Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Lubię filmy amerykańskie

16-09-2015 19:50 | Autor: Mirosław Miroński
Lubię je z tych samych względów, które kiedyśwymienił Zdzisław Maklakiewicz w swoim słynnym monologu (podobno improwizowanym) w filmie Rejs. Powodów mojego zachwytu kinematografią zza oceanu jest znacznie więcej, to jednak jest temat na inną okazję. Tym razem chcę się skupić na jednym aspekcie. Na fakcie, że filmy budują u widza poczucie sprawiedliwości.

Lubię je z tych samych względów, które kiedyśwymienił Zdzisław Maklakiewicz w swoim słynnym monologu (podobno improwizowanym) w filmie Rejs. Powodów mojego zachwytu kinematografią zza oceanu jest znacznie więcej, to jednak jest temat na inną okazję. Tym razem chcę się skupić na jednym aspekcie. Na fakcie, że filmy budują u widza poczucie sprawiedliwości.

Demokratyczne państwo, jakim jest USA mimo wszelakich niedoskonałości zbudowane jest na zaufania obywatela do jego instytucji i systemu prawa. Amerykańskie kino, chcąc spełniać oczekiwania establishmentu i obywateli, nie może i nie chce tego zaufania burzyć, choć czasem poddaje je pod publiczny osąd, odsłaniając jego słabe punkty. W przeciwieństwie do kinematografii europejskich, finansowanych często z kieszeni podatnika, które w ostatnich latach przeszły poważny kryzys, kino made in USA ma się dość dobrze. Europejska kinematografia sama skazała się na niebyt, produkując obrazy dekadenckie, które w czasach prosperity i względnego spokoju nie cieszą się popularnością. Oczywiście są też pozytywne wyjątki, ale one tylko potwierdzają regułę.

W kinie amerykańskim sprawiedliwość końcu triumfuje. Chociaż filmowi bohaterowie muszą się czasem sporo natrudzić, aby zło zostało ukarane, a przynajmniej obnażone. Jeśli nie wystarczy jeden samotny heros, może być „siedmiu wspaniałych”, gotowych poświęcić swoje życie, by rozprawić się z szajką przestępców nękających spokojnych ludzi. No cóż można tylko pozazdrościć.

Śledząc piętrzące się z każdym dniem doniesienia o kolejnych aferach, o niegospodarności, o indolencji i butnych wypowiedziach najważniejszych osób w państwie, ignorujących oczekiwania społeczeństwa, w obywatelach budzi się strach, a co najmniej zwątpienie. Czy w razie bezpośredniego zagrożenia znajdzie się ktoś, kto będzie nas bronił? Czy nie obudzimy się niedługo w państwie islamskim? Jak tu pogodzić swobodę obyczajową zwaną „gender” z restrykcyjnymi ograniczeniami islamu? Czy pieniądze rozkradane i trwonione na prawo i lewo wrócą kiedyś do obywateli?

Oj, przydałby się jakiś heros rodem z Hollywood, który by tu zrobił porządek. Jak Herakles w stajni Augiasza, jak John Wayne w filmie Rio Bravo albo chociaż Sylwester Stallone jako Rambo. Mógłby być to Bruce Willis, czy też inny Bruce – Lee. Może jakiś Batman lub Superman rozprawiliby się z tymi, którzy są odpowiedzialni za zło w naszym kraju. A walkę z przestępcami doprowadziliby do szczęśliwego końca. Jak mówią Amerykanie – happy endu.

W starożytnej historii – Herakles poradził sobie z zadaniem. Oczyścił stajnie, obory i owczarnie Augiasza, z których nie wynoszono zanieczyszczeń od wielu lat. Oczyścił też pastwiska, na których zalegała gruba warstwa gnoju i które były źródłem przykrego zapachu, po prostu smrodu.

Od czasu do czasu dobrze jest posprzątać, a jesień to dobra pora na porządki. Tylko kto to ma zrobić? Może zrobią to już niedługo wyborcy?

Wróć