Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak bardzo się zmienia prawo do roszczenia...

21-09-2016 20:56 | Autor: Maciej Petruczenko
Projektów ustaw reprywatyzacyjnych mieliśmy po roku 1989 bez liku. Niejeden z nich mógłby puścić państwo polskie z torbami. Warto choćby przypomnieć, że ten aktualny w roku 1991 oznaczałby – wedle szacunku ówczesnego rządu Jana Krzysztofa Bieleckiego – wartość roszczeń osób prywatnych i prawnych sięgającą prawie 140 bilionów złotych, liczonych po kursie z tamtego okresu, czyli, jeśli się nie mylę, mniej więcej 100 dzisiejszych miliardów.

Gdy pojawiły się kolejne projekty, w 1993 obliczono, że reprywatyzacja kosztowałaby aż 650 bilionów złotych, czyli blisko 500 miliardów. Dla porównania: 368 mld to zaplanowane na ten rok wydatki z budżetu państwa. A najprawdopodobniej w obliczeniach z 1991 roku nie uwzględniono nakazanych już ustawą z 1989  zwrotów majątku, który zabrano w Polsce poszczególnym związkom wyznaniowym, bo niesławnej pamięci Komisja Majątkowa obdarzająca je czym popadnie, dopiero miała się rozszaleć.

Początkowo nowa władza myślała głównie nad tym, jak zwracać obrabowanym przez komunę obywatelom takie obiekty jak młyny, tartaki lub apteki oraz rezydencje dworsko-parkowe, jeśli ich powierzchnia nie przekraczała 10 hektarów. Ponieważ zwrócenie wszystkiego w naturze było ze względów oczywistych niemożliwe, powstawały najróżniejsze kombinacje odszkodowawcze, związane z rewaloryzowanymi odpowiednio bonami Skarbu Państwa, co było swoistym echem wynalazków modnych w dobie PRL. Do zasobów nieruchomościowych Warszawy nikt jeszcze na serio się nie przymierzał, bo nawykłe do pospólnej własności pokolenie tamtego czasu zaraz by ostro zaprotestowało. Pełnomocnik prezydenta Lecha Wałęsy Jerzy Grohman opracował projekt przewidujący, że reprywatyzacja ma poprzedzić prywatyzację, jeśli chodzi o przedsiębiorstwa państwowe, ale inicjatywa prezydencka nie zyskała ani poparcia rządu, ani niesłychanie ważnego jeszcze wtedy czynnika – Komisji Krajowej NSZZ Solidarność. Naprawdę poważne inicjatywy pojawiły się dopiero w 1992 roku. W projekcie Ministerstwa Przekształceń Własnościowych zaproponowano, by reprywatyzację regulowała generalnie ustawa, a tylko w wypadku bezprawnego przejęcia mienia w poprzednim ustroju sprawę kierowałoby się do sądu.

Dzisiaj się już nie pamięta, że zgodnie z ministerialną propozycją nienaruszalne pozostawało uwłaszczenie chłopów w drodze ludowej reformy rolnej, dopuszczono natomiast prywatyzację względnie reprywatyzację majątków po Państwowych Gospodarstwach Rolnych, co sprytnie wykorzystali – i to na wielką skalę – niektórzy członkowie dawnej nomenklatury, obłowiwszy się wtedy niesamowicie, bo byli lepiej zorientowani, co w trawie piszczy – w przeciwieństwie do przeciętnego obywatela.

Jeśli ktoś jest więc zwolennikiem stuprocentowej reprywatyzacji i żądałby, żeby obok warszawskich, krakowskich lub łódzkich kamienic zwracać również ziemię rolną jej prawowitym, a wywłaszczonym przez komunę dziedzicom pochodzenia szlacheckiego – to proszę bardzo, niech spróbuje narazić się dzisiejszym jej gospodarzom. Bo – jak widać – sprawiedliwość dziejowa nie dotyka wszystkich na równi. Z tego też względu – nie cofając reformy rolnej w jej zrębach – zaczęto zwracać pierwotnym właścicielom wspomniane zespoły parkowo-dworskie i pałace, takie jak ten w Jadwisinie, odzyskany przez naszego sąsiada z Ursynowa, ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła i jego liczną rodzinę. Taka sztuka nie udała się akurat Annie Branickiej-Wolskiej, usiłującej odzyskać własność rezydencji wilanowskiej, czyli pałacu po królu Janie III Sobieskim. Warto zwrócić uwagę, iż konstruowane na początku lat 90-tych przepisy pozwalały na prywatyzację lub reprywatyzację wspomnianych zespołów dworskich pod warunkiem, że nie działały w nich placówki opiekuńczo-społeczne. Potem się już nikt losem wyrzucanych na zbitą mordę sierot albo chorych nie przejmował, nawet Kościół, który pazernie darł co tylko się dało dla siebie, sprzeciwiając się własnej nauce. Na przykład na Ursynowie wydarł nie będące nigdy jego własnością działki pod Kopą Cwila, które miały być ponoć zwrócone miastu, ale chyba do tego zwrotu nie doszło.

Jak wiadomo, przez 27 lat funkcjonowania nowej Polski mocą ustawy została uregulowana tylko kwestia odszkodowań za utracone mienie zabużańskie. Wywłaszczeń dokonanych przez Polskę Ludową nie udało się natomiast do tej pory zrekompensować sprawiedliwie drogą ustawowego kompromisu. Po smutnych doświadczeniach ze zwyczajnymi oszustwami względnie nadużyciami w procesie reprywatyzacji Platforma Obywatelska, która – choć o wiele za późno – zainicjowała obowiązującą od niedawna małą ustawę reprywatyzacyjną, chce teraz pójść za ciosem,występując z projektem „dużej” ustawy, przewidującej między innymi zakaz handlowania roszczeniami do odzyskiwanych nieruchomości.

Byłoby to rewolucyjne novum na gruncie prawa, tym bardziej zaskakujące, że całkiem niedawno, bo w maju 2009 Sąd Najwyższy podjął uchwałę poniekąd potwierdzającą expressis verbis dopuszczalność zbywania roszczeń tyczących nieruchomości. Inna sprawa, że gdy chodzi o próby przywracania statusu właścicielskiego po nakazowym wywłaszczeniu przez państwo, to mamy w praktyce odwracanie decyzji administracyjnej poprzez postępowanie cywilnoprawne, co już wywołuje pewien zgrzyt.

Niezależnie od tych wszystkich uwarunkowań jednakże – konkretnie w sytuacji, jaka powstała w Warszawie, byłoby na pewno wskazane, żeby wzorem rzecznika dyscyplinarnego Okręgowej Rady Adwokackiej Krzysztofa Wąsowskiego, a przede wszystkim jej dziekana Grzegorz Majewskiego, wszyscy zamieszani w jakikolwiek sposób w podejrzane działania reprywatyzacyjne prawnicy warszawscy sami się zawiesili w tych konkretnych działaniach. Tak jak zawiesił się szef gabinetu politycznego ministra obrony narodowej Bartłomiej Misiewicz, który z uwagi na mnogość pełnionych, a bardzo wysoko płatnych funkcji, był – jak się mogło wydawać – człowiekiem zdolnym do wszystkiego...

Wróć