Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak nazywać ulice Warszawy?

12-12-2018 22:05 | Autor: Maciej Petruczenko
Ostatnie lata przyniosły tak liczne zmiany nazw ulic i placów Warszawy, że jej długoletni mieszkańcy zaczęli się gubić. Sam miałem tego przykład w minionym tygodniu, gdy wyznaczono mi wizytę w LuxMedzie przy ul. Komitetu Obrony Robotników, domyślnie zaznaczając od razu, ze chodzi o ulicę noszącą przez lat wiele nazwę – 17 Stycznia.

Uhonorowanie KOR-u jest bliskie memu sercu, bo ta organizacja działała niejako na moich oczach, a jej współpracownikiem był jeden z najodważniejszych i najbardziej zasłużonych opozycjonistów z okresu PRL, ważny aktywista „Solidarności” – Andrzej Celiński, z którym okolicznościową rozmowę przedstawiam na stronie...Z drugiej strony jednak przywykłem do starej nazwy – 17 Stycznia, co upamiętniało wyzwolenie stolicy Polski spod okupacji niemieckiej u progu 1945 roku, dokonane – jak na ironię – głównie rękami późniejszego okupanta politycznego – ZSRR.

Kiedyś ową datę czczono na sposób sportowy, organizując w Hali Gwardii koszykarski Turniej Wyzwolenia Warszawy. Poza tym – przez długi czas ulica 17 Stycznia była ważnym szlakiem dojazdu na lotnisko Okęcie, więc jej nazwa musiała z konieczności mocno utrwalić się w pamięci. Dlatego ulicę KOR wolałbym widzieć raczej na Ursynowie, gdzie dosyć często korowcy mieli okazje się pojawiać. Zresztą, przemianowanie dawnej 17 Stycznia decyzją wojewody mazowieckiego trwało krótko – bo już wyrokiem NSA anulowano jego zarządzenie i skrót KOR jakby pozostaje do dyspozycji, by go użyć w innym miejscu. powrót do przeszłości nastąpił w sumie w wypadku aż 44 ulic stolicy, a bodaj największą sensacją stało się to, że zamiast alei upamiętniającej byłego prezydenta Warszawy i Polski Lecha Kaczyńskiego mamy na powrót aleję Armii Ludowej. I znowu – jak w sprawie KOR-u – można powiedzieć, że powstała niezręczna sytuacja, bo akurat Lech Kaczyński położył – na podobieństwo Andrzeja Celińskiego – duże zasługi dla „Solidarności” i frymarczenie jego nazwiskiem tylko dlatego, że wojewoda mazowiecki cokolwiek pospieszył się, żeby nie powiedzieć wymusił zmiany nazw w ramach dekomunizacji – wydaje się czymś niestosownym. Ty bardziej, że już zdążono uczcić Lecha nawet ponad jego niewątpliwe zasługi poprzez pochówek na Wawelu i postawienie pomnika przy placu Piłsudskiego w Warszawie.

Trochę to przypomina podobny postępek z jak najsłuszniejszym przywróceniem dawnej nazwy ulicy – Wołoska, która przez pewien czas nosiła miano ulicy Władymira Komarowa, sowieckiego generała, który był sławnym kosmonautą i zginął powracając w 1967 na Ziemię po uderzeniu kapsuły lądownika statku Sojuz o grunt. Trudno powiedzieć, by Komarow nam czymś zaszkodził lub czymś zawinił – w końcu można mu było dać do patronowania jakąś inną ulicę. Bo to nie był przypadek sowieckiego dyktatora – ludobójcy Józefa Stalina, na cześć którego w latach 50-tych ubiegłego wieku niemal w każdym polskim mieście przydawano głównej ulicy jego imię, czyniąc to samo z Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. a już zupełnym skandalem było przemianowanie Katowic na Stalinogród.

Rozstanie z krwawym satrapą Stalinem przyniosło wszystkim wielką ulgę tak samo jak usunięcie w 1989 pomnika Feliksa Dzierżyńskiego z warszawskiego placu noszącego też jego imię, a teraz dobrze nam znanego pod pierwotnym mianem jako Plac Bankowy. Jak najsłuszniej stracił też swoją ulicę w stolicy na rzecz Jana Pawła II inny komunistyczny bohater – Julian Marchlewski. Tyle że ze względów praktycznych niektórzy warszawiacy, przyzwyczajeni do nazwy z czasów PRL trochę żartobliwie mawiali: jadę na Jana Pawła Marchlewskiego, bynajmniej nie uwłaczając polskiemu papieżowi.

O ile w Warszawie większe problemy dekomunizacji nazw zostały zaraz po transformacji ustrojowej załatwione, o tyle w wielu innych rejonach kraju szło to cokolwiek opornie, czego przykładem jest sudecka miejscowość Bierutowice – nazwana tak w 1946 roku na cześć ówczesnego przywódcy „Polski Ludowej”, późniejszego prezydenta kraju Bolesława Bieruta. Wprost wierzyć się nie chce, że nazwę tę oficjalnie wycofano dopiero z końcem ubiegłego roku i od 1 stycznia zamiast Bierutowic mamy Karpacz Górny. Mało kto jeszcze pamięta, że jeśli chodzi o Dolny Śląsk, to zaraz po wojnie trzeba było zmienić nazwę wielkiego miasta Breslau z powrotem na Wrocław, a Stettin stał się znowu Szczecinem.

Jak długo jestem warszawiakiem, tak długo mam okazję obserwować polityczny wpływ na nazwy ulic, placów, parków, skwerów. Mieszkając od 1956 roku w Rembertowie, musiał pogodzić się z tym, że ulica, przy której stał mój dom rodzinny, nosiła najpierw miano Daszyńskiego, potem Juliusza Hibnera, by n a koniec mojego tam pobytu przemienić się na ulice Naftalego Botwina, a w 1998 przyjąć jako patrona Eugeniusza Bocheńskiego. Również inne ulice rembertowskie zyskały zupełnie inne nazwy niż miały wcześniej i nawet dawna Akademia Sztabu Generalnego (im. Karola Świerczewskiego!) przemieniła się w 1990 w Akademie Obrony Narodowej, a później w Akademię Sztuki Wojennej. Mam nadzieję, że jako były piłkarz korzystającej ze stadionu przy ASG Kadry Rembertów nie będę prześladowany przez IPN, tym bardziej, że z wojskiem nigdy nie miałem nic wspólnego.

Proces dekomunizacji różnych obiektów i szlaków Warszawy będzie zapewne jeszcze długo trwać. Jak wiadomo, niektórzy mają wielką chętkę na zburzenie największego postkomunistycznego pomnika, jakim jest wspomniany Pałac Kultury i Nauki, skądinąd niesłychanie użyteczna budowla, na której korzyść od strony ideologicznej przemawia to, że kiedyś skakał tam na głowę Antoni Macierewicz, czołowy skoczek do wody w skali kraju. Może zamiast Stalina on właśnie powinien być patronem PKiN?

Wróć