Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Ja – persona non grata

11-12-2019 21:29 | Autor: Tadeusz Porębski
Swoje cotygodniowe wypociny zacznę od dorocznej gali na Służewcu z okazji podsumowania sezonu wyścigowego 2019. Gala odbyła się w minioną sobotę na Trybunie Honorowej stołecznego hipodromu. Bez obecności przedstawiciela piszącej na bieżąco od 20 lat o wyścigach "Passy". Nie zostałem zaproszony, ponieważ tak bezkompromisowi pyskacze jak ja, przejawiający skłonności do krytykowania ważniaków sprawujących władzę, nie są mile widziani na salonach.

Mocno przeżyłem ten despekt ze strony organizatorów końskiej gali, ponieważ brak zaproszenia uniemożliwił mi udział w darmowej wyżerce, na co jestem bardzo łasy, a przede wszystkim otarcie się o kilku oficjeli z dyrektorem służewieckich torów Dominikiem Nowackim na czele, którego uwielbiam za wyjątkowy talent do objawiania jedynych prawd. Niestety, jest to uczucie bez wzajemności. Cóż, w tym roku los nie pozwolił na nasze zbliżenie, ale może w przyszłym będzie dla mnie bardziej łaskawy?

Z informacji portalu Tor Służewiec wynika, że podczas gali ogłoszono zwycięzców czempionatów w różnych kategoriach. Wyniki pokrywają się w dużej części z opublikowanym w listopadzie dorocznym rankingiem "Passy". Prezes Polskiego Klubu Wyścigów Konnych Tomasz Chalimoniuk triumfalnie ogłosił, że prowadzone są rozmowy z władzami Krakowa w celu zorganizowania w przyszłym roku na krakowskich Błoniach trzech wyścigowych weekendów. Jest to bardzo dobra wiadomość, świadcząca o tym, że prezes polskiego jockey clubu, w odróżnieniu od dyrektora torów służewieckich i jego mocodawców z zarządu państwowej spółki Totalizator Sportowy, wieloletniego dzierżawcy Służewca, nie zasypia gruszek w popiele. Problem jedynie w tym, że z roku na rok zmniejsza się liczba dwuletnich folblutów, co może być dowodem na to, że wyścigi konne pod mecenatem TS zwijają się, zamiast się rozwijać i wkrótce być może trzeba będzie organizować gonitwy dla kucyków, ponieważ rodzima hodowla koni wyścigowych przestanie istnieć.

Władze TS poprzednich kadencji wykonały kawał dobrej roboty, przekształcając zrujnowany Służewiec w pełnowartościowy tor wyścigowy, ale kompletnie zaniedbały promocję wyścigów konnych. Obecny zarząd spółki kontynuuje niechlubną tradycję, co ogranicza, a nawet uniemożliwia pozyskiwanie nowych właścicieli, osób fizycznych i prawnych, chętnych do kupowania bądź dzierżawienia koni. Publiczne chwalenie się w Internecie, że, tu cytat: "dzięki bezpośrednim transmisjom studia telewizji internetowej w dni wyścigowe, relacji na żywo redakcji sportowej TVP z najważniejszych wydarzeń na torze oraz cyklicznemu programowi Świat Wyścigów Konnych informacje o sporcie królów na Facebooku dotarły do ponad 1,5 miliona odbiorców" jest bezwstydnym pudrowaniem smutnej rzeczywistości. Jakoś nie widać, by owe 1,5 miliona odbiorców miało jakiekolwiek przełożenie na wzrost popularności Służewca i wyścigów konnych. Wystarczy zajrzeć na tory podczas wyścigowego weekendu, szczególnie jesienią, by zobaczyć kilkuset pętających się tam widzów i dziadowskie, w porywach kilkunastotysięczne, pule w końskim totalizatorze.

Ilu nowych właścicieli koni przybyło w tym sezonie? To dobre pytanie. Odpowiedzią może być mniejsza niż w roku ubiegłym liczba dwulatków, czyli mniejsza liczba dzierżawców i właścicieli. Tak więc wysiłki prezesa PKWK, mające na celu zachęcanie władz poszczególnych miast polskich do urządzania wyścigowych mityngów, są niewątpliwie chwalebne, ale przy utrzymującej się tendencji zmniejszania się liczby koni dwuletnich cała para może pójść w gwizdek. Kto będzie bowiem ścigał się za kilka lat na nowo otwartych torach? Może kucyki, a może półkrewki, których w kraju jest sporo, ale wówczas nie będą to prawdziwe wyścigi konne, tylko ich namiastka, czyli "Bauer Rennen" (chłopskie wyścigi) organizowane na terenie wschodnich Niemiec. Kluczem jest położenie dużo większego niż dotychczas nacisku na rozwój rodzimej hodowli folblutów, a przy okazji także wyścigowych arabów z połączenia polskiej i francuskiej krwi. To przede wszystkim obowiązek Ministerstwa Rolnictwa przy wsparciu PKWK i o wiele mocniejszym niż dotychczas zaangażowaniu TS, który jest długoletnim dzierżawcą służewieckiego hipodromu i organizatorem gonitw.

Tymczasem w kuluarach coraz częściej mówi się o przejęciu organizacji wyścigowych mityngów przez PKWK. Ponoć zarząd TS jest chętny pozbyć się balastu i scedować organizację gonitw na jockey club. Miliony złotych na organizację mityngów oraz roczne pule nagród miałyby być przekazywane na rzecz PKWK z budżetu państwowej spółki. W ten sposób TS umyłby ręce od wyścigów, których w ogóle nie czuje, i zajął się działalnością stricte komercyjną, czyli wynajmowaniem obiektu zewnętrznym podmiotom na koncerty, eventy, wystawy typu mydło - powidło, czy poznańską Cavaliadę, którą zachwyciła się ostatnio pani Zosia, wybitna znawczyni problematyki wyścigowej, prowadząca wymieniony wyżej program Świat Wyścigów Konnych. W jej wpisie o Cavaliadzie na Facebooku roi się wprost od ochów i achów. Także pod adresem Dominika Nowackiego, organizatora poznańskiej imprezy i dyrektora torów służewieckich w jednym. Prawdopodobnie pani Zosia, podobnie jak ja, także wielbi dyrektora Nowackiego, tyle że z innych powodów, jak podejrzewam. Jej publiczny zachwyt nad Cavalidą może być początkiem akcji lobbingowej na rzecz organizowania tej imprezy na Służewcu.

Wrócę jednak do niepotwierdzonych informacji o scedowaniu organizacji gonitw na PKWK. Czy Tomasz Chalimoniuk, prezes polskiego jockey clubu, dałby się skusić i w efekcie wziąć na siebie organizację gonitw na Służewcu? Trudno wyczuć, bo prezes z natury jest osobą enigmatyczną i stroni od spekulacji. Decyzja na "tak" byłaby, moim zdaniem, mocno ryzykowna, bo z jednej strony, faktycznie, kasa PKWK zostałaby zasilona bardzo poważnymi środkami, które można by dobrze spożytkować. Poza tym działy selekcji, ksiąg stadnych, regulaminy, komisje techniczne i odwoławcze, które są w gestii PKWK, zostałyby uzupełnione działem organizacji gonitw i w ten sposób wyścigi konne na Służewcu miałyby tylko jeden ośrodek decyzyjny, a nie jak dzisiaj dwa. Z drugiej jednak strony ogromna odpowiedzialność, bowiem każdy większy kiks organizacyjny byłby bezlitośnie wykorzystany przez TS, z próbami zablokowania środków na organizację oraz nagrody włącznie. Poza tym pytanie podstawowe: wysokość środków nie tylko na organizację i nagrody, ale także na promocję wyścigów konnych oraz rozwój rodzimej hodowli folblutów. O tej niebywale ważnej kwestii cisza, dlatego ewentualne przejęcie organizacji gonitw przez jockey club powinno być przedmiotem szerokiej dyskusji pomiędzy Radą PKWK a środowiskiem wyścigowym.

Pisząc ten felieton skonstatowałem, że jesienią minęło równo 50 lat odkąd postawiłem na Służewcu swoją stopę nr 44. Pół wieku związku z królewską dyscypliną sportu – kawał czasu. Co prawda, mój ścisły związek z wyścigami datuje się od 4 lipca 1971 r. kiedy Derby wygrała kompletnie nieliczona Daglezja i koński totalizator zatrząsł się w posadach, ale fakt jest faktem, że niepowtarzalną atmosferę wyścigów konnych poczułem po raz pierwszy jesienią 1969 r. Trafiłem nawet wówczas porządek w Wielkiej Warszawskiej Erotyk/Tatarak. Dwa lata później wpadłem na Służewiec z nudów, by obejrzeć gonitwę Derby. Spodobała mi się nazwa Durango, tajemniczo brzmiące miasto w dalekim Meksyku. Wziąłem więc do tego konia aż pięć „kos” – do faworytów Idrysa, Tartara i Bostelli oraz do mniej liczonych Salto i Don Kichota. Daglezję pojechałem grubą kreską, dla mnie ta klacz nie biegła. Tymczasem Daglezja zdeklasowała towarzystwo bijąc o kilka długości mojego Durango. Za porządek Daglezja/Durango totalizator zapłacił prawie 4200 zł. To były bardzo duże pieniądze, przeciętna miesięczna pensja wynosiła bowiem około 2300 zł. Dzisiaj totalizator musiałby zapłacić za taki "fuks" około 9 tysięcy zł za bilet wartości 3 zł. Przy dzisiejszych obrotach jest to marzenie ściętej głowy.

Czy wyścigowym bakcylem, który mnie wówczas zaraził i do dzisiaj nie odpuszcza, był gigantyczny "fuks" w Derby oraz gigantyczne wypłaty? Być może, ale podejrzewam, że przede wszystkim padłem ofiarą niepowtarzalnej wyścigowej atmosfery, która panowała wówczas na Służewcu i dzisiaj niestety odeszła w zapomnienie. Ryku kilkunastu tysięcy gardeł stłoczonych niczym śledzie w beczce na trzech(!) trybunach. Widok zajadle kibicującej każdej gonitwie pisarki Joanny Chmielewskiej, autorki modnych wówczas kryminałów, mającej swoje stałe miejsce w loży na pierwszym piętrze trybuny środkowej, no i Jana Cieszewskiego, znanego w tych czasach komentatora sportowego, który latał po trybunach chwaląc się dziesięcioma trafionymi biletami porządkowymi na 4200 zł. Bakcyl tkwił więc w atmosferze wyścigowej, a nie w mamonie. Dzisiaj nie ma na Służewcu żadnej atmosfery, zabił ją wolny rynek i kilku menedżerów - nieudaczników, którzy wzięli się za zarządzanie Służewcem, kompletnie nie czując wyścigów konnych i nie mając żadnego pomysłu na ich reaktywację. I dlatego jest, jak jest.

Wróć