Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Komu potrzebne bramki i wejściówki w metrze?

05-06-2019 21:26 | Autor: Bogusław Lasocki
Nie było w Warszawie metra, nie było kłopotu. Jednak wraz z uruchomieniem komunikacji podziemnej pojawił się problem rozliczania opłat za przejazdy i od zawsze nie do końca rozwiązany (i czy w ogóle rozwiązalny?) problem gapowiczów. Ideologia jest prosta: bramki i kontrola biletów muszą być. Inaczej, wiadomo – wszyscy będą jeździć "na gapę" czyli bez opłaconego przejazdu. Kiedyś takie podejście było uważane jako niezbędne, a systemy kontroli z epoki nakazowo - rozdzielczej tego wymagały. Przyjmowano, że obywatel to potencjalny przestępca, myślący głównie o tym jak oszukać "państwo", a więc konieczne jest wprowadzenie możliwie najbardziej rygorystycznych systemów kontroli i restrykcji. To był punkt wyjścia.

Historia warszawskiego metra – pomijając wstępną próbę jego budowy w latach 50-tych – jest długa i wielopłaszczyznowa. W uproszczeniu – w 1982 roku rząd PRL  zawarł umowę z  ZSRR  o współpracy przy budowie warszawskiej kolei podziemnej. Stosowną uchwałę rządową o utworzeniu pierwszej linii metra w Warszawie podjęto 23 grudnia 1982 roku, prace rozpoczęto 15 kwietnia 1983. Budowa pierwszego odcinka  Kabaty - Politechnika trwała około 12 lat, aż do otwarcia 7 kwietnia 1995 roku. Wraz z różnorodnymi rozwiązaniami technicznymi i organizacyjnymi, przyjęto również system kontroli i rozliczeń pasażerów z wykorzystaniem bramek, dopuszczających do wejścia na peron potencjalnego pasażera po odczytaniu kodu z paska magnetycznego biletu, czyli po sprawdzeniu uprawnień pasażera do przejazdu.

Po co w metrze są bramki

Po co? To proste. W teorii bramki są po to, by umożliwić wejście na peron wyłącznie osobom uprawnionym czyli posiadającym ważny bilet – i zablokować możliwość wejścia innym osobom. Jednakże konstrukcja bramek oraz aspekty społeczne skomplikowały tę idylliczną wizję. Pojawili się ludzie z dużymi bagażami, niepełnosprawni, staruszkowie, osoby z małymi dziećmi, jakieś inne szczególne przypadki. Oczywiście, przewidziano to wcześniej i utworzono windy omijające system bramek, dowożące osoby w założeniu uprawnione do wejścia bezpośrednio na peron. Pojawiły się również "wejścia awaryjne", umożliwiające łatwe przemieszczanie się osób w sytuacjach zagrożenia. Natomiast nie przewidziano pomysłowości pasażerów, którzy poza skłonnością do jazdy bez opłat albo nawet pomimo posiadanego biletu okresowego – chętnie pomijali bramki.

Motywacje bywają różne: bo pociąg stoi już na peronie, bo zbyt duża kolejka do bramki (np. "aż" dwie osoby), albo zwyczajnie dla zabawy. Przebiegali "wejściem awaryjnym", bez uszanowania koncepcyjnego wkładu urzędników magistratu (dokładniej Zarządu Transportu Miejskiego) w porządkowanie procesu przemieszczania się chętnych do przejazdu Metrem. Albo zwyczajnie przeskakiwali przez kołowrotki bramek, traktując to przy okazji jako formę rozrywki czy wręcz szpanerstwa. Ale urzędnicy również nie próżnowali i wprowadzili system bardziej utrudniający korzystanie z wejścia awaryjnego. Niestety, w międzyczasie zaistniały również inne formy uprawnień do korzystania z metra, trudne lub niemożliwe do kontroli przez czytniki bramek. Pomijając sporą grupę osób uprawnionych do bezpłatnych przejazdów środkami transportu zbiorowego, zaistniała możliwość kupienia biletu przez telefon komórkowy lub w automacie znajdującym się w autobusie. Elektroniczne czytniki dostępne w istniejących bramkach nie umożliwiały weryfikacji uprawnień w innych formach niż odczytanie zakodowanej karty miejskiej lub biletu czasowego ZTM. W związku z tym wprowadzono tak zwane "wejściówki", czyli specjalne kartoniki wielokrotnego użytku z paskiem magnetycznym, umożliwiające osobom uprawnionym wejście na peron stacji Metra. I niestety, jak często bywa, ktoś pomyślał, ale nie do końca.

Wejściówka – panaceum czy absurd

W teorii świetne, ale w praktyce? Wysiłek intelektualny, związany z wprowadzeniem wejściówek wielokrotnego użytku, był na tyle duży, że nie zezwolił na sensowne przemyślenie ich dystrybucji. Wejściówki leżały ładnie w kupkach na bramkach, każdy chętny do wejścia mógł sobie wziąć, włożyć do czytnika i po odblokowaniu kręciołka bramki – wejść na peron i do pociągu. Bramka oczywiście nie mogła sprawdzić, czy użytkownik wejściówki jest osobą uprawnioną czy nie. No więc ludzie brali wejściówki i przechodzili. Na schodach lub na peronie wejściówka już nie była potrzebna, więc z braku koszy lądowała na podłodze lub sporadycznie w torebce albo w kieszeni. Wkrótce po wprowadzeniu wejściówek bardzo często dziesiątki kartoników walały się po podłodze, po czym w ramach pilnowania porządku przez personel sprzątający, ostatecznie lądowały w śmieciach. Z punktu widzenia efektów kontrolnych, sytuacja wyglądała identycznie, jakby bramek i wejściówek w ogóle nie było. Co prawda, pasażer korzystający z wejściówki wkładał ją do czytnika, ale wkrótce ją wyrzucał, czyli już jej nie posiadał. W żaden sposób nie stanowiło to weryfikacji jego uprawnień do korzystania z przejazdu pociągiem Metra. To identycznie, jakby przeszedł przez to miejsce w ogóle niezaopatrzone w bramki. Zarządzający Metrem jednak pozytywnie ocenili rozwiązanie z wejściówkami. Kartoniki były rozkładane na bramkach, a dla osób mniej usportowionych, a więc nie chcących przeskakiwać przez kołowrotek, stanowiły atrakcyjną alternatywę wobec sięgnięcia do portfela lub torebki po zakodowaną kartę miejską.

Na absurdalność tej sytuacji zwrócił ostatnio uwagę ursynowski radny Maciej Antosiuk.

– Dowiedziałem się od Zarządu Transportu Miejskiego co nieco na temat wejściówek do metra – napisał w poście na fejsbukowej grupie "Obywatele Ursynowa". Należy tu zwrócić uwagę, że grupa "Obywatele Ursynowa" jest najbardziej opiniotwórczą i znaczącą grupą internautów dzielnicy, liczącą około 20 tysięcy członków. – Te liczby porażają. Ponad 5 mln, tyle wejściówek zużyto w Metrze Warszawskim w okresie od stycznia do kwietnia 2019 r. To bardzo dużo, biorąc pod uwagę, że koszt wyprodukowania jednej to 8 groszy. Oznacza to, że w 4 miesiące miasto wydało na produkcję wejściówek ponad 400 tys. zł. To pokazuje jak kuriozalne jest utrzymanie bramek w Metrze Warszawskim. Nie dość, że wejściówki strasznie zaśmiecają perony, to dodatkowo w każdym miesiącu generują potężne koszty. Dlatego opowiadamy się za likwidacją bramek w metrze. Dość absurdom! – alarmował radny Antosiuk.

Post radnego Antosiuka wywołał nadspodziewaną reakcję ursynowskich internautów. W ponad 200 wpisach większość autorów zwracała uwagę na nieracjonalność i nieskuteczność systemu wejściówek do Metra. Pisze Dorota z grupy Obywateli Ursynowa: – To prawda. Jak ktoś będzie chciał jechać na gapę, to i tak pojedzie. Ja nie mam miesięcznego. Jeżdżę sporadycznie i bilety kupuję w aplikacji. Szkoda, że czytniki bramek nie czytają kodów. To też by ułatwiło. Ten wpis, wśród wielu innych analogicznej treści, uzupełnia Renata: – Tych bramek (a przynajmniej bramek zamykanych) w ogóle nie powinno być i to by najbardziej ułatwiło. A ostatnio jeszcze wielka akcja montowania szerokich bramek otwierających się tak, że uderzają osobę stojącą po drugiej stronie – dodaje internautka Renata.

Taki jest ton większości wypowiedzi. Co wejściówki i bramki wnoszą, skoro są łatwe do pominięcia i na peronie można znaleźć się nie posiadając ważnego biletu? Ostatecznie uprawnienia do przejazdu i tak weryfikują kontrolerzy. Bez ich działań sprawdzających posiadanie biletu gapowicz może spokojnie korzystać z metra bez opłat, bez względu czy wejdzie do pociągu z wejściówką czy jej nie posiadając.

Reagując na fale krytyki, ZDM podjął ostatnio działania racjonalizujące, typowe zresztą dla wyobraźni urzędniczej. Tak od końca – trzeba przyznać – jakieś efekty jednak są. Zniknęły wreszcie porozrzucane wejściówki. Zniknęły, gdyż nie dość, że znalazły się w specjalnych pojemnikach (to pozytyw), ale są umieszczone tak, że zbliżając się bramki, nie widać pojemnika z wejściówkami! Kto jeździ często metrem, to albo ma jakiś bilet, albo jest zaprzysięgłym gapowiczem, więc wejściówki nie potrzebuje. Natomiast jeśli pasażer kupił bilet w automacie i na dodatek jest przyjezdnym, no to popatrzy, może wejdzie "wyjściem awaryjnym", może zapyta kogoś, jak tu wejść, no i już. Problem z nadmiernym zużyciem wejściówek i rozrzucanie ich rozwiązany – cieszą się zapewne urzędnicy. Mniej cieszył się internauta Artur: – Wczoraj miałem kupiony bilet w autobusie i musiałem skakać przez bramki, bo wejściówek nigdzie nie było. To jest absurd, który powinien zostać niezwłocznie zlikwidowany, a osoby pociągnięte do odpowiedzialności karnej za marnotrawienie publicznych pieniędzy – rozmarzył się Artur. Rozmarzył się, gdyż urzędnicy problemu ciągle nie widzą.

A gdyby nie było bramek i wejściówek?

Najprawdopodobniej nic by się nie zmieniło. Jeśli identyczny efekt powoduje – alternatywnie – wejście na peron i do pociągu z biletem lub bez ważnego biletu, ale wyłącznie z wykorzystaniem wejściówki otwierającej bramkę, to oznacza, że zarówno wejściówki jak i bramki nic nie dają.

W innych krajach europejskich bramki w metrze, jeśli są, to pełnią bardzo konkretne funkcje kontrolne, sprawdzając ważność biletów, przy okazji rejestrując liczbę przejść pasażerów metra. Nie występują jednak żadne "wejściówki" ogólnie dostępne. Natomiast przy bramkach zawsze jest obecny pracownik metra, który w szczególnych sytuacjach uruchamia wejście lub podpowiada, jak rozwiązać jakiś problem z czytnikiem lub biletem w innej formie. Sprawdza się również system bezbramkowy z kasownikiem biletów.

Na "Obywatelach" pisze z kolei internauta Remy:

– W Berlinie jest 150 stacji nigdzie nie widzę bramek. Oznaczeniem strefy z biletem jest zwykły kasownik. No ale widocznie te 600 km na zachód robi cywilizację i tam wystarczy postawić kasownik na środku drogi. – Tak jest w Wiedniu i jakoś miasto nie ma kłopotu z gapowiczami. Niestety, takie rozwiązania są chyba zbyt radykalne dla naszych miłośników kontroli – dodaje internautka Dorota. System wydaje się prosty: przy wejściu barierki z szerokim przejściem, prowadzące obok kasownika, gdzieś w pobliżu jeden lub dwóch pracowników zerkających, czy zostały skasowane lub odczytane bilety. I już. Tak jest w większości krajów europejskich i tam to działa.

U nas jednak nie zadziała, przynajmniej na razie. Ktoś, kiedyś miał pomysł i plan z bramkami. Kosztowało to dużo pieniędzy, zostało wszyte w projekt. Po prostu nie można tego wyrzucić, więc nie ma wyjścia i niestety, należy brnąć dalej. Zresztą nasi urzędnicy uważają, że bramki są wspaniałe, i to wystarczy.

Możliwe są jednak usprawnienia organizacyjne. Wchodząc na przystanek metra, np. Stokłosy, mamy do wyboru przynajmniej trzy warianty wejścia na peron. Pierwszy wariant to oczywiście skorzystanie z bramek. Ale biada przyjezdnemu, który z biletem kupionym w autobusie, zechce pojechać metrem. Wiedząc o wejściówkach, z poziomu bramek po prostu ich nie zobaczy, gdyż zostały one wspaniale schowane za tablicą informacyjną z trasami i rozkładami jazdy. Oczywiście, nie ma żadnej widocznej informacji, gdzie te wejściówki można znaleźć. Co więc robi nasz przyjezdny? Rezygnuje z bramek i albo zjeżdża windą, albo przechodzi przejściem dla niepełnosprawnych. Nie ma wejściówki, nie ma bramek. Gdyby przy windzie stał pracownik Metra i uprzejmie zapytał o bilet, wszystko odbywałoby się legalnie.

Po co zatem wejściówki? Po co zatem bramki? Wejściówki są potrzebne, gdyż są bramki i różne systemy biletów. Bramki też są potrzebne, ponieważ są wejściówki, które trzeba gdzieś odczytać. Proste jak konstrukcja cepa.

Wróć