Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dlaczego umknąłbym do Szwecji

10-08-2016 21:16 | Autor: Tadeusz Porębski
Moi rodzice często powoływali się na czasy przedwojenne. Przed wojną według rozkładu jazdy pociągów można było nastawiać zegarki – mawiali. Chwalili sobie czasy przedwojenne, choć ich rodziny cienko przędły. Ale była stabilizacja i porządek, jeśli mąż miał robotę, żona nie musiała pracować i mogła zajmować się wychowywaniem dzieci. I wychowywano przedwojenne pokolenie zupełnie inaczej niż dzisiejsze. Kiedy widzę rozwrzeszczane, nie liczące się z nikim i z niczym kilkuletnie dzieci nóż otwiera mi się w kieszeni.

Jestem ostatnio, jak zwykle latem, na kuracji w Ciechocinku, gdzie nieoceniony pan Łukasz Michalak uwalnia mnie od bólu za pomocą klawipunktury (wbijanie specjalnych gwoździ między kręgi). Kameralny pensjonat "Pod Jemiołą" (gorąco polecam), poranna kawa po śniadaniu i prasówka pod parasolem w imponującym ogrodzie z fontanną. Obok siedzi młode małżeństwo z mniej więcej sześcioletnim Bartusiem. Rozbiegane kaprawe oczka Bartusia i jego nerwowe zachowanie świadczą, że mamy do czynienia z dotkniętym ADHD młodym pawianem, który uważa, iż świat należy wyłącznie do niego. Biega pomiędzy stolikami wrzeszcząc wniebogłosy. Mamusia delikatnie zwraca mu uwagę, on zdaje się w ogóle nie słuchać, co trzeszczy mu nad uchem rodzicielka. Pawian wyrywa się jej, strącając ze stolika filiżankę z kawą. Jego tatuś czyta gazetę, kompletnie nie reagując na wyczyny progenitury. Pewnie jest głuchy. Albo nawet głuchoniemy. Mamusia chwyta pawiana za rączkę, ale ten kopie ją w kostkę i ucieka pomiędzy stoliki. Mamusia rozgląda się dokoła z zakłopotaną twarzą, jakby chciała powiedzieć otoczeniu: "Wybaczcie państwo, ale co ja mogę?".

Ona nie może, ale ja mogę. Chwytam przebiegającego pawiana i przyciągam do siebie. Ten, zrazu zaskoczony moją reakcją, staje posłusznie w postawie zasadniczej: "Przyjacielu – zagajam miodowym głosem – czemu zakłócasz nam spokój. Nie pouczono cię, że w przestrzeni publicznej należy  zachowywać się w taki sposób, by uszanować obecność innych? A ten ogród jest przestrzenią publiczną". Pawian patrzy na mnie wrogo spode łba, wyrywa się i staje w wojowniczej postawie. "Wcale nie jesteś moim przyjacielem" – odgryza się.  Spoglądam na niego złym okiem: "Pewnie, że nie. Jesteś za młody i za głupi, by być moim przyjacielem, ale tak się potocznie mówi. A teraz niech Bartuś odejdzie ode mnie i pozwoli w spokoju wypić kawę, bo mogę naderwać mu ucho i popaść przez to w tarapaty".

"Głuchoniemy" tatuś ukazuje się zza płachty gazety. Wygląda na prowincjonalnego wyzyskiwacza – eleganta w sandałach nałożonych na szare skarpety, który pasie się na ludzkiej krzywdzie. Podnosi się i bujanym krokiem podchodzi do mnie: "Tylko żebym ja nie naderwał panu ucha. Wara z łapami od mojego dziecka". Ja też się podnoszę, a że mierzę 5 stóp i 11 cali wzrostu i ważę ponad 100 kilo "głuchoniemy" roztropnie robi krok do tyłu. Kilka osób przy sąsiednich stolikach z zaciekawieniem obserwuje rozwój sytuacji. Staję z nim twarzą w twarz i cedzę słowa, ale tak, by słyszeli wszyscy: "Podaj mi pan, panocku, choć jeden powód, dla którego ja i pozostali goście mamy być zakładnikami pańskiego bachora, któremu wyraźnie brak ojcowskiej ręki? Czyżbyśmy mniej zapłacili za pokój w tym pensjonacie? A może jesteśmy biedniejsi i mniej urodziwi od pana, że razem z synkiem macie nas aż tak głęboko w dupie?". Jedna z pań parska śmiechem.

Tatulo czerwienieje ze złości. Zaciska pięści  i robi ruch w moim kierunku. Nie cofając się nawet o centymetr pouczam go ściszonym głosem: "Posłuchaj, wyleniały wypierdku, wykonaj jeszcze jeden ruch, a będziesz wyglądał jakby cię potrącił pociąg Pendolino". Facet sztywnieje, ale w jego oczach widzę obawę i respekt. Nadal pręży się, lecz  w bezruchu. "No na co czekasz?" – pytam patrząc mu prowokacyjnie w oczy. Obraca się na pięcie i odchodzi. Gestem pokazuje żonie, że czas opuścić ten nieprzyjazny dla nich teren. Wychodzą. "Świetnie pan to załatwił" – chwali mnie pani ze stolika obok.

Przytaczam ten incydent jako jeden z wielu przykładów chamstwa w państwie. Przykładów na to, że chama można napełnić bojaźnią bożą wyłącznie przy pomocy jego własnej broni, bo, jak mawiał niezapomniany hrabia Żorż Ponimirski z kultowego serialu "Kariera Nikodema Dyzmy" – cham honoru nie ma. Wspomniany incydent to też jeden z wielu przykładów na fatalne wychowywanie dzieci, których rodzice w ogóle nie uczą szacunku dla innych. To oburzające, że kilkuletni gówniarz ma czelność mówić do starszego pana per ty. Za taką psotę mój nieboszczyk ojciec, Panie świeć nad jego duszą, faktycznie naderwałby mi ucho, a jako karę dodatkową wlepiłby mi kilka pasów na tyłek. Dzisiaj nie wolno dziecka tknąć, tym samym dziecko czuje się  kompletnie bezkarne. Jeśli ma trochę sprytu i diaboliczny umysł, co obserwujemy coraz częściej, może cię znienacka oskarżyć o molestowanie, czyli zarzucić ci tzw. zły dotyk. A wtedy siedzisz – jak amen w pacierzu. Co czeka w więzieniu podejrzanego o pedofilię, lepiej nie mówić. Dlatego unikam kontaktu z dziećmi niczym z bombą wodorową.

Widząc co dzieje się w XXI wieku, przedwojenne pokolenie przewraca się w grobie. Dopiero dzisiaj dostrzegam surową prawdę w pochwałach czasów przedwojennych, często wyrażanych przez moich rodziców. Jest okazja, by czasy te przybliżyć młodszym Czytelnikom „Passy”. Czy faktycznie przed wojną żyło się lepiej? To trudne pytanie. Jedno jest pewne – jeśli miało się pracę, na pewno żyło się spokojniej niż dzisiaj. Było też bezpieczniej, ponieważ prawo było surowe i bezwzględnie egzekwowane przez organy ścigania oraz sądy, a społeczeństwo mniej rozwydrzone. Tak czy owak, niesforny Bartuś z pensjonatu "Pod Jemiołą" w Ciechocinku miałby w czasach międzywojnia bardzo ciężki żywot.

Na pewno nie wszystkim jednak żyło się dobrze. Porównajmy na co byłoby nas wtedy stać, mając pracę. W porównaniu ze współczesnym przedwojenny robotnik klepał biedę, ale zarobki inteligencji nie odbiegały wysokością od dzisiejszych pensji. Zajrzyjmy do „Małego rocznika statystycznego” wydanego tuż przed II wojną światową. W 1939 r. wykwalifikowany robotnik zarabiał miesięcznie 95 złotych, czyli równowartość około 20 dolarów, ale ówczesny mający pokrycie w złocie USD to była potężna waluta. Za swoją pensję robotnik mógł kupić 317 kilogramowych bochenków chleba (średnia cena 30 groszy), 211 kilogramów mąki (średnia cena 45 gr), 95 kilogramów cukru i 365 litrów mleka (cena 26 groszy). Dziś średnia pensja osoby zatrudnionej w przemyśle to około 2,7 tys. netto. W porównaniu z międzywojniem może za to kupić trzykrotnie więcej chleba i mleka (odpowiednio 1080 bochenków i 1022 litry ) oraz czterokrotnie więcej mąki (1350 kilogramów).

O ile w przypadku robotników różnice w zarobkach wczoraj i dziś są duże, o tyle w przypadku kobiet wręcz astronomiczne. Przed wojną przyuczona do zawodu robotnica zarabiała tylko niecałe 50 złotych, czyli niemal dwukrotnie mniej od dysponującego podobnymi kwalifikacjami mężczyzny. Jak idzie o przedwojenną inteligencję, to w Polsce okresu międzywojnia istniały jedynie 32 wyższe uczelnie (uniwersytety, politechniki i akademie), toteż pracodawcy znacznie bardziej cenili wykształcenie. Średnio pracownicy umysłowi zarabiali miesięcznie prawie 280 złotych (panie około 170), czyli ponad dwakroć tyle co robotnicy. Przy takich zarobkach przedwojenne inteligenckie małżeństwo, w odróżnieniu od robotników, mogło nawet kilka razy w tygodniu pozwolić sobie na jedzenie mięsa. Wołowina i wieprzowina miały w II RP podobne ceny – około 1,5 zł za kilogram.

W II RP za naprawdę solidną pensję uważano pobory rzędu 250 złotych. Inteligenckie małżeństwo zarabiało łącznie około 450 złotych, co oznacza, że powstrzymując się od jedzenia i picia, musiało oszczędzać dokładnie przez rok, by nabyć popularnego Fiata 508. Za produkowany w Polsce na włoskiej licencji samochód trzeba było zapłacić 5,4 tys. złotych. Natomiast kultowy, tak wówczas jak i dziś, motocykl Sokół 600 był o połowę tańszy. W 2013 r. średni dochód małżeństwa z wyższym wykształceniem to 5,4 tys. złotych netto, zaś najtańsze na polskim rynku średniej klasy auto, na przykład Dacia Sandera bądź Logan, kosztowało w 2014 r. 29.900 zł. Za złotówkę można było przed wojną zjeść w knajpie dobry obiad, dzisiaj dobry obiad w restauracji to koszt rzędu 30 złotych. 

W II RP najlepiej mieli ci, którzy nosili mundury. Kolejarze i tramwajarze mogli liczyć na 150 złotych pensji. Przedwojenny kapral zarabiał miesięcznie 167 złotych. Oficer w stopniu kapitana co miesiąc przynosił do domu 400 złotych. Komisarz policji zarabiał miesięcznie 335 złotych. Najtańsze panie lekkich obyczajów, tak zwane "braminki" lub "rogówki", liczyły sobie za usługę 1,5 zł. Najdostatniej żyło się w Polsce centralnej, najwyższe zarobki zgłaszały do GUS województwa kieleckie, lubelskie, łódzkie, warszawskie i białostockie. Przeciętnie do kieszeni robotnika wpadały tam 104 złote miesięcznie. Najgorzej było w województwach wschodnich. W okolicach Nowogrodu i Wołynia płace sięgały ledwo 63 złotych miesięcznie. Oddzielnymi wyspami dobrobytu były Warszawa i Śląsk. W stolicy robotnicza pensja sięgała nawet 160, a na Śląsku około 120 złotych. Czy gdyby dano mi możliwość przeniesienia się w czasy międzywojnia, skorzystałbym z takiej propozycji? Chętnie, bo kierunek, w jakim zmierza dzisiejszy świat zaczyna mnie przerażać. Wyemigrowałbym zaraz do Szwecji i żył tam niczym przysłowiowy pączek w maśle.

Wróć