Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Co robić, gdy atmosfera staje się wybuchowa?

24-05-2016 21:35 | Autor: Maciej Petruczenko
Kiedy wiele lat temu nadzwyczaj lubiany aktor Jerzy Dobrowolski puścił po raz pierwszy w lud popularne do dzisiaj powiedzenie „dla mnie bomba”, mało kto mógł się spodziewać, że w przyszłości to już nie będzie przenośnia, tylko określenie czegoś wybuchowego sensu stricto. Ostatnio mieliśmy właśnie wybuch we Wrocławiu oraz podejrzenie podłożenia bombki w wieżowcu Warsaw Spire i na stacji SKM przy lotnisku Chopina.

Można przypuszczać, że incydenty terrorystyczne zaczną się u nas mnożyć z bardzo wielu powodów, chociażby na skutek narastających napięć politycznych, do których prowadzą działania partii – bądź przywiązanych, bądź oderwanych od władzy, a także posunięcia hierarchów Kościoła Rzymskokatolickiego, lubiących bezwzględnie podporządkowywać sobie społeczeństwo i w wielu wypadkach niosących zamiast tradycyjnej Dobrej Nowiny – ewidentnie złą wolę. Zwłaszcza wtedy, gdy w oczywisty sposób lekceważą oni zalecenia papieża Franciszka, sugerując niejako, że jeśli chodzi o Argentyńczyków na terenie Europy, to obecnie dużo mocniejszą pozycję niż Franciszek ma piłkarz Barcelony Leo Messi.

W Polsce robi się coraz bardziej gorąco i w sensie dosłownym, i w abstrakcyjnym tego słowa rozumieniu. Z jednej strony bowiem, klimat nam się coraz bardziej ociepla, z drugiej zaś z dnia na dzień rośnie temperatura politycznych sporów. Niektórzy zaczynają opowiadać stary żart z czasów Związku Radzieckiego, w którego Radzie Najwyższej miał obowiązywać taki schemat głosowania: kto jest „za”, może opuścić ręce i odwrócić się od ściany. Mam nadzieję, że ów model nie zostanie w naszym Sejmie powielony. Na razie jednak trwa ogłupianie policji, która – jak się okazuje – nawet w sytuacji, gdy zachodzi ewidentna konieczność interwencji, powinna się upewniać, jaką polityczną opcję reprezentuje sprawca wykroczenia lub przestępstwa. Gdyby interweniujących funkcjonariuszy kopał dobrze zbudowany chłopiec z formacji patriotycznej lub okładała pięściami niewinna dziewczyna z rodziny odpowiednio partyjnej, lepiej byłoby powstrzymać się od działania i łagodnie, z nieskrywaną troską w głosie zaapelować do każdego z nich: – Kochanie, nie bij mnie, bo się spocisz.

Podobną troskę przejawiają władze Warszawy, które na portalu miejskiego ratusza zamieściły instrukcję – jak się zachowywać w przypadku zagrożenia terrorystycznego. Biuro Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego poucza nas, jak powinniśmy zareagować w razie wybuchu, strzelaniny albo wzięcia zakładników. Pierwsze, bardzo rozsądne, przykazanie brzmi: uciekać od miejsca niebezpieczeństwa jak najdalej, ewentualnie paść na ziemię, jak się domyślam – nie po strzale, lecz przed strzałem. Po salwowaniu się ucieczką nie możemy żadną miarą zdradzać miejsca swojej kryjówki ani widokiem, ani dźwiękiem, nawet jeśliby to miała być jedynie wibracja telefonu. Wszelkie wibratory zatem trzeba bezwzględnie wyłączyć. Jeśli mimo zachowania tych wszystkich środków ostrożności zostaniemy jednak ujęcie przez napastników, musimy przede wszystkim – zgodnie z instrukcją Biura – zachować bezwzględny spokój. W końcu powinno nam być obojętne, czy nam łeb utną, czy strzelą prosto w serce. A może puszczą wolno? Instrukcja przypomina, iż „nie można dyskutować z napastnikami, zgrywać bohatera czy też ich atakować”, ale słuchać wydawanych poleceń. Z kolei podejrzenia ma wzbudzać pozostawiony gdzieś w kącie pakunek lub torba, bo może się w nich znajdować ładunek nawet bardziej  wybuchowy od posła Stefana Niesiołowskiego czy też opony do prezydenckiego BMW albo projekt nowej ustawy. Lepiej więc zadzwonić pod numer 112 i ostrzec o niebezpieczeństwie.

Co mamy robić, jeśli napadnie nas wyjątkowo groźna „grupa kolesi” z Trybunału Konstytucyjnego albo dobrana szajka z Sądu Najwyższego, Biuro – nie wiedzieć czemu – nie doradza i nie uprzedza też, żebyśmy nie wpadli pod koła toyoty prowadzonej przez pijanego biskupa lub też nie zostali uderzeni przez krążącego po Warszawie złotego mercedesa, który – dla niepoznaki – przybiera kolor brązowy. Jako redakcja otrzymaliśmy na szczęście od rzecznika stołecznego Ratusza szczegółową instrukcję w sprawie niezamieszczania niesprawdzonych i nieprawdziwych informacji. Na wszelki wypadek poprosiliśmy o listę takichż, ale od jakichś dwóch tygodni nie możemy się jej doczekać. Za to z różnych stron spływają do redakcji wiarygodne informacje, do których na przykład urzędnikom Biura Gospodarki Nieruchomościami dziwnym trafem nie udało się dotrzeć, chociaż istniała taka możliwość.

A skoro wspomniałem już o niebezpieczeństwach, jakie mogą nam grozić na terenie Warszawy, to trudno byłoby pominąć zagrożenie zupełnie niekontrolowanym atakiem inwestycyjnym , jaki został już przypuszczony po wykorzystaniu dobrodziejstw reprywatyzacji, będącej odwróceniem tzw. dekretu Bieruta. Główne założenie tego procesu polega chyba na tym, żeby w żadnym razie cennych nieruchomości nie odzyskiwali legalni spadkobiercy. I trzeba przyznać, że tę zasadniczą linię reprywatyzacyjną udaje się utrzymywać, nie zwracając uwagi na szczekające kundelki w prasie. Taka polityka miejska pozwala na zagospodarowanie stolicy w stylu dowolnym bez zwracania uwagi na walory funkcjonalne i estetyczne, jak również na interes mieszkańców. W efekcie mamy – zwłaszcza w centrum – zabudowę, którą poprzez porównanie z obecnym systemem wywózki śmieci, możemy określić jako odpady zmieszane.

Wróć