Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Komu dziś można ufać?

28-09-2022 20:31 | Autor: Tadeusz Porębski
Zaufanie… Im jestem starszy, tym bardziej cenię sobie to słowo, które, moim zdaniem, jest od zarania dziejów jedną z podstawowych więzi międzyludzkich, zarówno w rodzinie, jak i grupach społecznych. Szczególnie w czasach kryzysów. W przypadku relacji międzyludzkich zaufanie to po prostu uczciwość drugiej strony wobec nas. Warto przyjrzeć się samej definicji zaufania, bo jest ona specyficzna – intuicyjna. Dla mnie zaufanie, to oczekiwanie określonego zachowania z czyjejś strony, które pociąga za sobą określone działanie. Obiekt zaufania może być dowolny, może to być człowiek, zwierzę, przedmiot, bądź instytucja. I tu dochodzimy do meritum. Ostatnio organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) opublikowała wyniki badań dotyczących zaufania obywateli do swoich rządów. Pochyliłem się nad badaniami, metodyką oraz wynikami i co wyczytałem? To, że Polska odnotowała w nich największy spadek i zajmuje ostatnie miejsce wśród analizowanych państw.

I tak, w 2019 r. zaufanie do rządu Mateusza Morawieckiego wyraziło 49 proc. Polaków, ale już rok później rządowi tzw. Zjednoczonej Prawicy ufało jedynie 27 procent, co jest spadkiem prawie o połowę. To by się zgadzało z wynikami sondaży przeprowadzanych przez niezależne pracownie badawcze, jak na przykład Kantar Group (siedziba w Londynie), które dają tzw. Zjednoczonej Prawicy 27-29 procent poparcia. Tak się składa, że komu jak komu, ale organizacji OECD ufam w 100 procentach, tym bardziej, że podobne wyniki padły w badaniach przeprowadzonych w ramach projektu Policy Institute z King’s College w Londynie w styczniu 2022 r. wśród 12 tys. obywateli z Wielkiej Brytanii, Irlandii, Polski, Niemiec, Norwegii i Włoch.

Po zapoznaniu się z wynikami badań zadałem sobie pytanie, jak dużym krajem europejskim może rządzić ekipa, której nie ufa ponad 70 proc. obywateli? Wiadomo, że w Polsce poziom zaufania społecznego od lat pozostaje na niskim poziomie. A jak jest w Europie i na świecie? W przeciwieństwie do Polski, w większości krajów Unii Europejskiej zaufanie do rządów zauważalnie wzrosło. Na pierwszym miejscu znajduje się Finlandia (w 2019 r. 64 proc., a rok później aż 81 proc.), na drugim Holandia (62 proc./78 proc.), a na trzecim Dania (63 proc./72 proc.). W skali świata te trzy państwa wyprzedzane są jedynie przez Szwajcarię (80 proc./85 proc.) oraz Norwegię (60 proc./83 proc.). O dziwo, jeden z najwyższych wzrostów zaufania do władzy należy przypisać Portugalii (44 proc./62 proc.), za nią uplasowała się Szwecja (51 proc./67 proc.). Natomiast nieznaczny przyrost zaufania pojawił się w Irlandii (58 proc./59 proc.), Hiszpanii (37 proc./38 proc.) oraz we Francji (38 proc./41 proc.). Poza Europą największą pewność wobec działań rządów mają Nowozelandczycy oraz Kanadyjczycy. Podobne tendencje wystąpiły w USA, gdzie poparcie dla Demokratów i Joe Bidena wyraźnie wzrosło (36 proc./47 proc.).

Nasuwa mi się na myśl kolejne pytanie: czemu od lat Polacy nie wierzą, bądź z dużym dystansem podchodzą do własnego rządu i nie ma żadnego znaczenia, czy państwem rządzi lewica, prawica czy też liberałowie? To chyba stała cecha myślenia Polaków – wysokie zaufanie do naukowców, lekarzy, czy organizacji charytatywnych (m. in. Owsiak) i prawie zerowe do polityków. Tak radykalny podział może odzwierciedlać tęsknotę opinii publicznej, która poszukuje charyzmatycznych autorytetów nieuwikłanych w spory oraz politykę.

Brak zaufania do władzy i elit datuje się w Polsce od stuleci. Od czasów Polski szlacheckiej, poprzez rozbiory, II Rzeczpospolitą i okres Peerelu Polacy przekonywali się, że władza nie kieruje się dobrem ogółu, a czasami celowo działa na niekorzyść ludzi. Okres PRL to kontynuacja wybijania naszych elit. Rzeź rozpoczęli w 1939 roku Sowieci na terenach wschodnich (Katyń). Po wkroczeniu Niemców do Polski rozpoczęto realizację operacji „Tannenberg”, której celem było wymordowanie polskich elit – naukowców, urzędników wyższego szczebla, lekarzy, ziemian, nauczycieli, działaczy społecznych i politycznych. Po wyzwoleniu polscy komuniści, sterowani przez Sowietów, wyrżnęli resztę polskiej inteligencji i patriotów. Pozostaliśmy bez elit i przez wiele lat Polską rządził prostak, zwany towarzyszem Szmaciakiem, oraz doktryna „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”, zaś pierwszy sekretarz PZPR wygłaszał długie przemówienia propagandowe, krasząc je obelgami w rodzaju „Szpotański, człowiek o mentalności alfonsa, tkwiący w zgniliźnie rynsztoku i ziejący sadystycznym jadem na partię i rząd” (Janusz Szpotański – poeta, satyryk, teoretyk literatury, tłumacz, osoba niezwykłego intelektu i odwagi). Nadszedł w końcu rok 1989, zmiana ustroju w państwie, wolność, demokracja, ale do dzisiaj nie zrobiono nic, by poprawić zaufanie ludzi do państwa. Władza powinna potrafić wznieść się ponad własne interesy i kierować dobrem ogółu, ale tak nie jest. Skoncentrowana na bieżących gierkach politycznych polska polityka wciąż pełna jest jazgotu. Dobro wspólne stało się u nas pojęciem abstrakcyjnym.

Jak mogę wierzyć rządzącym, skoro nie są wobec mnie i reszty obywateli szczerzy? Skoro premier rządu notorycznie mija się z prawdą? Skoro przywódca rządzącej partii politycznej obrzydliwie, prostacko rechocze, dworując sobie publicznie z osób LGBT? Skoro nie możemy dowiedzieć się prawdy o stanie finansów państwa? Kto wie, jak wysoki jest w rzeczywistości państwowy dług publiczny? Tego nie wie nikt, bowiem rząd przejął kontrolę polityczną nad wydatkami, które nie są nadzorowane przez parlament. Premier i jego ministrowie w sposób arbitralny decydują o wydawaniu setek miliardów złotych i zadłużaniu państwa. Stąd rozbieżności pomiędzy PDP a EDP, czyli długiem sektora instytucji rządowych i samorządowych, stanowiącym jeden z elementów unijnego kryterium fiskalnego z Maastricht. Dług wyliczany tą metodologią wyniósł na koniec 2021 r. rekordowe 1,41 bln zł, czyli o 40 proc. więcej niż pięć lat temu.

Różnica między zadłużeniem obliczanym według krajowych i unijnych standardów wynosi obecnie 258,1 mld zł i w tym roku z pewnością się powiększy, ponieważ pączkują kolejne fundusze, takie jak Fundusz Pomocy dla Uchodźców, Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych i rządowy fundusz Polski Ład. Fundusze zadłużają się, by rząd mógł finansować postawione przed nim zadania (500+, trzynaste i czternaste emerytury, itp.). Gdyby wpisać do oficjalnego budżetu wydatki związane m. in. z funkcjonowaniem Tarczy Finansowej Polskiego Funduszu Rozwoju (program pomocowy dla przedsiębiorców uruchomiony w ramach Tarczy Antykryzysowej) oraz ciągle pączkującymi funduszami, państwowy dług publiczny byłby wyższy niż 55 proc. PKB. Powyższych danych nie opublikował rząd, lecz niezależne (jeszcze) media. To tak buduje się zaufanie społeczeństwa do rządu?

Na szczęście są jeszcze instytucje i jednostki godne najwyższego zaufania. To lekarze i szpitale – oczywiście nie wszystkie. Z moich bogatych doświadczeń, największych z zakresu ortopedii i traumatologii, mogę wymienić kilka nazwisk oraz adresów plasujących się na najwyższej półce społecznego zaufania. To 10. Wojskowy Szpital Kliniczny z Polikliniką w Bydgoszczy i prof. dr hab. n. med. Marek Harat, jeden z najwybitniejszych neurochirurgów w tej części Europy. Tamtejsza Klinika Neurochirurgii to istne medyczne cacuszko funkcjonujące niczym szwajcarski zegarek, z personelem o najwyższych kwalifikacjach. W długim życiu nie spotkałem tak zaangażowanej w swoją pracę i tak uprzejmej pielęgniarki, jak oddziałowa mgr Renata Waliszewska. Brakuje słów uznania. Kolej na Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Białymstoku i dr. Jana Grzegorza Murawskiego, zastępcę ordynatora Kliniki Ortopedii, Traumatologii i Chirurgii Ręki. Fachowiec i lekarz przez duże „L”, a dr hab. n. med. Jan Kochanowicz, dyrektor szpitala, uczynił z tej lecznicy wzorzec dla innych. Czy dr Jan Chruściński i Szpital Powiatowy im. J. Babińskiego w Sierpcu. Wykonano mi tam artroskopię kolana. Dlaczego tam, a nie w Warszawie? To proste – po wieloletnim pętaniu się po stołecznych oddziałach ortopedycznych skonstatowałem, że w stolicy mamy coraz mniej ortopedów – specjalistów i coraz więcej ortopedów – biznesmenów. Pojechałem więc „na medyczną prowincję” i dzisiaj nie czuję, bym w ogóle miał kolano. W felietonie poświęconym zaufaniu społecznemu, a raczej postępującemu brakowi zaufania do instytucji państwowych, nie mogło zabraknąć wymienionych wyżej osób oraz placówek. To krzepi i nie odbiera nadziei na poprawę sytuacji na tym obszarze.

Wróć