Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Obraz nędzy i rozpaczy

21-12-2022 20:07 | Autor: Tadeusz Porębski
Jak mało kto na świecie Polacy łakną podziwu, poklasku i sukcesów. Powoli łaknienie to staje się śmieszne – wręcz komiczne. To u nas wymyślono w sporcie terminy „dobre piąte miejsce”, czy „niezłe dwunaste”. Czyli, na bezrybiu i rak ryba. Niestety, nie mamy się czym pochwalić. Nic w kraju nie produkujemy, a jeśli już to składamy coś tam z dostarczonych nam z zagranicy części bądź podzespołów. Nie mamy własnej marki samochodu, motocykla, a nawet hulajnogi. Jesteśmy mocni jedynie w produkcji rowerów (czwarte miejsce w UE), a to niewiele jak na bez mała 40-milonowe europejskie państwo.

Na całym świecie patentuje się około 1,6 miliona wynalazków rocznie. Połowa z nich pochodzi z USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Japonii i Niemiec. Polacy uzyskali europejskie patenty na około 20-30 wynalazków rocznie, czyli zaledwie 0,003 proc. wynalazków opatentowanych w Europie. Czesi i Węgrzy patentują w roku sto razy więcej. I pomyśleć, że przed II wojną światową Polska zajmowała 5-6 miejsce w Europie pod względem liczby patentów! Nasza piłka nożna to obraz nędzy rozpaczy, choć mamy w składzie kadry narodowej jednego z najlepszych napastników świata. Podczas mundialu w Katarze mogliśmy naocznie przekonać się, że w stylu, skuteczności i kulturze gry dzieli nas przepaść nie tylko od medalistów – Argentyny, Francji i Chorwacji – ale także od tak egzotycznych piłkarsko krajów jak Maroko, Japonia, czy Korea Płd. Patrząc na ciągle dziadowski poziom naszej ekstraklasy oraz starożytny system szkolenia nie można mieć nadziei, że rychło nawiążemy do sukcesów „Orłów” Górskiego z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych.

Skoro nie możemy pochwalić się piłkarzami, nasze media wyniosły na piedestał sędziego piłkarskiego – że niby sroce spod ogona nie wyskoczyliśmy i my także mamy naszych ziomali na mundialowym podium. Faktycznie, przyznanie gwizdka w finale mistrzostw świata Szymonowi Marciniakowi, dwóm sędziom liniowym oraz głównemu przy VAR, to niebywały splendor dla nich samych i naszego kraju, ale nakładaniem sędziom na głowy wieńca laurowego oraz zgiełkiem wokół Marciniaka nie zakryje się siermięgi w polskim futbolu. Ten gość ma przed sobą na boisku świetlaną przyszłość, którą sam sobie wypracował talentem i tytanicznym wysiłkiem, bo musi na bieżąco utrzymywać swój organizm w najwyższej formie fizycznej. I tu mamy do czynienie z pewnym paradoksem. Przeważnie sędziowie dużego formatu pochodzili z krajów, które plasują się bardzo wysoko w rankingu FIFA. Marciniak natomiast pochodzi z kraju, którego drużyna opisywana jest zagranicą jako „żenująca Polska nie mająca szacunku dla piłki nożnej”. Cieszmy się zatem, że mamy wreszcie na piłkarskich boiskach kogoś wybitnie utalentowanego, choć nie jest to piłkarz. To, że Szymon Marciniak przytuli z tytułu sędziowania na mundialu prawie pół miliona zł nie powinno nikogo razić. Uczciwie zapracował na tę gotówkę. Ale plany wypłacenia naszym futbolistom premii z budżetu państwa w wysokości 30-50 milionów złotych za wyjście z grupy były dla mnie osobistą obelgą. Wielu dużo lepszych zawodników na świecie nie bierze nawet symbolicznego dolara za grę w reprezentacji, uważając to za przywilej. Pieniądze zarabiają w klubach i to jest właściwa postawa. Szczęście, że pod naciskiem mediów pan premier Morawiecki wycofał się ze złożonej ad hoc deklaracji.

Przechodząc miękko od sportu do codzienności muszę przyznać, że nie pamiętam tak smutnego okresu przedświątecznego. Ponad 17 proc. inflacja oraz idąca z nią w jednym szeregu wszechobecna drożyzna, wysadzający się w powietrze granatnikiem komendant główny policji, wyjątkowo kontrowersyjna umowa na sprzedaż Arabom części udziałów po fuzji Orlenu z Lotosem oraz ciągnący się niczym smród konflikt z Brukselą, skutkujący wstrzymaniem wypłaty Polsce miliardów z KPO – zrobiły swoje. I dla mnie końcówka tego roku nie jest fartowna. Dyrektor Toru Służewiec oraz jego firma Totalizator Sportowy usiłują postawić mnie przed sądem karnym za rzekome zniesławienie, ale nie na łamach „Passy”, tylko na Facebooku. Chodzi o moje dwa prywatne wpisy popełnione na FB, w których nie wymieniłem ani nazwiska dyrektora, ani nazwy jego firmy. Dlatego absolutnie nie poczuwam się do winy. Na rozprawie pojednawczej (4 stycznia, godz. 8.50, sala 422 Sądu Rejonowego przy ul. Ogrodowej 51a – wstęp na rozprawę wolny ) poinformuję jednakowoż sędziego w mowie wstępnej, że jestem gotowy do zawarcia ugody (sędziowie nie lubią zawziętości u podsądnych), ale nie na warunkach wyartykułowanych przez TS w prywatnym akcie oskarżenia. Jeśli 4 stycznia nie dojdzie do ugody, będziemy sądzić się do skutku w trzech instancjach i powoływać oraz przesłuchiwać świadków obrony, by mogli publicznie wypowiedzieć się, jak oceniają styl zarządzania przez TS służewieckim zabytkiem. Ale nie tylko. Wniosę o przesłuchanie za pomocą ZOOM dziennikarza, który na hazardowym portalu internetowym zamieścił szereg demaskatorskich publikacji, a mimo to nie stanął przed sądem za naruszenie dóbr i zniesławienie (mam z nim stały kontakt), więc to, co pisał, można uznać za prawdę. Przebywa w Kampali (Uganda) wolny – jak mi napisał – od nacisków i gróźb. To może być bardzo ciekawy proces.

Wigilia kojarzy mi się nie tylko z choinką, prezentami, wigilijnym stołem i pasterką. To była końcówka lat sześćdziesiątych, pobierałem naonczas nauki w XXXIV LO im. Gen. Karola Świerczewskiego „Waltera” przy ul. Zakrzewskiej 24 (dzisiaj Cervantes). Nasz nauczyciel wychowania fizycznego Jacek Zglinicki (zmarł w 2004 r.) po prostu zainfekował chłopaków z naszej szkoły piłką ręczną i koszykówką. Mieliśmy szkolną ligę koszykówki, reprezentacja mojej klasy brała w rozgrywkach udział pod nazwą „Simmenthal 66”. To było szaleństwo – na każdej przerwie lataliśmy do sali gimnastycznej, by pograć w kosza choć przez kilkanaście minut. Kto zaproponował grę w wigilię, po spożyciu rodzinnej kolacji, nie pamiętam. Tak czy owak, ośmiu desperatów zjawiło się pod osłoną zmroku w liceum, wyłamało nadgryziony zębem czasu zamek w oknie sali gimnastycznej i wślizgnęło się do pomieszczenia. Przynieśliśmy ze sobą piłkę, trampki, oraz trochę wigilijnych produktów, by coś przekąsić w przerwie meczu. Pamiętam, że jeden z kolegów taszczył trzy litrowe butelki po mleku wypełnione kompotem z suszonych śliwek. Nie dane nam było długo pograć. Nagły łomot do drzwi i na salę weszło dwóch milicjantów oraz szkolny cieć, który powiadomił ich o włamaniu. Zaczęło się rozpytywanie, co tu robimy, jak się tu dostaliśmy i co ukradliśmy. Posądzili nas o włamanie! Ale kłódka w drzwiach kantorka nauczycieli w-f była nietknięta. Tłumaczyliśmy, że chcieliśmy po prostu pograć, że to nielegalne wejście spowodowane jest miłością do sportu. Za chińskiego boga nie chcieli uwierzyć. „Pograć? W wigilię? Do kogo ta mowa, złodziejaszki?”. Wezwano wicedyrektorkę Danutę Wolak. Też nie uwierzyła. Nie wiedzieli, co z nami zrobić – zawieźć na komendę i do lochu, czy wezwać rodziców i wypuścić? Na szczęście wybrali tę drugą opcję.

Pierwszego dnia po świętach zostaliśmy wezwani przed gniewne oblicze dyrektora Bolesława Redlicha, któremu towarzyszył zastępca Wacław Sobolewski, zwany z racji nikczemnego wzrostu „Kajtkiem”. Gdzieś w kąciku siedziała milcząca wicedyrektorka Wolak – sympatyczna, atrakcyjna i rozumna kobieta. To było bardzo ostre przesłuchanie, często przetykane groźbami relegowania nas karnie z liceum. Oni też nam nie wierzyli, podejrzewali o niecne zamiary, ale przecież nic nie zginęło, więc nie mogli nam nic udowodnić, poza wyłamaniem zamka w oknie sali gimnastycznej. Po tylu latach myślę sobie, że rękę podała nam pani Wolak. Słuchała naszych wyjaśnień w milczeniu, nie zadając żadnych pytań. Chyba powoli zaczęła kumać, że ośmiu licealistów faktycznie włamało się w wigilijny wieczór do sali gimnastycznej wyłącznie z miłości do sportu! Wyproszono nas z gabinetu i kazano oczekiwać na korytarzu na wyrok. Nie wyglądało to dobrze. W końcu otworzyły się drzwi i cała dyrektorska trójca stanęła przed „włamywaczami” mierząc nas surowym wzrokiem. Tylko na ustach pani Wolak błąkał się tajemniczy uśmieszek. Dostaliśmy naganę i obniżono nam o jeden stopień ocenę z zachowania. Czy dzisiaj którykolwiek licealista wpadłby na pomysł, by wieczór wigilijny spędzić w gimnastycznej sali na grze w piłkę, zamiast w domu przed ekranem ukochanego komputera lub smartfonu?

Wesołych Świąt i Dosiego 2023 Roku!

Wróć