Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak się reprywatyzuje na Mokotowie

20-07-2016 22:40 | Autor: Tadeusz Porębski
Sprawa zwrotu spadkobiercom byłego właściciela gruntu pod wybudowanym w 1955 r. budynkiem przy ul. Narbutta stała się głośna w ogólnopolskich mediach. Głos w tej sprawie zabrał ostatnio w Polsat News wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki. Również prokuratura nabrała większej chęci do drobiazgowego zbadania szczegółów tej mocno podejrzanej reprywatyzacji.

Wydana przez stołeczne Biuro Gospodarki Nieruchomościami w maju 2014 r. decyzja o zwrocie (przekazaniu w użytkowanie wieczyste) działki budowlanej pod budynkiem przy Narbutta 60 od początku budziła nasze wątpliwości. Podejrzany był przede wszystkim akt notarialny, sporządzony w styczniu 1947 r. w piwnicy jednego ze zrujnowanych mokotowskich domów przez niejakiego Zygmunta Anyżewskiego, który podając się za zastępcę notariusza Bronisława Czernica firmował ten dokument własnym podpisem oraz jego pieczęcią. Zarzuciliśmy Jerzemu Mrygoniowi, zastępcy dyrektora BGN, że wydając decyzję "zwrotową" nie dopełnił obowiązków służbowych, działając tym samym na szkodę interesu publicznego, za co grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności. W głowie nam się nie mieściło, że można wydać osobom prywatnym milionowej wartości majątek komunalny nie weryfikując przedtem drobiazgowo podstawy roszczenia, którą był wspomniany akt notarialny z lat powojennych.

Harowaliśmy za Mrygonia

Poświęciliśmy ponad dwa lata na wyjaśnienie szczegółów tej pełnej niewiadomych reprywatyzacji. Badaliśmy wszystkie dokumenty znajdujące się w teczce "Narbutta 60" znajdującej się w BGN i udowodniliśmy, że w zasobach archiwalnych Ministerstwa Sprawiedliwości nie ma akt osobowych człowieka o nazwisku Zygmunt Anyżewski. Co to oznacza? Ano to, że Anyżewski nie posiadał uprawnień do sporządzania aktów notarialnych w zastępstwie notariusza Czernica, a to z kolei oznacza, iż akt ze stycznia 1947 r. wart jest mniej więcej tyle, co świstek papieru, zaś decyzja "zwrotowa" wydana przez Mrygonia powinna wylądować w koszu na śmieci. W tej chwili czekamy na odpowiedź z Ministerstwa Sprawiedliwości, które zleciło prezesowi Sądu Apelacyjnego oraz Izbie Notarialnej sprawdzenie, czy Anyżewski znajdował się w spisie asesorów sądowych w okresie powojennym.

Ówczesne prawo stanowiło bowiem, że notariusz, owszem, mógł wyznaczyć swojego zastępcę, ale wyłącznie z grona asesorów sądowych i po powiadomieniu prezesa Sądu Apelacyjnego oraz Izby Notarialnej. Jeśli instytucje te potwierdzą, że Anyżewski nie jest ujęty w spisie asesorów, a na to się zanosi, prokuratura będzie musiała postawić Jerzemu Mrygoniowi zarzut z art. 231 kk. Bo to on, urzędnik stołecznego ratusza, a nie dziennikarz lokalnego tygodnika, był zobowiązany do wykonania czynności zmierzających do ustalenia ponad wszelką wątpliwość, że akt notarialny z 1947 r. będący podstawą roszczenia jest w 100 proc. autentyczny. Wszak chodzi o majątek komunalny dużej wartości, o losie mieszkańców budynku Narbutta 60 zagrożonych bezdomnością w przypadku przejęcie nieruchomości przez osoby prywatne już nawet nie chcę się rozwodzić...

Przez ponad dwa lata wykonaliśmy w zastępstwie Mrygonia i jego podwładnych solidną robotę detektywistyczną, której owocem jest wstrzymanie wykonania decyzji BGN z maja 2014 roku. To pierwszy od 1989 r. przypadek w Warszawie wstrzymania wykonania prawomocnej i ostatecznej decyzji "zwrotowej", wydanej przez wszechwładne dotychczas BGN. Mieszkańcy Narbutta 60 mogą spokojnie zasnąć, sprawiedliwości stało się zadość, a my w „Passie” mamy wielką satysfakcję, że udało się nam wykonać kawał dobrej społecznej roboty.

To nie żona Cezara...

Niestety, w swoich wysiłkach dochodzenia do prawdy przed długi czas byliśmy osamotnieni. Prokuratura i policja, które ustawowo mają obowiązek stania na straży prawa, w tym przypadku nie wykazały się. Odmawiano nam wszczęcia postępowań lub szybko je umarzano. Renata Barbachowska, młodszy aspirant w mokotowskiej komendzie policji, wydała postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez Jerzego Mrygonia. Decyzję tę zatwierdziła mokotowska prokurator Katarzyna Kalinowska - Rinas, prywatnie żona urzędującego wiceburmistrza Mokotowa Krzysztofa Rinasa, a przecież powinna być w tym wypadku, jak żona Cezara, poza wszelkimi podejrzeniami.

W czerwcu br. sędzia Marta Bujko zmiażdżyła wprost postanowienie Barbachowskiej i nakazała prokuraturze kontynuowanie postępowania. Sędzia wytknęła m. in. śledczym, że nawet nie zadali sobie trudu, by wezwać na przesłuchanie w charakterze świadka urzędnika, który mógł dopuścić się popełnienia przestępstwa zagrożonego karą do 3 lat pozbawienia wolności. To skandal i godne najwyższego potępienia prokuratorskie oraz policyjne niechlujstwo. 

Inna policjantka z komendy Mokotów, sierżant sztabowa Elwira Chodkiewicz, szybko umorzyła śledztwo w sprawie poświadczenia nieprawdy w dokumencie urzędowym przez Waldemara Geryszewskiego, starszego specjalistę w mokotowskiej delegaturze BGN, mimo że dostarczyłem jej ewidentny dowód na popełnienie przestępstwa w postaci kserokopii "fałszywki" (dokument związany jest z reprywatyzacją budynku Narbutta 60). Przedstawiłem na piśmie prawną argumentacją na okoliczność, że jestem stroną w postępowaniu i zażądałem dostępu do akt sprawy, by móc wnieść do sądu zażalenie na postanowienie Chodkiewicz. Anonimowy policjant poinformował mnie, że jednak nie uznaje mnie za stronę i odmówił dostępu do akt. W ten sposób odcięto mi możliwość odwołania się od mocno kontrowersyjnego postanowienia autorstwa pani, za przeproszeniem, śledczej. Wczoraj rzeczniczka prasowa mokotowskiej komendy poinformowała mnie w rozmowie telefonicznej, że jednak jestem stroną i mam prawo dostępu do akt sprawy. Czuję się dzisiaj oszukany przez policję na Mokotowie, ponieważ tamtejsi funkcjonariusze bezpodstawnie pozbawili mnie możliwości zażalenia do sądu w ważnej ze społecznego punktu widzenia sprawie. Oczekuję od kierownictwa mokotowskiej jednostki choć marnego słowa "przepraszamy".

A jednak są podstawy...

Natomiast mokotowska prokuratura w osobie pani Małgorzaty Mróz poinformowała 14 czerwca br. stosownym pismem, że nie znalazła podstaw do wzruszenia wydanego w marcu 2015 r. "postanowienia o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez urzędników Urzędu m. st. Warszawy przy reprywatyzacji nieruchomości Narbutta 60". Trzy dni później sekretariat tej samej prokuratury uprzejmie poinformował, że "wszczęte zostało śledztwo w sprawie decyzji umożliwiającej sprzedaż przez miasto Warszawa udziału w nieruchomości wspólnej budynku przy ul. Narbutta". Krzyżowe i niezbyt spójne decyzje prokuratury są dla nas niezrozumiałe, ale wierzymy, że prowadzą do wspólnego celu – wyjaśnienia wszystkich aspektów społecznie ważnej sprawy i dojścia do prawdy. Prokurator Mróz poinformowała mnie również pod koniec czerwca, że "zlecono czynności zmierzające do sprawdzenia okoliczności uzasadniających ewentualne podjęcie postępowania 6 Ds. 902/15/II" (umorzone przez sierż. sztabową Elwirę Chodkiewicz śledztwo w sprawie "fałszywki" wystawionej przez urzędnika Geryszewskiego).

Jeszcze nie doczekaliśmy ostatecznego zamknięcia sprawy reprywatyzacji nieruchomości przy ul. Narbutta 60, a już otrzymaliśmy część dokumentów dotyczących reprywatyzacji lokalizowanej w bliskim sąsiedztwie nieruchomości przy ul. Kazimierzowskiej 72.  Decyzję "zwrotową" podpisał, któż by inny, jak nie zastępca dyrektora BGN Jerzy Mrygoń. Wstępna lektura dokumentów dotyczących Kazimierzowskiej 72 zapiera dech w piersiach. Może być o wiele ciekawiej niż w przypadku Narbutta 60. Aby sprawę opisać, potrzebujemy nieco czasu, jednakowoż zapewniam, że wyjdziemy naprzeciw ciekawości naszych Czytelników.

Wróć