Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Pycha – zawsze o krok przed upadkiem...

18-01-2017 20:25 | Autor: Maciej Petruczenko
Miniony weekend zdominowała w kraju dyskusja nad tym, czy dyrygowana przez ursynowskiego trybuna młodzieżowego Jurka Owsiaka Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy jest godna powszechnego poparcia, a przynajmniej akceptacji, czy raczej należy być głuchym na grane przez nią proszalne melodie. Chociaż Telewizja Polska po raz pierwszy porzuciła Orkiestrę, oficjalne instancje bynajmniej się od niej nie odwróciły.

Prezydent Andrzej Duda wraz z małżonką podszedł do orkiestrantów nad wyraz przychylnie. Premier Beata Szydło zapewniła, że zawsze wrzuca datki do puszki WOŚP (niejako „beatyfikując” Owsiaka), jakkolwiek zaznaczyła, że warto pomagać każdym sposobem i że „zna również takie osoby, które pomagają, ale się tym nie chwalą, a robią to z wielkim sercem, od długiego czasu, tylko anonimowo”.

Po takich słowach pani premier temu reklamiarzowi Owsiakowi musiało zrobić się wstyd. Bo iluż to całkiem anonimowych urzędników podpisuje kwity na przykład o odpaleniu milionów złotych z państwowej kasy na Kościół? Ilu przez lata zapewniało utrzymanie etatów kapelańskich w zlikwidowanych już garnizonach? Przepraszam za pewną złośliwość w stosunku do Kościoła jako instytucji, wciąż utrzymywanej w formie z czasów feudalizmu, acz działającej od dawna w warunkach demokracji. Bo z jednej strony znam wielu księży i wiele zakonnic poświęcających całe własne dobro dla dobra bliźnich, z drugiej jednak trudno nie zauważyć przejawianej nie tylko przez kościelnych hierarchów, lecz również przez zakonników – dążności do wzbogacania się za wszelką cenę majątkiem w postaci nieruchomości.

Gdy ostatnio ostre mrozy zaczęły dokuczać bezdomnym w całej Europie, nawet papież Franciszek kazał przyjmować biedaków do kościelnych noclegowni w Rzymie przez całą dobę, żeby ci ludzie pozbawieni dachu nad głową nie zamarzli. No cóż, jakieś dziesięć lat temu proboszcz jednej z ursynowskich parafii srodze się zdziwił, że dobrze mu znany bezdomny nagle umarł. – Jeszcze wczoraj wszystko było normalnie, nocował, jak zwykle, w krzakach – zeznał ów ksiądz do protokołu policyjnego. Słowo „normalnie” musiało mieć dla tego akurat kapłana specyficzne znaczenie. Oczywiście, daleki jestem od pomawiania kogokolwiek o znieczulicę, wiadomo bowiem, że bezdomnymi stają się nader często życiowi rozbitkowie, często nałogowi alkoholicy, którym do noclegowni bynajmniej niespieszno, bo nie wyobrażają sobie choćby jednego dnia bez wódki. Niemniej, wiele osób – wcale nie z własnej winy – traci dach nad głową. A nie przypominam sobie jakoś, żeby Kościół dostrzegał krzywdę ludzką, związaną choćby z przymusowymi eksmisjami z budynków zawłaszczanych w Warszawie przez fałszywych spadkobierców w drodze na pozór legalnego procesu reprywatyzacji. Jakoś episkopat nie upominał się w takich wypadkach o człowieczy byt, zaś jakże skłonny do oddawania kamienic i placów stołeczny ratusz dopiero od niedawna wstrzymuje (z mocy prawa) reprywatyzację nieruchomości użytku publicznego. Gdy Kościołowi zwracano majątki, które nigdy do niego nie należały, czyniąc często wielką społeczną szkodę, hierarchowie również nie troszczyli się o los wyrzucanych na bruk chorych albo sierot. Od życia ludzkiego ważniejszy był dla nich odpowiedni akt notarialny.

Dlatego tegoroczna zbiórka WOŚP, która – jeszcze przed ostatecznym podsumowaniem – przyniosła ponad 60 milionów złotych na jakże szlachetny cel (ratowanie życia i zdrowia dzieci na oddziałach ogólnopediatrycznych i zapewnienie godnej opieki medycznej seniorom), musi wzbudzać szacunek, bo jest efektem odruchu serca zwykłych ludzi, mających pewność, że ich datki nie znikną w czeluściach skarbców, pozostających poza społeczną kontrolą. WOŚP – zbierająca fundusze pozabudżetowe, przeznaczane na zakup drogiego sprzętu medycznego – zapewnia ludziom realną pomoc. Dobrze więc, że kościelna organizacja charytatywna Caritas – zamiast rywalizować z orkiestrą – wyciągnęła wreszcie rękę do zgody. Intuicyjnie wyczuwam, że do tego właściwego gestu przyczynił się najmądrzejszy z hierarchów – ksiądz kardynał Kazimierz Nycz, który w łonie naszego episkopatu wyróżnia się prawdziwie chrześcijańską postawą i do każdego członka społeczności odnosi się życzliwie.

A życzliwość akurat nie w każdym wypadku jest wskazana. Zwłaszcza wtedy, gdy sprawiedliwy wyrok ma wydać sąd. Na portalach społecznościowych wywiązała się gorąca dyskusja na temat kary (4,5 roku pozbawienia wolności i zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych przez lat dziesięć), jaka została nałożona na kierowcę, który przy ulicy Targowej zabił 14-letnią dziewczynkę, przebiegającą „zebrę” przy czerwonym świetle. Zdaniem wielu internautów, wyrok jest przesadnie surowy, bo to dziewczynka w końcu wtargnęła na jezdnię, łamiąc przepisy. Sędzia wszakże wziął pod uwagę, iż ma do czynienia z piratem drogowym, który rozwinął w mieście prędkość blisko 100 km/godz, ryzykownie wyprzedzając po drodze wiele aut, a już wcześniej miał aż trzy razy zatrzymywane prawo jazdy. I to właśnie wydaje mi się wbrew pozorom najistotniejsze, mieliśmy bowiem do czynienia z recydywistą, który permanentnie stwarzał zagrożenie w ruchu drogowym. Dlatego odebranie mu prawa jazdy tylko na okres 10 lat, a nie dożywotnio, uważam za ewidentny błąd. Kamil G. bowiem sam udowodnił swoimi uporczywymi wykroczeniami, że zasługuje na całkowitą eliminację z grona kierowców. Był pewien, że może sobie pozwalać na ekscesy w nieskończoność. No i ta pycha doprowadziła do tragedii z jego znaczącym udziałem. Stąd dożywocie bez prawa jazdy byłoby dlań najsłuszniejszym wymiarem kary.

Wróć