Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kto prowadzi Polskę do zguby?

26-10-2022 20:29 | Autor: Tadeusz Porębski
Włączam swoją empatię na 100 procent, kombinuję na różne sposoby, ale za chińskiego boga nie mogę pojąć, skąd u części polskiego społeczeństwa – na szczęście małej części – wrogość do Unii Europejskiej i niechęć do członkostwa Polski w tym zamożnym klubie. Na świecie jest obecnie co najmniej w pełni niezależnych 195 państw. Myślę sobie, że rządy i społeczeństwa 140 – 150 z nich dałyby naprawdę wiele, by stać się członkami tak elitarnej wspólnoty, jaką jest UE. Niestety, jest to dla nich nieosiągalne i pozostaje w sferze sennych marzeń. Sam fakt możliwości bezwizowego poruszania się po prawie całej Europie i USA, możliwości edukowania się na najlepszych uczelniach czy prowadzenia biznesu w Niemczech, Francji, we Włoszech i pozostałych 24 państwach członkowskich, na równych prawach z obywatelami tych krajów – to przywilej jakiego Polska i Polacy nie mieli od poniekąd 996 roku.

Przywołuje się dane Ministerstwa Finansów, mówiące, że saldo jest dla nas dodatnie i wynosi prawie 141,8 mld euro na plusie, ale nawet to nie przekonuje eurosceptyków. A przecież nie są to dane pozyskane z chmur i głoszone przez Tuska, tylko liczby podane do publicznej wiadomości przez Ministerstwo Finansów. Wynika z nich, że od maja 2004 r. do końca listopada 2021 roku Polska wpłaciła do budżetu UE ponad 68,6 mld euro (uwzględniając zwroty oraz składkę), by w tym samym okresie pozyskać z unijnego budżetu prawie 210,4 mld.

Wydaje się, że Polacy powinni być w 100 proc. zadowoleni, iż wreszcie zdołali oderwać się od zaściankowego, siermiężnego Wschodu i zajęli należne im miejsce w gronie wysoko cywilizowanych, rozwiniętych gospodarczo państw Zachodu. Tymczasem są tacy, co zadowoleni nie są. Sondaże pokazują, że systematycznie powiększa się grupa eurosceptyków. Szacuje się, iż to nawet 20 proc. populacji. Jaka jest przyczyna polskiego eurosceptycyzmu? Wszak nasi sąsiedzi Estonia, Łotwa, Litwa, Słowacja i Czechy jakoś nie obawiają się ograniczenia przez Brukselę ich suwerenności, a przecież są to kraje dużo mniejsze niż Polska. Nie słychać też o żadnych konfliktach rządów tych państw z UE. Słowacja już dawno weszła do strefy euro i choć wieszczono katastrofę oraz drożyznę, Słowacy radzą sobie dobrze. Mała Estonia w niecałe 30 lat dokonała transformacji na gigantyczną skalę – z walącego się państwa poradzieckiego przekształciła się w jeden z najbardziej zdigitalizowanych krajów na świecie. Dzisiaj jest to państwo innowatorów, często nazywane światowym liderem technologii. Czesi mają swoją Škodę, którą zalewają świat, i swój Semtex, którym handlują na skalę globalną. Mają jeszcze coś bardzo cennego, mianowicie Colt CZ Group SE, spółkę holdingową dla broni palnej z siedzibą w Pradze. Jej główne marki to pożądane na całym świecie pistolety Česká Zbrojovka „CZ–USA” oraz rewolwery „Colt”.

Siedzą więc Czesi cichutko, ale nie pozwalają Brukseli dmuchać sobie w kaszę, a wprost przeciwnie. W 2019 r. potrafili wywalczyć dla Very Jourovej prestiżowe stanowisko wiceprzewodniczącej Komisji Europejskiej. Nasi południowi sąsiedzi w pełni korzystają z dobrodziejstw, jakie niesie członkostwo w UE, by się bogacić i równać do najsilniejszych. Od początku lat dziewięćdziesiątych korona czeska stała się jedną z najbardziej stabilnych walut na świecie. Palmę pierwszeństwa stabilności dzierży japoński jen, natomiast czeska waluta plasuje się tuż za nim. Polski złoty znajduje się w tym zestawieniu blisko końca rankingu.

"Gdyby kreatorzy polityki gospodarczej w Polsce dbali o stabilność naszej waluty tak, jak to robi ich czeski odpowiednik, to kurs franka szwajcarskiego wynosiłby obecnie około 2,65 zł" – pisał w maju w komentarzu na „Business Insider” prezes mBanku i ceniony ekonomista Cezary Stypułkowski. Jak widać, Czesi mają się gospodarczo dużo lepiej niż my, choć są krajem czterokrotnie od nas mniejszym i bez dostępu do szlaków morskich. A my co? W ostatnich latach ciągły lament, biadolenie, oskarżenia rzucane w różnych kierunkach, m. in. na Niemcy, będące kołem zamachowym europejskiej gospodarki. Choć II wojna światowa zrujnowała prawie całą Europę, a jej ofiarami padli prawie wszyscy Europejczycy, tylko Polska domaga się wojennych reparacji, wiedząc z góry, że kwestia jest od 1953 roku zamknięta i nie dostaniemy z tego tytułu nawet jednego euro. Po cóż więc to walenie głową w mur i zaostrzanie przyjaznych dotąd stosunków z silnym gospodarczo sąsiadem?

Wydaje się, że jest to część politycznego planu Jarosława Kaczyńskiego, który ma na celu utrwalenie swojego wizerunku zbawcy narodu, jedynego sprawiedliwego, opierającego się obcym wpływom i broniącego niczym lew suwerenności ojczyzny.

Andrzej Stankiewicz tak widzi fobie wodza PiS w swojej publikacji na Onet Wiadomości: „Wojna polskich władz z UE nie jest przypadkiem. Jest absolutnie logicznym starciem z organizacją, której ideały Jarosław Kaczyński uważa za wrogie i niebezpieczne. PiS nie pasuje do UE, a UE do PiS. Do Polexitu może dojść w następnej kadencji rządów PiS, gdy nowy budżet unijny przestanie być tak hojny dla Polski. Ale Kaczyński i całe tabuny oddanych mu separatystów już teraz uruchomili rozpisaną na lata operację zmiany świadomości Polaków. Mamy pokochać Polexit”.

Dawno nie spotkałem się z tak trafną polityczną diagnozą. Na szczęście Polska to nie tylko PiS i jego wyznawcy. Zdecydowana większość rodaków popiera nasze członkostwo w UE i jakakolwiek oficjalna próba wyjścia Polski ze Wspólnoty byłaby gwoździem do trumny twórców tak zwanej Zjednoczonej Prawicy. Oni o tym wiedzą, dlatego na razie rozpoczęli tylko wojnę podjazdową, licząc na to, że wroga propaganda, rozpowszechniana przez media podległe władzy (TVP, PR) i sympatyzujące z nią (Do Rzeczy, W Sieci, etc.), wspierane przez medialne imperium dyrektora Tadeusza Rydzyka, zdołają obrzydzić nam Unię Europejską oraz wszystko to, co nie jest polskie, katolickie i podszyte skrajnym patriotyzmem.

Przeżyłem prawie cztery dekady w PRL i powiem tak: perfidia peerelowskich kacyków to mały „pikuś” w porównaniu z perfidią prezentowaną przez Kaczyńskiego, Morawieckiego i całą tą tzw. Zjednoczoną Prawicę. Kłamstwo i propaganda są wszechobecne. Odpowiedzialność za wszystko co złe zrzucana jest na Tuska i poprzedników – wraże siły, kasty i łże-elity, wysługujące się Brukseli oraz Niemcom, sypią piasek w tryby jedynego sprawiedliwego, czyli PiS. Wypisz wymaluj – PRL w całej krasie. Tymczasem finanse państwa są w coraz gorszym stanie. Każą nam zaciskać pasa, a na 2023 r. budżet Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wzrośnie do 1,5 mld zł. W roku bieżącym było to 830 milionów złotych, co oznacza wzrost aż o około 80 proc.(!) rok do roku.

Bloomberg – największa agencja prasowa specjalizująca w finansach – zauważa, że Polska w swojej polityce socjalnej, nazywanej „gołębią”, pozostaje całkowicie odosobniona, a polski dług radzi sobie najgorzej na świecie. Bloomberg zwraca też uwagę, że era łatwych pieniędzy się skończyła, a rynki finansowe potrafią wymusić na politykach radykalną zmianę kursu, nawet w przypadku tak wysoko rozwiniętych krajów jak Wielka Brytania. Przykładem może być historia byłej już premier Liz Truss. Obniżka podatków, planowana przez jej gabinet, miała być finansowana długiem. To natychmiast doprowadziło do gwałtownej przeceny funta i brytyjskich obligacji. Truss musiała odejść.

Pod koniec ubiegłego tygodnia rentowność 10-letnich polskich obligacji skarbowych przebiła granicę 9 procent. Tak wysokich odsetek za finansowanie naszego budżetu inwestorzy nie kazali sobie płacić od ponad 20 lat (!). Rząd Morawieckiego już wie, że zagraniczni inwestorzy nie chcą kupować polskich obligacji, a finansowania na rynku krajowym nie znajdzie. Będzie więc musiał emitować obligacje w innych walutach. W tej sytuacji w przyszłym roku odsetki od długu mogą pochłonąć

dwa razy więcej środków niż w roku minionym. Główny powód to inflacja, ale także niespójna i rozbuchana polityka pieniężna oraz fiskalna. Jedno jest pewne: finansowanie potrzeb pożyczkowych nie może już odbywać się tylko długiem, trzeba więc będzie sięgnąć do kieszeni podatników. Zwłaszcza wtedy, gdy chce się mieć dużą i nowoczesną armię oraz hojną politykę społeczną, zwaną w naszym kraju potocznie rozdawnictwem. A to dla nas wszystkich zły znak.

Wróć