Utworzenie w sierpniu 1914 przez znanego wcześniej z antycarskich akcji terrorystycznych Józefa Piłsudskiego Pierwszej Kompanii Kadrowej w Krakowie dało – jak wiadomo – początek Legionom Polskim, walczącym najpierw pod skrzydłami zaborcy austriacko-węgierskiego przeciwko Rosjanom. Legiony okazały się wstępem do odzyskania w 1918 przez Polaków niepodległości po 123 latach pozostawania pod zaborami. Pierwsza wojna światowa ułożyła się bowiem w finalnym rozrachunku na naszą partykularną korzyść, a Piłsudski triumfował na całej linii, niejako upokarzając zwolennika słowiańskiego sojuszu z Imperium Rosyjskim Romana Dmowskiego, któremu – jak na ironię – przyszło być w 1919 z ramienia Polski sygnatariuszem Traktatu Pokojowego w Wersalu, a od niedawna patronować pośmiertnie jednemu z rond Warszawy – w samym centrum miasta u zbiegu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej.
Słowo „niepodległość” w kontekście polskim kojarzy nam się nieodmiennie z rokiem 1918, a mówiąc dokładnie z dosyć przypadkowo wybraną datą 11 listopada, mającą wymiar historyczny, ponieważ tego dnia podpisano kończący pierwszą wojnę światową rozejm w Compiègne. W latach 1918-1936 odzyskanie niepodległości Polacy świętowali w pierwszą niedzielę po 11 listopada. Dopiero w 1937 na mocy ustawy ustalono, że właśnie 11 listopada jest Narodowym Świętem Niepodległości, co jednak w 1945 po transformacji ustrojowej zostało przez świeżo nastałą komunistyczną władzę zniesione. W PRL mieliśmy zamiast tego państwowe Święto Odrodzenia – 22 lipca. Listopadową datę narodowego świętowania przywrócono dopiero w roku 1989 w jasno określonym celu: żeby Polska była Polską, a nie przyszywaną republiką ZSRR.
Od tego momentu „Pierwszą Brygadę”, słynną pieśń Legionów, zaczęto na powrót publicznie wykonywać, jakkolwiek unika się oryginalnego brzmienia jednej zwrotki, śpiewanej przez legionistów w dosadnym języku żołnierskim:
Nie trzeba nam od Was uznania
Ni Waszych mów, ni waszych łez
skończyły się dni kołatania
Do waszych serc, je....ł was pies.
Nie kwestie językowe sprawiają wszakże, iż w dzisiejszej dobie nader często zamiast pospólnej radości mamy 11 listopada skakanie sobie do oczu i uliczne zadymy, bo jedni Polacy nie lubią innych Polaków. Dlatego w mieście stołecznym Warszawa co roku oblicza się nie tyle liczbę obywateli, którzy 11 listopada uczcili narodowe święto, ile rozmiar strat, spowodowanych przez rozrabiającą na ulicach hołotę. Pozostaje żywić nadzieję, że w tym roku będzie inaczej.