kasy, szuka pieniędzy w kieszeniach mieszkańców.

W 2012 roku pani prezydent wydała swoim urzędnikom poufną dyrektywę: "zwiększać dochody miasta z podatków lokalnych w ramach ustawowych stawek maksymalnych". Niegramotnym wyjaśniam, że w języku prostaków brzmiałoby to tak: "łupić hołotę podatkami, ile tylko się da i na ile tylko pozwalają na to zapisy ustaw".

Wielokrotnie interweniując w sprawie morderczych podwyżek z tytułu użytkowania wieczystego, całkiem zapomniałem, że jako warszawiak i ja kiedyś będę ofiarą. Tak stało się w w 2014 r., kiedy listem poleconym mokotowski urząd przesłał mi wiadomość o "aktualizacji" opłat za wieczyste użytkowanie 324-metrowego skrawka ziemi na Starym Mokotowie, gdzie szczęśliwie pomieszkuję. Poprzednią "aktualizację" przeprowadzono cztery lata wcześniej, a jej owocem była podwyżka opłat o 250 proc. Tym razem również zdecydowano się na tak drastyczną podwyżkę, mimo że budynek posadowiony jest po obrysie działki, dlatego nie ma ona żadnego potencjału inwestycyjnego. Aż pięćset procent w górę w ciągu zaledwie kilku lat! Tego było już dla mnie za wiele, dostałem przysłowiowej piany, bo nic mnie tak nie irytuje, jak próba wyciągania ode mnie pieniędzy.

Odwołałem się wpierw do SKO, które jest organem miasta, wiedząc z góry, że tam mi nie pomogą. Ale to obowiązek, bo taka jest procedura. Drugim krokiem było odwołanie się do Komisji Arbitrażowej przy PFS Rzeczoznawców Majątkowych, dokonującej oceny prawidłowości sporządzania operatów szacunkowych. Poskarżyłem się m. in., że tak zwane nieruchomości podobne i reprezentatywne do mojej, przywołane w operacie szacunkowym przez sporządzającą rzeczoznawcę, są wzięte z chmur. Na przykład podobna do mojej 324-metrowej działki miała być w jej oczach nieruchomość o powierzchni pół hektara przy ul. Sobieskiego, przeznaczona pod biura i usługi z wykluczeniem "mieszkaniówki"! Takich kwiatków było więcej. W lipcu ubiegłego roku Arbitraż zmiażdżył operat zamówiony przez dzielnicę Mokotów w celu pognębienia mnie i moich sąsiadów. Sentencja była taka: "...Procedura wyceny przedmiotowej nieruchomości (mojej - przyp. TP) została przeprowadzona niezgodnie z obowiązującymi przepisami prawa... W opinii Zespołu Oceniającego, ujawnione w trakcie postępowania opiniującego braki w realizacji procedury wyceny oraz popełnione błędy uniemożliwiają uznanie przydatności opiniowanego operatu szacunkowego do celu, dla którego został sporządzony... Operat szacunkowy, w odniesieniu do którego została wydana ocena negatywna, od dnia wydania tej oceny traci charakter opinii o wartości nieruchomości...".

Oznacza to ni mniej, ni więcej, że organ, czyli urząd dzielnicy Mokotów, nie udowodnił, iż istnieją przesłanki do aktualizacji opłaty za użytkowanie wieczyste. SKO przesłało moje odwołanie, które automatycznie stało się pozwem, do sądu powszechnego. W ciągu trzech miesięcy mam zostać powiadomiony o terminie wokandy.

Nie spodziewałem się jednak, że wcześniej otrzymam z mokotowskiego urzędu pismo, które niejako przywołuje mnie do porządku, informując w zawoalowany sposób, że nieładnie jest podważać dokument sporządzony przez wykwalifikowanego fachowca i że takie podważanie kompetencji może skończyć się dla mnie przykrymi konsekwencjami. Oczywiście autor kuriozalnego pisma, pan wiceburmistrz Krzysztof Rinas, nie odważył się napisać tego wprost – zrobił to między wierszami. Pan Rinas jest ponoć stosunkowo młodym jeszcze znawcą prawa, więc niniejszym wybaczam mu głupoty, które do mnie wypisuje, donosząc jednocześnie uprzejmie, że jego pismo nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia i bynajmniej nie zniechęciło do dochodzenia sprawiedliwości w sądzie. Co pisze pan wiceburmistrz? W pierwszym akapicie pisma stwierdza z całą mocą, że aktualizacja opłaty rocznej z tytułu użytkowania wieczystego gruntu (mojego - przyp. TP) dokonana została w wyniku zmiany jego wartości, co stanowi wypełnienie wymogów wynikających z art. 77, ust. 1, 2a i 3 ustawy o gospodarce nieruchomościami. Fajnie, tyle że art. 78.1 tejże nakazuje, aby organ wskazał sposób obliczenia nowej wysokości opłaty oraz umożliwił obywatelowi zapoznanie się z operatem szacunkowym, na którym oparł się, wyznaczając nową opłatę. Zaś art. 78, ust. 3, zdanie 2 ustawy powiada, iż "ciężar dowodu, że istnieją przesłanki do aktualizacji opłaty spoczywa na właściwym organie". A organ, niestety, nie dowiódł tego w sposób przekonujący.

Art. 157 ustawy o gospodarce nieruchomościami stanowi, iż oceny prawidłowości sporządzenia operatu szacunkowego dokonuje organizacja zawodowa rzeczoznawców majątkowych. W mojej sprawie organizacja ta (Komisja Arbitrażowa przy PFS Rzeczoznawców Majątkowych) w opinii z dnia 25.07.2014 r. stwierdziła, że sporządzony na zlecenie mokotowskiego urzędu operat "nie powinien stanowić podstawy ustalenia wysokości aktualnej opłaty rocznej z tytułu użytkowania wieczystego przedmiotowej nieruchomości, ponieważ narusza przepisy ustawy o gospodarce nieruchomościami". A zgodnie z art. 157, ust. 1a operat szacunkowy, w odniesieniu do którego została wydana ocena negatywna, od dnia wydania tej oceny traci charakter opinii o wartości nieruchomości. Wydaje się, że zapisy ustawy sejmowej są wiążące dla urzędników, którzy nie powinni z nimi polemizować. Jak widać, nie dla wszystkich. Przypominam więc niniejszym panu wiceburmistrzowi Krzysztofowi Rinasowi, że Komisja Arbitrażowa przy PFS Rzeczoznawców Majątkowych nie jest panem Ziutkiem, który za pieniądze rozdaje na prawo i lewo swoje nic nieznaczące opinie. Podstawy prawne oceny prawidłowości sporządzenia operatu szacunkowego stwarza tej organizacji art. 157 ustawy o gospodarce nieruchomościami. To wystarczająca legitymacja do dokonywania ocen operatów i wydawania opinii negatywnych.

Również ostatnie zdanie w drugim akapicie burmistrzowskiego pisma, że "znaczny wzrost opłaty rocznej jest wynikiem wzrostu cen gruntów od 2006 r." nie znajduje potwierdzenia na rynku nieruchomości. Zgodnie z opiniami fachowców i realiami rynku, w latach 2006-2009 odnotowywano bardzo wysokie ceny gruntów, ale od tego czasu spadły one (2014 - 2015) nawet do 50 proc. tamtej wartości. Nieprawdziwe są również stwierdzenia pana Rinasa jakoby rzeczoznawca majątkowy nie miał możliwości obrony swoich praw w starciu z Komisją Arbitrażową PFS RM. Autorka wspomnianego operatu uczestniczyła w posiedzeniach komisji i składała wyjaśnienia, o czym wyraźnie napisano w opinii komisji.

I jeszcze na marginesie. Skandalem jest to, że urzędnicy samorządowi, zlecając na postawie ustawy o zamówieniach publicznych wykonywanie operatów szacunkowych, nie sprawdzają ich poprawności i zgodności z zapisami ustawy oraz rozporządzeniem Rady Ministrów, twierdząc często, że nie są do tego uprawnieni. Ustawa o zamówieniach publicznych wprost nakazuje sprawdzanie, czy zamówienie jest wykonane zgodnie z umową i z przepisami prawa. A z panem Krzysztofem Rinasem spotkam się w sądzie i płonę wprost z ciekawości, jakie dowody przedstawi na potwierdzenie tego, że w okresie zaledwie 4 lat wartość 324-metrowej działki, zabudowanej po obrysie domem mieszkalnym, wzrosła aż o 500 procent.

Wróć