Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polskie skrzywienie demokracji

12-10-2022 20:33 | Autor: Tadeusz Porębski
Ostatnio słowo "demokracja" jest w naszym kraju odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki. Nie schodzi ono z ust polskich polityków i dziennikarzy mediów mainstreamu. Szczególnie przed kolejnymi wyborami. Choć jestem już stary grzyb, który przeżył komunę i czasy realnego socjalizmu, uświadomiłem sobie, że „demokracja” to właściwie już pustosłowie, więc przydałoby się liznąć nieco więcej wiedzy w tym temacie. Pomyszkowałem trochę w literaturze, trochę w sieci i wyłonił się obraz demokracji, jakiej jeszcze nie znałem. Okazuje się bowiem, że termin demokracja jest podzielny. Panowie Steven Levitsky i Daniel Ziblatt, autorzy ciekawej książki "How democracies die" (Jak umierają demokracje), doszli do wniosku, że żaden demokratyczny ustrój, nawet najlepiej zaprojektowany, nie jest w stanie przetrwać, jeśli elity i społeczeństwo porzucą dwie podstawowe zasady: wzajemnej tolerancji oraz instytucjonalnej wstrzemięźliwości.

Ci faceci to nie jacyś pierwsi lepsi politolodzy z Pierdziszewa Dolnego. To eksperci wykładający na najbardziej prestiżowych uniwersytetach Harvarda, Stanforda czy Berkeley. Prof. Steven Levitsky ujmuje to tak: "Nasze instytucje demokratyczne (amerykańskie) wciąż są silne i rozbudowane. Ale mimo to chcę apelować do obywateli, że demokracji nie można uznawać za pewnik. Zbyt długo zbyt wielu Amerykanów, zresztą włączając w to także mnie, sądziło, że niezależnie od tego jak nieodpowiedzialnie czy podle się zachowamy, nie uda nam się złamać amerykańskiej demokracji. To błędny sposób myślenia. Naszym celem jest pokazanie, jakie są koszty ignorowania norm. Ostrzegamy przed głęboką polaryzacją polityczną, w polityce rośnie bowiem wzajemny brak zaufania. Do czego to doprowadzi?".

To bardzo dobre pytanie – szczególnie dzisiaj i szczególnie na gruncie polskim. Mnie najbardziej trafiła do przekonania fraza o epidemii łamania dotychczasowych zasad. Wskaźnik demokracji (ang. Democracy Index) po raz pierwszy opracowano w 2006 roku, a następnie aktualizowano corocznie. Indeks opracowywany jest przez Economist Intelligence Unit (jednostka badawcza związana z tygodnikiem The Economist) i bada stan demokracji w 167 krajach świata. Opiera się on na 60 wskaźnikach zgrupowanych w pięciu różnych kategoriach (proces wyborczy i pluralizm, swobody obywatelskie, funkcjonowanie administracji publicznej, partycypacja polityczna oraz kultura polityczna) i jest średnią ważoną na podstawie odpowiedzi na 60 pytań. Każde z pytań posiada dwie lub trzy możliwe odpowiedzi do wyboru. Większość odpowiedzi należy do ekspertów różnych narodowości. Niektóre odpowiedzi udzielane są na podstawie badań opinii publicznej przeprowadzanych w poszczególnych krajach. Państwa zostały podzielone na „Demokracje pełne”, „Demokracje wadliwe”, „Systemy hybrydowe” oraz na „Systemy autorytarne”. System hybrydowy to częściowo zreformowany system socjalistyczny, nakazowo – rozdzielczy (np. Chiny Ludowe). Każda odpowiedź na zadane pytanie o proces wyborczy i pluralizm, swobody obywatelskie, funkcjonowanie administracji publicznej, partycypację oraz kulturę polityczną jest kodowana jako 0 lub 1. Punkty za odpowiedź są dodawane w każdej kategorii, pomnożone przez dziesięć oraz podzielone przez łączną liczbę pytań w tej kategorii. Z sumy uzyskanych punktów wylicza się średnią dla danego kraju. Wskaźnik ten, w zaokrągleniu do jednego miejsca po przecinku, decyduje o klasyfikacji danego kraju: Demokracje pełne – od 8 do 10; demokracje wadliwe – od 6 do 7,9; Systemy hybrydowe – od 4 do 5,9; Reżimy autorytarne – poniżej 4.

Od 2018 roku Polska plasuje się w kategorii „Demokracja wadliwa”. Średni poziom wskaźnika dla 21 krajów Europy zachodniej wynosi 8,38. Europa wschodnia natomiast z roku na rok dołuje, co nie napawa optymizmem. Główne powody to brak kultury politycznej, trudności w wypracowaniu skutecznych instytucji chroniących rządy prawa oraz korupcja. Na 28 krajów tego regionu 12 to demokracje wadliwe, 11 to ustroje mieszane, a pozostałe to kraje autorytarne. Według prestiżowego The Economist, głównym powodem kiepskiego stanu demokracji na wschodzie Europy jest potęgujący się z roku na rok spadek zaufania do rządów i partii politycznych (pisałem na ten temat w jednym z moich ostatnich felietonów). Brytyjski tygodnik określa PiS jako partię nacjonalistyczną, demolującą instytucje demokratyczne (demolka sądownictwa, zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego, przejęcie pełnej kontroli nad publicznymi mediami czy wprowadzenie wadliwych zmian w systemie mianowania sędziów). Generalnie, zgadzam się z zarzutami The Economist, a jeden z nich napawa mnie obawą i wywołuje wściekłość: to totalna kontrola mediów publicznych. Tak stronniczej telewizji publicznej nie było od czasów stanu wojennego i taki stan rzeczy jest nie do zaakceptowania.

Wąskiej grupie państw o pełnej demokracji od lat przewodzą kraje nordyckie, natomiast trzy kraje azjatyckie plasują się na ostatnich miejscach rankingu: Birma w wyniku zamachu stanu oraz Afganistan w wyniku przejęcia władzy przez talibów. Korea Północna po raz pierwszy przestała być „czerwoną latarnią” rankingu i zajmuje obecnie trzecie miejsce od końca. Największy spadek w 2021 r., mierzony przez indeks, odnotowała Ameryka Łacińska. Słabe zaangażowanie regionu w demokrację pozwoliło rozkwitnąć populistom. Minimalne zwycięstwo Pedro Castillo w Peru w czerwcu było przez kilka tygodni kontestowane przez jego przeciwnika Keiko Fujimori, a sondaż w Nikaragui w listopadzie okazał się dętą fikcją. Chile zostało zdegradowane do statusu wadliwej demokracji częściowo z powodu niskiej frekwencji wyborczej w głęboko spolaryzowanych wyborach, zaś Haiti nadal przeżywa kryzys polityczny po zabójstwie prezydenta Jovenela Moïse.

Tylko nieznacznie lepiej wypadła Ameryka Północna. Pomimo zamieszek na Kapitolu i prób obalenia wyników wyborów przez odchodzącego prezydenta Donalda Trumpa, inauguracja Joe Bidena przebiegła gładko, a wynik USA w zakresie demokracji spadł tylko o 0,07 punktu. Pierwsze pięć miejsc w rankingu to Norwegia (9,75), Nowa Zelandia (9,37), Finlandia (9,27), Szwecja (9,26), Islandia (9,18). A teraz niespodzianka. Według indeksu opracowanego przez naukowców i ekspertów z najwyższej półki, w ciągu ostatniej dekady Polska posunęła się bardziej w kierunku autokracji niż jakikolwiek inny kraj na świecie. Zajmujemy w rankingu „Top-10 Autocratizing Countries”… niechlubne pierwsze miejsce. Za nami plasują się kolejno Węgry, Turcja, Brazylia, Serbia, Benin, Indie, Mauritius, Boliwia i Tajlandia. Dlatego Polska nadal utrzymuje status „Demokracji wadliwej”.

Skandynawowie ze swoją najdynamiczniej rozwijającą się gałęzią chrześcijaństwa, jaką jest protestantyzm, przodują w każdym dorocznym rankingu oceniającym stan demokracji. To daje dużo do myślenia. Patrząc na pierwszą dziesiątkę krajów uznawanych za wzorzec demokracji, widzimy, że przodują te, w których religia i Kościół nie grają pierwszoplanowych ról w państwie oraz nie mają i nie łakną wpływów politycznych, jak to dzieje się w Polsce. Podczas nabożeństwa na Jasnej Górze arcybiskup Wacław Depo nawoływał swego czasu ponad 100 tys. wiernych do walki "o zwycięstwo moralne, triumf prawdy i miłości, które ma być możliwe przez postawienie Ewangelii nad Konstytucją". Widać Jego Fluorescencji marzą się czasy, kiedy to właśnie Ewangelia była jedyną wykładnią prawa, dzięki czemu karząca ręka Kościoła Rzymsko – Katolickiego, zwana Świętą Inkwizycją, mogła wysyłać na stos i torturować setki tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci. W ogóle nazwanie tej przestępczej organizacji mianem "świętej" to po prostu obraza Pana Boga. Przy okazji warto wiedzieć, że po wojnie trzydziestoletniej (1618 –1648) państwa protestanckie poszły niebywale do przodu (etos pracy, likwidacja analfabetyzmu, szacunek dla władzy, dyscyplina). Przez wieki tamtejszy Kościół luterański wywierał wpływ na formowanie się skandynawskiej kultury, tradycji i obyczajów. Przyczynił się też do rozwoju czytelnictwa. Coroczne przesłuchania wiernych przez pastorów ze znajomości Biblii i katechezy Lutra sprawiły, że w czasach kiedy w Europie wschodniej panował głęboki analfabetyzm, zamiast podpisu stawiano krzyżyk i smarkano w rękaw, szwedzki chłop umiał już czytać i pisać. Król Karol X Gustaw wydał znamienny edykt zobowiązujący pastorów do udzielania ślubów wyłącznie tym parom, które potrafią przeczytać dokument i podpisać się. W ten sposób, nie stosując przymusu szkolnego, Szwecja błyskawicznie pozbyła się analfabetyzmu.

Wróć