Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie tylko Polak mądry po szkodzie...

17-04-2024 20:09 | Autor: Maciej Petruczenko
Co nie jest korzystne dla roju, nie przynosi korzyści pszczole – taką refleksją podzielił się z bliźnimi Marek Aureliusz, żyjący w latach 121-180 cesarz rzymski, pisarz i filozof. W trakcie jego panowania (161-180) zdarzały się klęski żywiołowe – trzęsienia ziemi, plaga szarańczy, wylewy Tybru, a na dodatek liczne bunty w prowincjach. Kto z dzisiejszych, większych lub mniejszych władców prześledziłby życie Marka Aureliusza, dostałby najlepszą nauczkę, oznaczającą przede wszystkim, że nie należy zaniedbywać kwestii społecznych kosztem własnych interesów, ponadto zaś trzeba być dalekowzrocznym i zawsze spodziewać się zarówno wojen, jak i klęsk żywiołowych, bo jedne i drugie trafiają się na wszelkich zakrętach historii.

Ot, najświeższy tego przykład. Nagła, zastraszając powódź w suchutkim zazwyczaj Dubaju, gdzie deszcz jest nader rzadkim zjawiskiem, a tym bardziej rzęsista ulewa, która dwa dni temu zamieniła pozbawione odpowiednich odpływów największe miasto Zjednoczonych Emiratów Arabskich w wielkie jezioro. Samochody zaczęły sunąć ulicami jak łodzie i nawet olbrzymie samoloty na tamtejszym wielkim lotnisku zanurzyły się w wodzie. Dubajski aeroport stał się częściowo nieczynny. Wielu pasażerów nie mogło dolecieć do Dubaju, a ci, co zdołali wylądować, nie mieli jak odjechać z lotniska z powodu kompletnego zalania dróg.

Kto by się tego spodziewał w tym może najnowocześniejszym mieście świata? Sam dobrze pamiętam swoją wizytę tamże, odbytą na początku grudnia. Zastałem zdumiewające połączenie feudalizmu z kapitalizmem, znamiona luksusu przekraczały granice wyobraźni, ale czymś może najbardziej dla mnie zaskakującym była wielka liczba ludzi mówiących po... rosyjsku. Powódź w Dubaju przypomniała nam po trosze biblijny potop i arkę Noego, do której Jahwe pozwolił mu zabrać rodzinę i domowy zwierzostan. W następstwie tej baśni zaczęły się całkiem realne dyskusje, czy Noe był już Żydem, czy nie był, bo skądinąd naród żydowski zaczęto liczyć jako potomstwo syna Noego – Sema (stąd Semici).

W Polsce mamy też do czynienia z powodziami – i to wcale nierzadko, a najczęściej wylewa nam Wisła, której nurty są na ogół dosyć słabe w ostatnich latach, ale jak przyjdzie co do czego, największa z polskich rzek potrafi być groźna. Nawet dla miasta stołecznego Warszawy. W naszym wypadku akurat powodzi raczej nie nazywamy zwykle potopem, bo ta nazwa kojarzy się Polakom bynajmniej nie z zalaniem przez wodę, lecz przez wojska szwedzkie w połowie XVII wieku. I mówiąc POTOP, mamy przede wszystkim na myśli słynną powieść Henryka Sienkiewicza i film Jerzego Hoffmana z Danielem Olbrychskim, jako Kmicicem, w roli głównej.

Wspomniawszy o ważnym dla społeczeństwa interesie ogólnym, zauważam z satysfakcją, że wreszcie wzięto się u nas za kierowców jeżdżących na podstawie aplikacji internetowych w firmach Uber, Bolt lub Free Now.. Kierowcy ci bywają nierzadko piratami drogowymi. Ta nieobjęta ścisłymi rygorami formuła usługi taksówkarskiej została dopuszczona w Polsce wzorem amerykańskim i od tego momentu wielu krajowców i obcokrajowców wykrzyknęło z radością: hulaj dusza! Dopiero po pewnym czasie zachwyceni niskimi cenami przejazdu pasażerowie zorientowali się, że ta nowatorska usługa niesie ze sobą nie tylko same plusy. Obcokrajowcy nie potrafią często ani właściwie się porozumieć z klientem, ani trafić trafić pod wskazany adres mimo zastosowania nawigacji. Na domiar złego trafiają się tacy, co pobiją lub okradną pasażera, a pasażerkę w ciemnościach zgwałcą.

Żeby przeciwstawić się negatywnej stronie Ubermenschów – bo tak zwykłem określać tego rodzaju wykolejeńców – wprowadza się, bodaj od 24 czerwca nowe, zaostrzone przepisy. Kierowcami we wspomnianej formule mogą być wyłącznie osoby posiadające polskie prawo jazdy, w tym obcokrajowcy mieszkający w naszym kraju co najmniej od 185 dni. Tym sposobem znikną np. Hindusi, którzy prosto z rikszy w New Delhi przesiedli się na Dacię Logan w Warszawie. Nowe przepisy mają chronić regularnych taksówkarzy, a także typową klientelę, która chciałaby czuć się w taksówce w pełni bezpiecznie.

O nasze bezpieczeństwo akurat mieli dbać do niedawna wielkorządcy w ministerstwach sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i administracji, w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym względnie w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Policji Państwowej. Do rąk tych ludzi dostało się izraelskie oprogramowanie szpiegujące Pegasus, przeznaczone do zwalczania najgroźniejszych przestępców, a przede wszystkim groźnych terrorystów.

Pegasusem można pono zajrzeć człowiekowi i do domu, i do portfela, a nawet do łóżka, nagrywając o czym rozmawia z żoną i jak uprawiają seks. Nasze sądy, niezorientowane, do czego jest zdolny Pegasus, dawały bez problemu zgodę na inwigilowanie częstokroć Bogu ducha winnych obywateli, będących akurat w przeciwnym obozie politycznym niż ci, co mieli ową aparaturę śledczą w ręku. Dopiero teraz wychodzi na jaw, ile osób było bezpodstawnie inwigilowanych, a dane z ich życia prywatnego dziwnym trafem dostawały się na łamy zaprzyjaźnionych ze śledczymi gazet lub stacji telewizyjnych, które chętnie publikowały te informacje. Cel owych posunięć był jeden: skompromitowanie konkurentów politycznych w jak największym stopniu pod pozorem ścigania ich jako przestępców. Jeśli się nie mylę, jakoś nikt ze ściganych rywali na niwie polityki nie został skazany za przestępstwo, które mu było nominalnie przypisywane. Za to mnóstwo szczegółów z życia prywatnego inwigilowanych stało się tajemnicą publiczną. Podobno pod lupę Pegasusa wzięto na tej zasadzie ponad 500 osób, a może nawet więcej. Czy mająca rozliczyć inwigilujących sejmowa komisja śledcza zdoła jednak doprowadzić postępowanie wyjaśniające do oczekiwanego finału z odpowiednimi tego skutkami?

Wróć