Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kiedy przyjdą podpalić dom...

16-11-2022 20:46 | Autor: Maciej Petruczenko
Żyje jeszcze niemało osób, pamiętających przedwrześniową gorączkę 1939 roku, gdy spodziewano się wojny z Niemcami. Tamta gorączka może się skojarzyć z obecną sytuacją, gdy na nowego Hitlera wyrósł rosyjski bandyta Władymir Władymirowicz Putin. Pod koniec lat 30-tych prawdopodobieństwo najechania Polski przez Niemcy narastało krok po kroku. Obecnie obserwujemy podobny proces. Świadczą o tym trwające od 2014 roku próby zaanektowania przez Rosję całej Ukrainy, przypominające, jak w latach 30-tych doszło do „Anschlussu” Austrii, utworzenia Protektoratu Czech i Moraw oraz proklamowania Państwa Słowackiego z usłużnym wobec nazistowskiej sfory księdzem Josefem Tiso. Hitler zyskiwał poparcie, zapowiadając walkę o „Lebensraum” (zwiększenie przestrzeni życiowej) dla Niemców), Putinowi zaś marzy się terytorialne odtworzenie sowieckiego imperium, za którym ten były szpieg najwyraźniej tęskni.

Gdy przyjmowałem pod swój dach kolejnych uchodźców ukraińskich, wielu z nich mówiło, że czują przez skórę, iż kolejną ofiarą napaści Putina stanie się Polska. Intensyfikacja ataków na Ukrainę czyniła tę perspektywę coraz bardziej realną, zwłaszcza że po zajęciu Krymu i Donbasu oraz bombardowaniach Kijowa, Zaporoża i wielu innych ważnych miast Ukrainy rosyjskie rakiety zaczęły lądować coraz bliżej Polski, zahaczając między innymi o Lwów. Gdy we wtorek 15 listopada wojna przekroczyła wreszcie naszą granicę i w wyniku eksplozji zginęły dwie osoby w Przewodowie koło Hrubieszowa – wcześniejsze obawy znalazły niejako potwierdzenie, co nie znaczy, że będą nas wkrótce dosięgać kolejne pociski. Niemniej, trzeba sobie zdawać sprawę, iż Putin już od dawna trzyma Polskę na muszce i w każdej chwili może uderzyć w Warszawę – chociażby rakietami wysłanymi z Kaliningradu. I nic tu nie pomogą budowane właśnie zasieki z koncertiny. Zresztą, w dzisiejszych warunkach moskiewski despota ma możliwości dosięgnięcia nas skądkolwiek i to bez uciekania się do sił nuklearnych, czego tak naprawdę najbardziej obawia się świat.

Strachliwi powiadają, żeby nie drażnić ciężko już zranionego przez bojowych Ukraińców ruskiego niedźwiedzia. Odważniejsi natomiast najchętniej daliby mu po łapach. Kilka miesięcy przed niemieckim najazdem na Polskę w 1939 roku będący postacią po trosze kontrowersyjną, ale niewątpliwie wielki patriota, żołnierz pod rozkazami najpierw Piłsudskiego, a potem Andersa – Władysław Broniewski – napisał pamiętny wiersz pod tytułem „Bagnet na broń”:

Kiedy przyjdą podpalić dom,

ten, w którym mieszkasz – Polskę,

kiedy rzucą przed siebie grom,

kiedy runą żelaznym wojskiem

i pod drzwiami staną, i nocą

kolbami w drzwi załomocą –

ty, ze snu podnosząc skroń,

stań u drzwi.

Bagnet na broń!

Trzeba krwi!

 

Są w ojczyźnie rachunki krzywd,

obca dłoń ich też nie przekreśli,

ale krwi nie odmówi nikt:

wysączymy ją z piersi i z pieśni.

Cóż, że nieraz smakował gorzko

na tej ziemi więzienny chleb?

Za tę dłoń podniesioną nad Polską – kula w łeb!

Wiersz ten, nawiasem mówiąc, znakomicie oddawał odczucia ówczesnej młodzieży, która pięć lat później bez namysłu poszła w ogień Powstania Warszawskiego. Dziś młode pokolenie in gremio wydaje się na sprawy niepodległościowe cokolwiek zobojętniałe – mimo ideologicznej indoktrynacji. Wielu młodych woli wyjechać za granicę, niż nadstawiać łeb za ojczyznę, bo też niemodne już patriotyczne strofy Broniewskiego. Całe szczęście, że przynajmniej pokolenie solidarnościowe zajmuje właściwą postawę. Uważany za najwyrazistszą postać politycznej opozycji szef Platformy Obywatelskiej – Donald Tusk – od razu po tragedii w Przewodowie zapowiedział, iż w obliczu rosyjskiego agresora trzeba odsunąć na bok wewnętrzne waśnie i stanąć ramię w ramię do obrony kraju. Czyli wzorem Broniewskiego ogłosił, że „rachunki krzywd” muszą być w sytuacji ogólnonarodowego zagrożenia pominięte. Nie wiem tylko, czy prezes spółdzielni politycznej „Polska” zechce zewrzeć szyki z tak pogardzanym przez siebie „gorszym sortem”, do którego – jak się wydaje – zalicza nawet naszych noblistów. I czy zgodzi się, by wiecznie pijanym – jego zdaniem – do 25 roku życia Polkom powierzyć choćby funkcje sanitariuszek. Przypuszczam, że zawsze jednak będzie mógł liczyć na swojego kota (Kot mit uns?). Kto wie, czy nawet nie zacznie stawiać mu pomników, którymi ku chwale swojej rodziny, niezależnie od wielkości jej zasług, pozwala coraz bardziej zapełniać Polskę.

Ponieważ czas mamy wyjątkowo gorący, pozwolę sobie tylko na jeszcze jedną reminiscencję, cytując niektóre fragmenty opublikowanego w Internecie opracowania historii hitleryzmu:

„/.../ Hitler nie zyskał większości potrzebnej, by przeforsować ustawę o nadzwyczajnych pełnomocnictwach /.../. Udało się to jednak zrobić z naruszeniem zasad. Dokument przyjęto bez udziału w głosowaniu aż 107 posłów socjaldemokratycznych /.../. Unieważniono ich mandaty, tym samym zyskując potrzebne kworum. /.../ Działacze NSDAP wkroczyli na kierownicze stanowiska w administracji, policji i wojsku. /.../ Zwiększona została kontrola państwa nad gospodarką. Rozbudowano program zbrojeń /.../, urosły w siłę organizacje paramilitarne.”

Oczywiście, tych wzorów nazistowskich nikt u nas nie odważyłby się dzisiaj kopiować. Chociaż, czy ja wiem? No bo nasz dom może być podpalany nie tylko z zewnątrz.

Na koniec, żeby choć trochę odetchnąć od polityki – uronię łzę nad naszym długoletnim sąsiadem z Mokotowa, piosenkarzem Jerzym Połomskim, który w wieku 89 lat przeniósł się z ziemskich na niebiańskie estrady. W swojej sztuce śpiewania i repertuarze prezentował tradycyjny, powiedziałbym nawet – przedwojenny, od dawna niemodny styl, w którym jednak obowiązywało absolutne mistrzostwo warsztatowe, a oprócz świetnego głosu trzeba było dobierać sobie wartościową muzykę i prawdziwie literackie teksty. Choć metrykalnie Połomski nazywał się Jerzy Pająk, a jego imponująca fryzura była tylko peruką, w swojej sztuce wokalnej był w stu procentach prawdziwy i stał się niewątpliwym idolem paru pokoleń Polaków, lubiących pop-music, zwłaszcza od momentu, gdy brawurowo zaintonował w Opolu: „Cała sala śpiewa z nami!”. Odszedł na zawsze – pewnie dlatego, że teraz nie czas na radosne chóry...

Wróć