Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Program z cyklu Marek Majewski i jego goście

18-05-2016 22:22 | Autor: Wojciech Dąbrowski
Poniedziałkowy wieczór w Domu Sztuki z cyklu „Marek Majewski i jego goście” powinien się raczej odbyć na Wyżynach, a nie na Jarach, bowiem za sprawą Mistrza Jacka Fedorowicza osiągnął wyżyny sztuki estradowej. Mistrz, jak sam zapowiedział, wystąpił w charakterze pamiątki narodowej, zastrzegając się, że nie jest aktorem. Z zawodu wszak jest artystą malarzem olejnym, sztalugowym choć – dodał – niesprzedawalnym.

Nie ukrywam, że Jacek Fedorowicz jest moim niedościgłym wzorem, od lat jestem jego admiratorem. Zawsze ceniłem go za kunszt estradowy, błyskotliwość, bezkompromisowość, finezyjny i celny dowcip. Dzięki niemu mam w sobie zakodowane fedorowiczowe poczucie humoru. Recenzowanie jego występu jest więc zadaniem prostym.

W młodości wychowywałem się na programach legendarnego studenckiego teatrzyku Bim Bom, którego, występujący obok Kobieli i Cybulskiego Fedorowicz był dobrym duchem. Pamiętam z lat sześćdziesiątych znakomite telewizyjne programy rozrywkowe (tak, tak, państwo nie uwierzycie, zwłaszcza młodzi, ale kiedyś takie były) „Poznajmy się” i ”Małżeństwo Doskonałe” z jego udziałem. Potem radiowa Trójka, cykliczna audycja „60 minut na godzinę”, kabaret Wagabunda, program estradowy ”Popierajmy się” z Bogdanem Łazuką i Piotrem Szczepanikiem, konferansjerka na Festiwalach Opolskich, a w latach dziewięćdziesiątych parodie Dziennika Telewizyjnego. Zawsze najwyższa klasa, perfekcja, wdzięk, elegancja, po prostu mistrzostwo świata. I Fedorowicz pozostał taki do dziś.

Artysta dobiega osiemdziesiątki, czego wcale nie kryje, wręcz przeciwnie, szczyci się nawet faktem posiadania prawnucząt. Można mu jednak pozazdrościć formy, wigoru i temperamentu.

Nie kryje swoich poglądów politycznych, wyraża je ostro i zdecydowanie. Podziękował Jarosławowi Kaczyńskiemu i obecnej ekipie rządzącej za to, że dzięki nim nie jest już teraz satyrykiem reżimowym i może znowu być artystą niepokornym. Cytując Jana Pietrzaka, stwierdził: To nie mój cyrk, nie moje małpy. Nie moja broszka – dodał. Ponieważ jednak wróciły czasy, w których należy wyłącznie popierać dobrą zmianę i wyrażać jedynie słuszne poglądy, parę osób lepszego sortu opuściło widownię.

Gospodarz programu Marek Majewski jak zwykle uraczył widzów porcją własnych piosenek i dowcipnych tekstów. Dopełnieniem był występ aktorki Teatru Dramatycznego Magdy Smalary, która z dużym poczuciem humoru i dystansem do siebie przedstawiła satyryczny program „O kobiecie do zjedzenia”, w którym udowodniła słuszność maksymy Bernarda Shawa: nie ma większej przyjemności niż jedzenie. W zabawnych monologach i piosenkach dedykowanych smakoszom artystka opowiadała o przyjemnościach płynących z konsumpcji, przekonująco dzieliła się przepisami kulinarnymi króla Stanisława Leszczyńskiego, reklamowała Magdalenkę, ulubione ciastko Prousta i truskawki w Magdalence, zalecając na koniec kobietom Dietę według Hemara. Opracowanie muzyczne, aranżacje piosenek i akompaniament należał do niezawodnej Urszuli Borkowskiej.

Wróć