Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Patriotyzm niejedno ma imię...

20-04-2016 20:44 | Autor: Maciej Petruczenko
Historię można zawsze napisać na nowo. A najłatwiej przychodzi to tym, którzy nie byli ani uczestnikami, ani choćby świadkami dziejowych wydarzeń. Weźmy dwa ważne polityczne przykłady. Pierwszym był twórca państwowości polskiej książę Mieszko, skądinąd kompletny analfabeta, który w roku 966 zdecydował się ochrzcić, czyli przyjąć chrześcijaństwo wraz ze swoim dworem – nie dlatego przecież, że w sensie duchowym dał się nawrócić, czyli uwierzył w boskość Chrystusa, a nie Świętowita.

Ten dzielny wojak, wybitny przedstawiciel rodu Piastów, dokonał po prostu mądrego manewru politycznego, przyłączając (wstępnie) Polan poprzez nową wiarę do zachodniej Europy, czego w pewnym sensie odnowieniem był w 2004 nasz akces do Unii Europejskiej, choć firmujący ten akt premier Leszek Miller z Piastami nie miał już nic wspólnego. Dzięki Mieszkowi znaleźliśmy się w obrębie całkiem jeszcze świeżej w owym czasie, niezwykle postępowej cywilizacji chrześcijańskiej. I od tamtego momentu zaczęliśmy powoli odróżniać, gdzie Rzym, a gdzie Krym.

Gdy w roku 1980 prosty robotnik Lech Wałęsa stał się najbardziej symboliczną postacią solidarnościowej rewolucji społecznej, mającej nadać bardziej ludzką twarz sterowanemu przez sowieckie imperium reżimowi PRL – nie miał chłopisko jeszcze bladego pojęcia, że w dalszej perspektywie ówczesny ustrój socjalistyczny przemieni się za lat dziesięć w klasyczny kapitalizm. W 21 postulatach sierpniowych Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku bynajmniej nie żądano obalenia władzy ludowej, lecz utworzenia wolnych związków zawodowych, rzeczywistej wolności słowa, sobót bez pracy, powstrzymania kryzysu gospodarczego, zerwania z systemem partyjnej nomenklatury w obsadzaniu kierowniczych stanowisk, obniżenia wieku emerytalnego, poprawy w opiece medycznej, skrócenia czasu oczekiwania na mieszkanie itd. Jak widać, znaczną część tych żądań społeczeństwo polskie mogłoby powtórzyć i teraz, mimo że doczekaliśmy się wolnej Polski i wzięliśmy ponoć swoje sprawy w swoje ręce.

Wałęsa odegrał ważną rolę jako trybun ludowy – niezależnie od tego, czy wcześniej był, czy też nie był donosicielem  Służby Bezpieczeństwa, co obecnie próbuje się wysunąć w jego życiorysie na pierwszy plan. Natomiast na pewno nie był przewodniczący NSZZ Solidarność politycznym wizjonerem. Dlatego w latach dziewięćdziesiątych sam został zaskoczony kształtem nowej Polski, w której wybrano go na prezydenta. Generalna ocena Wałęsy może był dla wielu osób niejednoznaczna. W pamięci mojego pokolenia nie zatrze się jednak to, żeśmy płakali ze wzruszenia, gdy Polska z nim właśnie jako liderem rewolucji powracała do grona wolnych narodów. No cóż, meandry historii sprawiły, że na czele naszego orszaku powrotnego stanął akurat nie żaden charyzmatyczny myśliciel, lecz zwykły chłopek-roztropek. Może tym bardziej należy docenić jego zasługi i nie czepiać się błędów, skoro – errare humanum est?

Gdyby bowiem na zimno przenicować sylwetkę wciąż wielbionego bohatera narodowego, jakim był bez wątpienia Józef Piłsudski, to też można byłoby wytknąć mu wiele rzeczy w rozumieniu dzisiejszych Katonów – absolutnie dyskwalifikujących. Przecież facet działał przez szereg lat nie tylko w obrzydliwej dla każdego szanującego się szlachciury Polskiej Partii Socjalistycznej, lecz również w socjalistycznej Międzynarodówce, a w 1905 roku w Genewie stanął nawet w jednym szeregu z kreującym się już na wodza bolszewików Leninem. Gdyby mierzyć Piłsudskiego dzisiejszą miarą, trzeba byłoby też uznać, że w pewnym okresie swojego życia pozostawał zwyczajnym terrorystą, napadającym na pociągi. O ile odsunięta teraz od władzy ogólnokrajowej Platforma Obywatelska zaczyna przebąkiwać, że Jarosław Kaczyński wraz z Prawem i Sprawiedliwością szykuje nam zamach stanu, o tyle przypisanie takiego zamachu Piłsudskiemu jest czymś całkowicie uprawnionym. Tym bardziej, że w zainicjowanym przez niego przewrocie w maju 1926 na skutek bratobójczej walki śmierć poniosło kilkaset osób. A więc życiorysie nieświętego Józefa (co gorsza, przechrzty, jakbyśmy zapewne ocenili z punktu widzenia katolickiego fundamentalisty Tomasza Terlikowskiego) mamy nie tylko walkę z caratem, a potem piękną przygodę z Legionami, ale też dużo brzydsze karty, pośród których znajdą się bandyckie prześladowania przeciwników politycznych, że wspomnę tylko Berezę Kartuską, która była obozem koncentracyjnym lub – jak kto woli – łagrem a la polonais.

Wywiódłszy zatem swoje mądrości, poczynając od pradziejów Polski, powiem w konkluzji, że nie jestem, broń Boże, przeciwny zainicjowanemu już ustawowo procesowi „dekomunizacji” nazw, bo jest w nim słuszny kierunek, radziłbym jednak nie wrzucać wszystkich bohaterów stosunkowo niedawnej przeszłości do jednego worka czerwoną łatką. Bo jak na przykład podsumować życiorysy przedwojennych oficerów – Edwina Rozłubirskiego i Józefa Kuropieski, którzy odznaczywszy się w wojnie przeciwko niemieckiemu najeźdźcy, w okresie powojennym służyli w tak zwanym ludowym Wojsku Polskim (Rozłubirski, niestety, w 1968 jako najeźdźca Czechosłowacji), dochrapawszy się stopni generalskich, przy czym uwięziony w pewnym momencie przez stalinowców Kuropieska przesiedział kilka lat w celi śmierci?

A wszystko to piszę na kanwie listu, jaki do redakcji nadesłał jeden z czytelników w imieniu mieszkańców przeznaczonej do dekomunizacji ursynowskiej ulicy ZWM. Bo tu akurat problem ideologiczny ściera się z problemem prawnym. Ale czy po tym, co zademonstrowali nam politycy najróżniejszych opcji, ktoś w Polsce jeszcze liczy się z prawem?

Wróć