Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak pozbyto się Hoteli Warszawskich Syrena i co z tego wynikło...

23-11-2016 22:40 | Autor: Tadeusz Porębski
Hotel Metropol to kolejny reprywatyzacyjny absurd godny umieszczenia w Księdze Guinnessa, a jednocześnie dowód na to, że Warszawa jest miastem bezprawia. Ten zlokalizowany w sercu stolicy reprezentacyjny obiekt został w wyniku reprywatyzacji praktycznie odcięty od świata.

Pomiędzy ogrodzeniem a ścianą hotelu pozostał dzisiaj tylko wąski przesmyk. Goście muszą przeciskać się nim z walizami aż do ulicy Nowogrodzkiej, ponieważ znaczna część terenu została ogrodzona i bezpośrednio pod hotel nie ma dojazdu samochodem. To reprywatyzacyjne kuriozum ma swój początek w 1997 r., kiedy prezydentem Warszawy był Marcin Święcicki – były członek Komitetu Centralnego PZPR i sekretarz KC, dzisiaj poseł Platformy Obywatelskiej. Miastem rządziła wówczas koalicja Sojusz Lewicy Demokratycznej – Unia Wolności i Samorządności, a klubowi radnych UW szefował Paweł Piskorski. Kto wpadł na pomysł pozbycia się za bezcen 80 proc. udziałów w miejskiej spółce Hotele Warszawskie Syrena (20 proc. przeznaczono dla załogi) nie wiadomo i  zapewne nigdy się tego nie dowiemy. Był to wyjątkowo smaczny kąsek, majątek spółki bowiem to było znakomicie zlokalizowanych sześć hoteli – Polonia, Metropol, Saski, MDM, Warszawa i Nowa Praga – oraz budynek biurowy przy ul. Chmielnej. Spółka zatrudniała ponad  500 osób.

Przygotowania do sprzedaży trwały półtora roku i były starannie ukrywane przed opinią publiczną. Kiedy w końcu komisja prowadząca negocjacje wskazała kupca oferującego najlepsze warunki, rozpętała się burza. Trudno się temu dziwić. Umowa przewidywała bowiem, że austriacki inwestor Bau Holding, związany z firmą budowlaną Strabag i bankiem Raiffeisen, wypłaci miastu w ciągu dwóch tygodni... 24 mln dolarów, a w ciągu kolejnych sześciu lat zainwestuje w modernizację hoteli 42 mln USD. Austriacy zobowiązali się też, że nie zmienią przeznaczenia budynków. Dyrektor Bau Holding Gernot Leuthmetzer obiecał, że w pierwszej kolejności firma wymieni instalację przeciwpożarową w Hotelu Warszawa na nową, a następnie zmodernizuje i powiększy Hotel Saski. Dzisiaj Hotel Warszawa, czyli przedwojenny Prudential, straszy w centrum stolicy pustymi oczodołami okien i jest własnością krakowskiej rodziny Likusów, która odkupiła go w 2010 r. za 38 mln euro. Natomiast po Hotelu Saskim nie ma śladu.

Opinię publiczną zbulwersowała w 1997 r. śmiesznie niska cena wynegocjowana przez miasto za zbywane nieruchomości. Oliwy do ognia dolał dyrektor Gernot Leuthmetzer, który poinformował w dosyć mętny sposób, że jakiś "Paweł B...ski" ze stołecznego magistratu żądał w imieniu swojej partii 800 tys. USD łapówki. Prokuratura odstąpiła od badania korupcyjnego wątku i sprawa została zamieciona pod dywan. Medialna burza i protesty opozycji w radzie miasta zdały się na nic. Wieczorem 14 marca 1997 r. parafowano umowę z Bau Holding, kilka dni później podpisano akt notarialny. Majątek komunalny ogromnej wartości, którego właścicielem był z definicji każdy mieszkający tu, pracujący i płacący podatki warszawiak, został sprzedany za bezcen zagranicznemu kontrahentowi. Niebywale ważnym elementem tego skandalu jest to, że władze Warszawy doskonale wiedziały, iż do Hotelu Polonia i części gruntu związanego z Hotelem Metropol wysunięto udokumentowane roszczenie –  pierwotne, a nie wtórne, odkupione. Eksperci ostrzegali, że w przyszłości  stolica może zostać narażona na odszkodowania rzędu 50 mln euro, ale był to przysłowiowy głos wołającego na puszczy.

Na początku lat 90-tych Gabriela Lubomirska, córka przedwojennego właściciela Polonii hr. Konstantego Przeździeckiego, złożyła wniosek dekretowy, żądając zwrotu nieruchomości. Od wojny mieszkała w Kalifornii, ale po transformacji ustrojowej w Polsce upomniała się o rodzinną schedę. Prawdopodobnie nie wynajęła odpowiedniego prawnika i nie chciała dzielić się ojcowizną, więc odesłano ją na sam koniec kolejki. W 2003 r. Gabriela Lubomirska zmarła, a  spadek przejęła jej córka Jolanta Lubomirska-Pierre. No i w maju 2003 r. wystąpiła do władz miasta o rozpatrzenie wniosku dekretowego w sprawie zwrotu nieruchomości. Postępowanie toczyło się aż 9 lat. W wigilię 2012 r. prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz oddała Lubomirskim w użytkowanie wieczyste grunt pod Hotelem Polonia.

Ale co z samym budynkiem, który miasto sprzedało w 1997 r. firmie Bau Holding? Wszak nowy właściciel – za ponad 30 mln USD – przeprowadził remont kapitalny przeszło 90–letniego hotelu. "Powołano zespół negocjacyjny, dziś odbędzie się pierwsze, wewnętrzne spotkanie – przyznał w styczniu 2013 r. znany dzisiaj powszechnie z uczciwości ówczesny dyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami Marcin Bajko i dodał: – Zapoznamy się z dokumentami, które dopiero udało się skompletować". Szczegółów negocjacji objętych tajemnicą handlową nie ujawniono. Prawdopodobnie strony doszły do porozumienia, bo hotel funkcjonuje bez zakłóceń.  

O wiele bardziej skomplikowana jest sytuacja położonego po sąsiedzku Hotelu Metropol. O zwrot części terenu związanego z hotelem wystąpiła w 1990 r. rodzina Grabińskich. Chodziło o 818 mkw. gruntu u zbiegu Al. Jerozolimskich i Marszałkowskiej, na którym stoi teraz połowa Hotelu Metropol. Przed wojną Grabińscy wybudowali w tym miejscu czteropiętrową kamienicę. Podczas wojny budynek został doszczętnie zniszczony, a grunt pod nim znacjonalizowany dekretem Bieruta. Podobnie jak roszczenie do Hotelu Polonia także roszczenie do gruntu związanego z Metropolem jest pierwotne. I w tym przypadku byli właściciele nie chcieli się z nikim dzielić rodzinną schedą, więc sprawa na lata utknęła w BGN, a hotel sprzedano Austriakom. Jednak trafiła kosa na kamień, ponieważ Aleksander Grabiński, który miał roszczenia do gruntu przed Hotelem Metropol i do połowy działki pod nim, był przez lata prezesem stowarzyszenia "Dekretowiec". Wyegzekwował zwrot na drodze sądowej, tylko że BGN nie chciał przystąpić do podpisania aktu notarialnego ustanawiającego na jego rzecz użytkowanie wieczyste.

W końcu Grabińscy odzyskali swoją własność i nastąpił pat. Jak wyżej napisałem, znaczna część parkingu została ogrodzona i bezpośrednio pod hotel nie ma dojazdu samochodem. To część spuścizny, którą zostawił po sobie pan Marcin Święcicki. Obecnie ten różnobarwny polityk czuje się bardzo dobrze, zasiada w parlamencie i w mediach wygłasza swoje mądrości na temat reprywatyzacji. Żaden z dziennikarzy nie zada mu pytania, czemu za bezcen samorząd pod jego kierownictwem zdecydował się zbyć za przysłowiową czapkę gruszek 6 hoteli zlokalizowanych w prestiżowych punktach stolicy. A takie pytanie powinno padać za każdym pojawieniem się Święcickiego w studiu telewizyjnym. Jaki był powód, że tak bardzo spieszono się ze sprzedażą za grosze wartego dzisiaj setki milionów złotych komunalnego majątku? Może powinna o to zapytać posła Marcina Święcickiego specjalna komisja sejmowa ds. reprywatyzacji, która ma zostać powołana na początku roku?

A może członkowie komisji chcieliby pochylić się nad sprawą reprywatyzacji Pałacu Błękitnego w Ogrodzie Saskim, o zwrot którego starał się swego czasu nieżyjący już senator, hr. Jan Zamojski. Ponoć był kompletnie załamany, kiedy w BGN usłyszał, że jego szanse na zwrot nieruchomości są równe zeru, ponieważ nie ma ustawy reprywatyzacyjnej, a obowiązujące przepisy na zwrot nie pozwalają. Poradzono mu, by szukał kupca, któremu "uda się wcisnąć roszczenia do pałacu". Po jakimś czasie senator Zamojski zwierzył się swojemu przyjacielowi w euforii: "Ale zrobiłem transakcję! Sprzedałem roszczenia do pałacu za 1,5 mln złotych! To cud, bo pałac jest przecież nie do odzyskania!". Mina hrabiemu nieco zrzedła, kiedy dowiedział się po pół roku, że osoba, która odkupiła od niego roszczenie, jest już właścicielem pałacu.

I zupełnie na marginesie. Powiada się, że to Gazeta Stołeczna jako pierwsza ujawniła szczegóły "dzikiej" reprywatyzacji w Warszawie. Nie jest to prawda, bo na ten temat morze przysłowiowego atramentu wyleli wcześniej dziennikarze Przeglądu Tygodniowego, nieistniejącego już Życia Warszawy, czy ultralewicowego tygodnika NIE. Także Passa pisała o reprywatyzacyjnej ośmiornicy już w 2010 roku. Wówczas w jednym z wydań Gazety Stołecznej przeczytałem zdanie, które dobrze zakodowałem w pamięci, ponieważ omal nie dostałem wtedy zajadów ze śmiechu. Brzmiało ono: "Walka sądowa do ostatniej krwi jest w stołecznym ratuszu standardem, nawet bez szans na wygraną”.    

Wróć