Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Mieszkań nie ma, ludzie protestują

15-03-2017 23:02 | Autor: Rafał Kos
To wprawdzie nie pierwszy w Warszawie przypadek niewypłacalności dewelopera, ale zastój w budowie Zakątka Cybisa to rzadki przykład splotu dwu nieszczęść: skrajnej nieodpowiedzialności w inwestowaniu i pomieszania z poplątaniem w regulacjach prawnych.

Sprawcą kłopotów jest znany, przez wiele lat szanowany deweloper – Włodarzewska S.A., która najpierw zaskoczyła dotychczasowych mieszkańców ulicy Cybisa planem postawienia nowych bloków wśród starej zabudowy, stworzyła poważne utrudnienie w dojeździe do już stojących budynków, a w końcu doprowadziła do takiego zastoju robót, że już nikt nie wie, czym ta wyraźnie nietrafiona inwestycja się skończy. Z zaplanowanych do przekazania klientom ponoć aż 300 mieszkań nie ma na razie ani jednego, a ryzykanci, którzy wpłacili na konto dewelopera wymagane kwoty, muszą się często liczyć z faktem, że oto przychodzi im stracić majątek życia.

Powstało już stowarzyszenie potencjalnych mieszkańców Zakątka Cybisa, desperacko walczących o swoje, ale nie wiadomo, czy sama desperacja wystarczy przynajmniej do uzyskania rekompensaty poczynionych nakładów. Dostrzegalny gołym okiem problem, związany z tą inwestycją, to zniszczenie drogi dojazdowej do starych budynków mieszkalnych (spółdzielni Jary) i ubolewanie nad tym, że – wbrew pierwotnym zobowiązaniom – deweloper nie zbudował nowego dojazdu w całym obrębie. Bo taki to już zwyczaj w Warszawie, że ratusz wydaje warunki zabudowy i pozwolenie na budowę, nie bacząc na to, że najpierw trzeba zażądać od dewelopera (inwestora) realnego stworzenia wymaganej infrastruktury. Tak doszło do skotłowania biurowców na dawnym Służewcu Przemysłowym („Mordor”), co zmusiło władze miasta (a nie, broń Boże, deweloperów)  do poczynienia dodatkowych nakładów na rozwój sieci komunikacyjnej, i tak też się stało w wypadku Zakątka Cybisa.

Co ciekawe, urzędnicy miejscy zawsze się wytłumaczą koniecznością przestrzegania przepisów prawa, a w tych przepisach nie ma akurat zakazu tworzenia nonsensów. Banki, żądające teraz spłacania kredytów przez dewelopera względnie jego klientów są absolutnie bezwzględne. Dlaczego tak bezwzględni nie byli urzędnicy, którzy mieli obowiązek racjonalnie ocenić planowaną inwestycję, nie mam pojęcia. Wszystkich poszkodowanych amatorów zamieszkania w tym dosyć nieprzytulnym Zakątku ogromnie mi żal, ale sądzę, że przyjdzie pora na wysnucie nie tylko emocjonalnych wniosków.

Na razie obecny burmistrz Ursynowa Robert Kempa, który ze względu na mizerne uprawnienia władcze nie może być rzeczywistym gospodarzem dzielnicy, robi co może, żeby choć trochę ulżyć mieszkańcom starej zabudowy, którym nowa inwestycja utrudniła życie.

– Mimo że deweloper zwleka z wnoszeniem opłaty za dzierżawienie gruntu pod drogą, który jest własnością miasta, staram się siłami dzielnicy wyrównywać podziurawioną nawierzchnię asfaltową. Przepisy prawa uniemożliwiają mi właściwe zareagowanie na zwłokę, bo nie wolno mi naruszyć stanu posiadania dewelopera. I koło się zamyka. Dlatego we wspólnym interesie: zarówno inwestora, miasta, jak i  dotychczasowych o przyszłych mieszkańców jest jak najszybsze zakończenie budowy. Tylko że na to wcale się nie zanosi – powiada burmistrz.

Tymczasem na placu budowy dało się zaobserwować jakieś prace, ale jak długo to potrwa, nie wiadomo.

Wróć