Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie tylko spod sutanny...

03-10-2018 21:37 | Autor: Maciej Petruczenko
Nie chodzi o to, że świat stał się o wiele gorszy, lecz o to, że naświetlenie wydarzeń stało się o wiele lepsze – to nader trafna uwaga, poczyniona już dosyć dawno przez angielskiego myśliciela Gilberta Keitha Chestertona. Idąc tokiem jego rozumowania, można po prostu powiedzieć, że z biegiem lat środki masowego przekazu (jeśli mi wolno użyć tego niemodnego terminu) zostały znacznie udoskonalone. Wiemy skądinąd, że pierwsi kronikarze – z różnych względów – próbowali faktyczne wydarzenia cokolwiek przeinaczyć i w efekcie pozostawili nam w spuściźnie zafałszowanie dziejów.

Dziś – w dobie Internetu – fałszować o wiele trudniej i nawet Kościołowi, który zawsze potrafił ukrywać po mistrzowsku niewygodne prawdy, już to się nie udaje. Stąd kompromitujące wpadki duchowieństwa rzymskokatolickiego w wielu krajach, poczynając od Stanów Zjednoczonych i Irlandii, stąd ujawnienie ogniska pedofilskiej zarazy w samym Watykanie i kłopoty papieża Franciszka, który musiał nagle wyrzucić z roboty całe stado chilijskich biskupów, żeby ratować swój prestiż. No a swoistą reakcją na światowe wieści prosto spod sutanny jest oczywiście bijący obecnie rekordy popularności film Wojciecha Smarzowskiego pod tytułem „Kler”, będący – zdaniem konserwatywnych publicystów – elementem zorganizowanej nagonki na Kościół.

Oczywiście, obraz nakreślony w „Klerze” jest celowym przerysowaniem. Bo nie każdy ksiądz to chciwiec, pijak i pedofil witający ministranta słowami „Niech będzie pochylony”. Nie każda zakonnica to jędza katująca dzieci i handlująca nimi, jeśli się zdarzy okazja. Trudno jednak zaprzeczyć, że tak podłe egzemplarze ludzkie na pewno się za murami kościelnymi trafiają, a w wielu wypadkach ich praktyki bywają latami tolerowane. I dopiero w ostatnim czasie – pod naciskiem opinii publicznej, a przede wszystkim mass mediów – Kościół musiał się przyznać do wielu grzechów, nie za bardzo kwapiąc się wszakże do pokuty. O ile w USA szereg diecezji zostało zmuszonych do wypłacenia pokrzywdzonym odszkodowań, które doprowadziły je nawet do bankructwa, o tyle w Polsce daje się żądaniom wynagrodzenia krzywd zdecydowany odpór. A przecież trudno nie zauważyć chociażby, że katecheci nauczający w szkołach religii nie zostali najęci – jak zwykli nauczyciele – w drodze normalnego, „rynkowego” naboru, ale przysłani, ba, niejako nominowani przez władze kościelne, otrzymując od nich swego rodzaju listy uwierzytelniające. I to Kościół ponosi odpowiedzialność za ich niegodne zachowania, tak jak odpowiada za poczynania swoich emisariuszy na niwie duszpasterstwa.

Chesterton, który przeszedł z anglikanizmu na katolicyzm, potrafił trafnie zauważyć, że purytanin pragnie pojąć prawdę, natomiast katolik zadowala się jedynie tym, że prawda istnieje i jakby przechodzi obok niej. Tak właśnie przechodzili przez długi czas luminarze naszego episkopatu, których trzeba było w końcu poprzez alarmy medialne i artystyczne zmusić do przynajmniej częściowego powstrzymywania Zła we własnej korporacji zawodowej. Na pewno przydałby się nam dzisiaj najbardziej znany bohater literacki z kryminałów Chestertona – ojciec Brown, detektyw w sutannie, który wyśledziłby przestępstwa we własnym otoczeniu, co zaślepionym ortodoksom wytrąciłoby z rąk argument, iż ktoś chce z premedytacją atakować Kościół jako jawny wróg wiary. Ale co tu gadać o atakowaniu Kościoła, skoro diecezja warszawsko-praska jakby sama ostrzega, że księża mogą być niebezpieczni dla dzieci i młodzieży, wydając instrukcję co do ochrony tych ostatnich przed złymi zachowaniami tych pierwszych. Na miły Bóg! Czy dopiero w oficjalnej instrukcji trzeba księdzu tłumaczyć, że nie należy częstować dziatwy papierosami i alkoholem albo środkami psychoaktywnymi?

No cóż, mamy obecnie narastający bunt przeciwko ogarnianiu mackami organizacyjnymi Kościoła niemal każdej dziedziny życia, mamy zaświadczający o nawrocie do Ciemnogrodu, coraz szerzej stosowany proceder egzorcyzmów, od którego już chyba tylko krok do palenia czarownic na stosie albo ich topienia. Widać więc najwyraźniej, że Złego Ducha trzeba wypędzać przede wszystkim z dodających sobie dostojeństwa mądrali, których sam Jezus pierwszy by zganił, widząc, co czynią.

Poprzez bezpośrednie zaangażowanie w politykę stał się dziś Kościół najsilniejszą – bo najmajętniejszą i najbardziej wpływową – partią w Polsce. Szkoda tylko, że zamiast być kojarzony z głoszeniem Dobrej Nowiny zaczyna się kojarzyć z ujawnianiem nowin złych. Całe szczęście, że nie wszystkim księżom przewróciło się w głowie i jest nadzieja, że przestaną bredzić ci dygnitarze, którzy mieszają odrębne galaktyki pojęć, porównując Ewangelię z Konstytucją i próbując dowieść wyższości jednej nad drugą. Równie dobrze mogliby wykazać wyższość Świąt Wielkanocnych nad Świętami Bożego Narodzenia.

Tymczasem życie zmusza nas do zmagania się z bieżącymi problemami tu i teraz, więc wracając z uduchowionych obłoków na ziemię, rzekę na koniec słów kilka o przejezdności Warszawy. Jako rekordziści Europy w liczbie aut na głowę mieszkańca czynią sobie warszawiacy wielką krzywdę, powodując z dnia na dzień coraz większe korki, już nie tylko w godzinach komunikacyjnego szczytu. Można się domyślać, że już niedługo – wzorem Nowego Jorku – wjazd prywatnych samochodów z okolicznych miejscowości do stolicy zostanie przynajmniej w określone dni zakazany. Bo rozszalałej deweloperki, błyskawicznie zwiększającej pogłowie na metr kwadratowy terenu od ręki powstrzymać się nie da. I na razie nic na to nie poradzą promujący się we wszystkich dzielnicach pretendenci do fotela prezydenta przy placu Bankowym. Grzech budofilii jest wciąż popełniany bez jakiejkolwiek kary. Jakby zapomniano, że domy są dla ludzi, a nie ludzie dla domów.

Wróć