Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kolejka do Witkacego...

19-10-2022 21:13 | Autor: Mirosław Miroński
Kolejki zniknęły z naszych ulic. Rzadko już widujemy więcej niż kilka osób stojących jedna za drugą w oczekiwaniu na upragniony towar, czy usługę. Zdarzają się wprawdzie: w przychodniach, na stadionach, przed bramkami podczas koncertów rockowych, jednak zdążyliśmy już zapomnieć to, co było zmorą minionych czasów - kolejki po towary i artykuły niezbędne do życia. Nie musimy stać w niekończącym się ogonku po te lub inne artykuły w sklepie. Najczęściej rezygnujemy, gdy jest za dużo osób, i idziemy do innego sklepu czy marketu. Oczywiście, jeśli mamy taki wybór. Tym bardziej niezrozumiale i dziwne wydaje się ustawianie się w kilkusetmetrowej kolejce po tzw. dobro wyższe, jakim jest sztuka.

Jakież więc było moje zdziwienie, gdy wybrałem się do Muzeum Narodowego w moim ukochanym mieście stołecznym, aby obejrzeć wystawę Stanisława Ignacego Witkiewicza, znanego bardziej jako Witkacy. Wystawę zatytułowano „Witkacy. Sejsmograf Epoki Przyspieszenia”. W pełni świadomie wybrałem niedzielę i porę obiadową, licząc, że niewielu warszawiaków zrezygnuje z konkretnego niedzielnego obiadu na rzecz dość abstrakcyjnej i ulotnej sztuki, choć w przypadku Witkacego o abstrakcji nie mówimy. W każdym razie jeśli chodzi o zaklasyfikowanie jego twórczości.

Moim oczom ukazał się różnorodny pod względem wieku tłum ustawiony w ogonek ciągnący się niemal od dawnej siedziby PZPR do bramy muzeum, następnie poprzez dziedziniec i w górę na kręte schody aż do sal wystawowych, w których prezentowane były prace Witkacego. Nie muszę dodawać, że widok ten wywołał we mnie mieszane uczucia. Przeważali ludzie młodzi lub w średnim wieku, ale nie brakowało też oldboyów, takich jak choćby ja. Z jednej strony byłem pełen uznania dla determinacji tych, którzy stojąc w owej kolejce, przesunęli się już o kilkadziesiąt metrów w ciągu niecałej godziny, z drugiej targały mną wątpliwości czy się do nich przyłączyć. Ostatecznie zwyciężyła we mnie chęć ustawienia się w tej pielgrzymce do wyższego. Przyświecała mi potrzeba osiągnięcia celu. Lubię wyzwania. Ten swoisty challenge to oczywiście moja potrzeba obcowania z niekwestionowaną przez nikogo sztuką.

Właściwie jako artysta malarz, grafik i rysownik znam dość dobrze twórczość Stanisława Ignacego Witkiewicza. Ba! Niektóre z jego dzieł uwielbiam, inne zaś budzą we mnie mieszane wrażenia. Niemniej obejrzenie tych prac w dużej masie to co innego niż oglądanie pojedynczo poszczególnych obrazów, rysunków pasteli. Wystawy tego typu jak ta mają tę zaletę, że dają możliwość szerszego, bardziej całościowego wglądu w to, co artysta zrobił, i jak to zrobił. Cóż zatem? Pozostawało uzbroić się w cierpliwość i cieszyć się, gdy ktoś ze stojących przede mną rezygnował.

Długi czas oczekiwania na upragnione wejście do budynku (było naprawdę zimno) skłaniał mnie do refleksji nad fenomenem, który miałem przed oczami. Oto artysta kojarzony ze środowiskiem krakowskim i zakopiańskim, choć urodzony w Warszawie, przyciąga po latach prawdziwe tłumy. Wydawało mi się wcześniej, że chętnych będzie ubywać wraz z upływem czasu, że wszyscy chętni zdążyli już zaspokoić swoje zaciekawienie kontrowersyjną postacią przedwojennego manierysty i jego dziełami, a tu masz! Kolejka rekordowa właśnie ostatniego dnia…

Ze względu na to ogromne zainteresowanie publiczności Muzeum Narodowe przedłużyło godziny otwarcia do godziny 22, ale tylko na wystawę Witkacego. Inne zamknięto już o 18. Jednym słowem, organizatorzy wyszli naprzeciw zapotrzebowaniom.

Właśnie. Warto zadać sobie pytanie – czym jest w istocie to zapotrzebowanie? Czy to chęć poznania dorobku z dziedziny sztuk wizualnych, czy też bardziej pociągająca jest otoczka towarzysząca twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, nie tylko jednego z najwybitniejszych twórców XX wieku. Powszechnie wiadomo, że był artystą utalentowanym w wielu dziedzinach. Spełniał się artystycznie jako malarz, rysownik, ale też pisarz, filozof, krytyk i teoretyk sztuki. Niewątpliwie był postacią nietuzinkową – artystą wielowymiarowym, który wyprzedzał swoją epokę. Jego sarkastyczne poczucie humoru jest dla nas nadal atrakcyjne. Żył w przełomowych i tragicznych czasach. Tragedie i dramaty towarzyszyły mu, nie wyłączając jego najbliższego otoczenia. Jego twórczość to rejestracja zmian cywilizacyjnych, politycznych, społecznych.

Cokolwiek kierowało osobami, które mimo pewnych niedogodności postanowiły odwiedzić poświęconą mu wystawę w Muzeum Narodowym w Warszawie, przyszło im uczestniczyć w czymś, co jest ponadczasowe. Ponad 500 różnorodnych prac, w tym obrazów, rysunków, pasteli i fotografii pozwoliło im zapewne wzbogacić swą wiedzę na temat autora Czystej Formy, pierwotnej wizji artystycznej, Firmy Portretowej, przeżyć metafizycznych Witkacego, wspomaganych niektórymi przyjmowanymi przez niego substancjami oraz działań performatywnych i paraartystycznych. Tak czy inaczej, wystawa stała się wydarzenie. Jednym z niewielu, które odniosły aż taki sukces i popularność.

Wróć