Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak szacować i jak przeszacować...

07-12-2022 20:36 | Autor: Maciej Petruczenko
Mało kto spośród naszych sąsiadów z Ursynowa może się równać z Leszkiem Millerem pod względem zaangażowania w struktury partyjnych i administracyjnych władz na szczeblu prowincjonalnym i ogólnopolskim, a także europejskim. Z informacji zawartej w Wikipedii można wysnuć wniosek, że ten ambitny Polak, któremu wspomniane źródło wiedzy przypisuje po części żydowskie korzenie – przebył ciekawy szlak: od robotnika do polityka i od ministranta do ministra (w dwóch resortach). Leszek Miller uczestniczył zarówno w wyprowadzaniu sztandaru PZPR z Sali Kongresowej na zamknięcie działalności tego władczego kiedyś ugrupowania, jak i we wprowadzaniu Rzeczypospolitej Polskiej w struktury Unii Europejskiej jako premier. A gdy wreszcie ten nominalny socjaldemokrata został eurodeputowanym, może śmiało powiedzieć, że jako syn skromnego krawca i szwaczki zrobił wielką karierę, zamieniając robotniczy Żyrardów na przyjmowaną za stolicę Europy Brukselę.

Jest na arenie politycznej niewątpliwym mistrzem bon motów (np. – mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy). W publicznych dyskusjach były premier woli posługiwać się dowcipem niż kalumnią, co bardzo cenią proszący go o wywiad dziennikarze. W swoim czasie, w związku z cokolwiek za mocno rozdmuchaną „aferą Rywina” Sejm powołał komisję śledczą, której członkiem został mało wówczas znany polityk Zbigniew Ziobro – reprezentujący jeszcze barwy partii Prawo i Sprawiedliwość. To wtedy Leszek Miller powiedział Ziobrze prosto w oczy: pan jest zerem!

Historia jednak całkiem odwróciła proporcje. Bo wypowiadający wówczas te słowa od dawna nie jest premierem, natomiast Ziobro – choć od lat już nie ma karty sztywnej w drużynie PiS i kieruje osobną partią „Solidarna Polska”, wciąż pozostaje decydentem co do większości sejmowej, dzierżonej przez zlepek nazywany na użytek medialny Zjednoczoną Prawicą. Prezes Polski Jarosław Kaczyński pozwolił Ziobrze na skupienie w jednych rękach niebywałej władzy: ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Gdy więc Leszek Miller powiedział ostatnio w wywiadzie dla Wirtualnej Polski, iż przeszacował Zbigniewa Z. przed laty, bo dziś ustawiłby go poniżej zera – taka ocena może wydawać się co najmniej dyskusyjna. Poprzez polityczne gierki Ziobro wypracował sobie otóż bardzo mocną pozycję. Mało kto zapewne pamięta, że mający jeszcze duże wpływy koniunkturalny tygodnik „Wprost” ogłosił Ziobrę „Człowiekiem Roku” (2006), a podczas uroczystości w warszawskim hotelu Sofitel wynosili go pod niebiosa prezydent RP Lech Kaczyński i jego brat Jarosław, pełniący w ramach polityki prorodzinnej funkcję premiera. Człowiek 2006 Roku doczekał się nawet pochwały dowcipkującego piosenkarza Andrzeja Rosiewicza (wystarczą cztery Ziobra, a Polska będzie dobra), który tym samym nawiązał do swojej piosenki o prezydencie ZSRR Gorbaczowie (Michaił, Michaił, ty postroisz nowyj mir...). Ziobro akurat „postroił” ostatnio nowy kodeks karny, radykalnie zaostrzający kary za ciężkie przestępstwa i w tej materii poszedł raczej we właściwym kierunku, choć wielu ekspertów krytykuje wprowadzone zmiany.

Z Andrzejem Rosiewiczem zdarza mi się rozmawiać dosyć często i wolę go zdecydowanie, jak śpiewa „Czy lubi pani cza-czę?”, niż jak pyta – czy lubi pani Ziobrę? Wydaje się bowiem, że tego sprytnego lawiranta lubi mało kto, poczynając od naczelnika Dobrej Zmiany Jarosława Kaczyńskiego i premiera Mateusza Morawieckiego, dla którego Ziobro jest niczym ziejąca jadem kobra, kąsająca nieustannie zza węgła. Stąd jego związek z Mateuszem jest li tylko małżeństwem z rozsądku.

Rzecz jednak w tym, że dla Polski to najkosztowniejsze małżeństwo w historii. W opinii tygodnika „Polityka” Ziobro to w tej chwili najdroższy minister świata, ponieważ utrzymywanie go w rządzie już pochłonęło już ponad 100 miliardów złotych. Wojciech Szacki pisze w „Polityce”: „Jarosław Kaczyński stoi przed dylematem: z Ziobrą nie dostanie kilkudziesięciu miliardów euro z europejskich funduszy, bez Ziobry straci większość w Sejmie”. Chodzi o fundusze inwestycyjne z Krajowego Planu Odbudowy (KPO): „160 mld zł w dotacjach i nisko oprocentowanych pożyczkach” – czytamy w tekście Wojciecha Szackiego.

Pieniądze te nie płyną do Polski przede wszystkim dlatego, że ziobryści jawnie łamią przyjęte w Europie zasady wymiaru sprawiedliwości i trójpodziału władzy. Na domiar złego uważają Unię Europejską za „agresora” atakującego zdrowy trzon suwerennego państwa polskiego. A jak wygląda codzienna praktyka w wymiarze sprawiedliwości, najlepiej obrazują „zawieszenia” w czynnościach kolejnych sędziów i prokuratorów, próbujących utrzymać zawodową niezależność.

Niektórzy obawiają się, że dalsze tolerowanie szaleństw Ziobry i jego kompanów zacznie nas zbliżać powoli do praktyki państw fundamentalistycznych, takich jak Iran, Arabia Saudyjska czy bulwersująca ostatnio dyktaturą w kwestiach obyczajowych Indonezja. Ja akurat zastanawiam się tylko, czy właściwe jest w tym kontekście użycie słówka „powoli”...

Wróć