Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Mieczem wojujesz, od miecza giniesz

15-03-2017 22:10 | Autor: Maciej Petruczenko
To swoista ironia losu, że sesje Rady Warszawy odbywają się w noszącym od zarania nieoficjalne miano „Daru Stalina” Pałacu Kultury i Nauki. Akurat na sesji ostatniej wywiązała się ostra dyskusja nad próbą storpedowania zarządzonego na 26 marca przez Radę referendum w sprawie wrzuconego w Sejmie przez posłów Prawa i Sprawiedliwości projektu powiększenia Warszawy o 32 gminy ościenne w celu stworzenia wielkiej metropolii.

Referendalne pytanie  zdominowana przez reprezentantów Platformy Obywatelskiej Rada sformułowała tak oto: „Czy jest Pan/Pani za zmianą granic Miasta Stołecznego Warszawa poprzez dołączenie kilkudziesięciu sąsiednich gmin?”. No i propisowski wojewoda Zdzisław Sipiera w te pędy unieważnił pod byle pretekstem uchwałę stołecznego parlamentu, który jednak we wtorek 14 marca postanowił zrekontrować decyzję wojewody, zaskarżając ją do sądu.

W trakcie dyskusji radni jechali po sobie równo z trawą, przy czym słowo „politruk” było najłagodniejszym z epitetów. Radnym PiS wypadało, ze zrozumiałych względów, głosować i pyskować przeciwko uchwale niezgodnej z decyzją wojewody, ale dominatorzy z PO i tak zrobili swoje, co musiało od razu przypomnieć o sytuacji w Sejmie, gdzie jest na odwrót, bo tam posłowie PiS mają większość i uchwalają sobie w zasadzie co tylko chcą. Przy takim układzie moralność Kalego wydaje się  czymś zupełnie naturalnym. Dziś Platforma jest całym sercem za samorządowym referendum, choć jeszcze niedawno ostro przeciwstawiała się podobnemu zabiegowi w sprawie ewentualnego odwołania wywodzącej się z tej partii prezydent miasta Hanny Gronkiewicz-Waltz, co złośliwie wytknął we wtorek platformersom radny Piotr Guział, kąsający i całe PO, i samą HGW na każdym kroku.

Dlatego właśnie napisałem na wstępie o swoistej ironii losu, bo dyskusja nad tym, jaka ma być wola narodu, przypomina zmanipulowane przez Sowietów legendarne referendum z 1946 roku, w którym postawiono trzy pytania: „Czy jesteś za zniesieniem Senatu?”, „Czy chcesz utrwalenia w przyszłej Konstytucji ustroju gospodarczego, zaprowadzonego przez reformę rolną i unarodowienia podstawowych gałęzi gospodarki krajowej, z zachowaniem ustawowych uprawnień inicjatywy prywatnej?” oraz  „Czy chcesz utrwalenia zachodnich granic państwa Polskiego na Bałtyku, Odrze i Nysie Łużyckiej?”. Jak wiadomo, ówczesna propaganda prokomunistyczna narzucała odpowiedź, malując wszędzie na murach hasło „Trzy razy TAK”. Krótko mówiąc, chodzi o to, że niezależnie od czasu i miejsca politycznych spięć – każda pliszka swój ogonek chwali.

W swarach na nadzwyczajnej sesji Rady we wtorek stronnicy PiS argumentowali, że sejmowy projekt ma być istotnie zmieniony, więc i tak nie ma nad czym dyskutować i czemu się przeciwstawiać, ale stronników PO argumentacja ta nie mogła przekonać, bowiem ów projekt jest już faktycznie procedowany. PO twierdzi poza tym, że warszawska metropolia – w formie współpracy gmin na niwie transportu publicznego – w praktyce już działa, a projektowane utworzenie megapowiatu stołecznego byłoby posunięciem centralistycznym, sprzecznym z duchem ustawy samorządowej, jakkolwiek w dzisiejszych warunkach i tak scentralizowanie uprawnień administracyjnych w warszawskim ratuszu jest okrutne i dzielnicowe władze nie mają w gruncie rzeczy nic do powiedzenia. W opinii platformersów – ewentualne utworzenie metropolii ze sklejenia 33 gmin (w tym gminy Warszawa) ma służyć głównie temu, żeby PiS mogło wygrać najbliższe wybory samorządowe w stołecznej aglomeracji, bo w układzie metropolitalnym miałoby na to szanse. Jak widać, więcej w tym wszystkim partykularnego interesu politycznego niż działania pro publico bono. Bliższa koszula ciału niż sukmana, więc dla poszczególnych posłów i radnych ważniejsze od słowa „patria” jest zawsze słowo „partia”.

Ów partykularyzm wylazł jak Szydło z Worka nawet na forum Rady Europejskiej w Brukseli, gdzie nagle lepszy sort Polaków zaproponował na stanowisko przewodniczącego naszego rodaka Jacka Saryusza-Wolskiego, a wygrał ostatecznie stosunkiem głosów 27:1 kandydat gorszego sortu (oraz niemal całej Europy) Donald Tusk, który zdaniem tych pierwszych nie jest bynajmniej polskim politykiem, tylko niemiecką kukiełką. Tak to debatę nad poważnymi kwestiami zamienia się w cyrk, a publiczność zaczyna powoli się gubić, skoro po meczu brukselskim i jedni, i drudzy ogłaszają się zwycięzcami. Tym bardziej, że prezydent RP gratuluje wyboru byłemu premierowi rządu RP, a prezes RP – wprost przeciwnie...

Na wielką politykę my – szaraczki z obrzeży Warszawy – nie mamy jednak wpływu, lepiej więc przyjrzeć się jeszcze raz  temu, co na łamach „Passy” poruszamy od dobrych kilku lat, czyli – meandrom reprywatyzacji, która miała przywrócić poprzedni porządek własnościowy w stolicy, a okazuje się, że raczej go przewróciła. I to na najróżniejsze strony, bynajmniej nie naprawiając krzywd dawnych właścicieli. Niemal każdy dzień przynosi informację o kolejnym reprywatyzacyjnym skandalu oraz o dorabianiu się zwyczajnych oszustów i wydrwigroszy, którym wespół w zespół utorowały drogę do bezprawnego wzbogacenia: zlikwidowane dopiero niedawno Biuro Gospodarki Nieruchomościami, a obok niego  Samorządowe Kolegium Odwoławsze, stołeczna prokuratura i sądy. Najświeższym odkryciem jest to, że znany biznesmen – z pomocą znanych prawników – zawłaszczył prawem kaduka kilkadziesiąt nieruchomości na Woli. Ktoś życzliwy powiedział mu w swoim czasie trzy razy „tak”. Szkoda, że dopiero teraz inny ktoś wypowiada twarde słowo „nie”. Bo wszystkich strat nie da się już wyrównać.

Wróć