Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Ruszyła polityczna walka o byt

01-03-2023 20:49 | Autor: Maciej Petruczenko
Z zestawienia nawet największej liczby samych zer wyjdzie nam – arytmetycznie biorąc – zawsze zero. Niekiedy jednak, jak na ironię, same zera tworzą polityczną partię i wtedy powstaje arytmetyka zupełnie innego rodzaju, bo członkom tej partii, dziwnym trafem, wpływają na konto sumy z bardzo wieloma zerami, ale bynajmniej nie zerowe w ogólnym rozrachunku.

Obecnie jesteśmy w Polsce świadkami rozpoczętej już na pełny gwizdek wyborczej walki o byt, związanej z przepychankami parlamentarnymi, sądowymi, medialnymi. Stare polskie przysłowie powiada, że każda liszka albo każda pliszka – swój ogonek chwali. Stąd mamy korowód polityków rządowej koalicji i antyrządowej opozycji, chwalących siebie, a ganiących stronę przeciwną. W tej cokolwiek już nużącej rywalizacji siły są oczywiście nierówne. Bo strona rządowa ma cały aparat państwowy w ręku i jeśli tylko chce, urządza np. spektakl aresztowania znaczącej postaci obozu przeciwnego w świetle kamer, strona opozycyjna może zaś – mówiąc wprost – li tylko drzeć mordę. I w ostateczności odwoływać się do europejskiego wymiaru sprawiedliwości.

Oczywiście, w polityce nie ma świętych. Naruszenia zasad etycznych i norm prawnych zdarzają się u każdej ze stron. Dlatego nie bronię bynajmniej aresztowanego właśnie na trzy miesiące za przyjęcie milionowej korzyści majątkowej w związku z pracami MPO sekretarza stołecznego ratusza Włodzimierza Karpińskiego. Bo nie wiem, czy on winien, czy nie. Tyle że w sytuacji, gdy jedna z nich dzierży wszelkie agendy państwowe, obsadziwszy swojakami niemal każde stanowisko władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej – opozycjoniści, w tym Karpiński, mają realnie mniejsze szanse na wygraną. Również w wyborach parlamentarnych i samorządowych, które grupa trzymająca władzę może w każdej chwili unieważnić albo w ogóle do nich nie dopuścić poprzez wprowadzenie stanu wyjątkowego. Poza wszystkim zaś ma możliwość operowania wielkimi funduszami państwowymi, którymi może całkiem legalnie kupić sobie wyborców, a przede wszystkim poddać ich swojej zmasowanej propagandzie.

Uważany za ojca literatury amerykańskiej genialny obieżyświat Mark Twain (metrykalnie – Samuel Langhorne Clemens) poczynił w trakcie życia (1835-1910) mnóstwo nader trafnych uwag. Jedna z nich brzmi: „Karta wyborcza to jedyny towar, którym można handlować bez pozwolenia”. No i nie tylko na polskiej scenie widać, że w tym wypadku – kto może, chętnie z tej wolności handlu korzysta. Dużo się wprawdzie mówi o „korupcji politycznej”, ale w praktyce z tego mówienia nic nie wynika.

Tak po prawdzie, Twain zdążył się przyjrzeć nie tylko życiu Ameryki od kuchni, bo zawlókł się do Australii, Nowej Zelandii, Indii, Południowej Afryki. Nie ominął też Europy i spotkał się między innymi z polskim geniuszem wynalazczości, „Leonardem da Vinci z Galicji”, zwanym też „polskim Edisonem”, czyli mieszkającym głównie w Tarnowie Janem Szczepanikiem, który zrewolucjonizował system barwnej fotografii, barwnego filmu oraz barwnego tkactwa, wynalazł kamizelkę kuloodporną, a co najciekawsze – skonstruował telektroskop, przyrząd do przesyłania ruchomego obrazu kolorowego wraz z dźwiękiem na odległość, stawszy się jednym z pionierów telewizji. Gdy po drugiej wojnie światowej łaziliśmy do kin, żeby podziwiać amerykańskie filmy panoramiczne w wersji Technicolor, nie mieliśmy pojęcia, że Hollywood po prostu tylko trochę ulepszył wynalazek Szczepanika, zaś sławne firmy fotograficzne – Kodak i Agfa – by bez pomysłów Jana nie zaistniały. Szczepanik miał łeb jak sklep, dlatego opatentował wiele swoich wynalazków i można tylko żałować, że dziś próżno szukać w Polsce takich mądrali.

Choć może w pewnym stopniu się mylę, bo oto gołym okiem widać, że dzisiejsza grupa trzymająca władzę ma patent na oficjalne i nieoficjalne dojenie państwowej kasy, a niektórzy członkowie tego zestawu świętoszków potrafią też korzystać na lewo z funduszy unijnych. Najbardziej ewidentnym przykładem tego ostatniego procederu stał się europoseł Ryszard Czarnecki, który na niwie politycznej z niejednego pieca chleb już jadał, ale wciąż mu było za mało. Nic dziwnego więc, że Europejski Urząd do Zwalczania Nadużyć Finansowych przyłapał go na prostackim wyłudzaniu pieniędzy przy rozliczaniu delegacji do Parlamentu Europejskiego. Czarnecki miał ponoć jeździć do Brukseli i Strasburga autem, które już dawno poszło na złom. Przyparty do muru musiał zwrócić bodaj 100 tysięcy euro. Jeśli ktoś nazwałby go złodziejem, ja bym się z tym ktosiem nie spierał. Na stronie 12 Wojtek Dąbrowski przedstawia w nowym wydaniu satyrycznym „Bal w operze”. Cała sekwencja delegacyjnych kombinacji Czarneckiego to była swego rodzaju operetka, a może nawet Opera, tyle że wcale nie za trzy grosze, jak u Kurt Weilla. A solista śpiewał w tym wypadku nader cienko.

Przykre musi być to, że Ryszard Niewielki, mający w swoim życiorysie młodzieńczą działalność opozycyjną w PRL, w końcu rozmienił się na drobne, podobnie jak inny studencki opozycjonista z tamtych czasów – Mariusz Kamiński. W czasie pierwszych rządów partii Prawo i Sprawiedliwość kierujący Centralnym Biurem Antykorupcyjnym wraz ze swoim kompanem Maciejem Wąsikiem próbował zrealizować misję wykopania z rządu Andrzeja Leppera, wicepremiera z ramienia Samoobrony. Poszła na to kupa państwowych pieniędzy – jak stwierdził sąd pierwszej instancji – skazując oskarżonych na bezwzględną karę pozbawienia wolności. Wtedy wtrącił się lubiący interpretować prawo po swojemu prezydent RP Andrzej Duda i zanim na temat winy obu panów wypowiedziała się druga instancja sądowa, obu nieoczekiwanie ułaskawił, co otworzyło im drogę do objęcia szefostwa w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Uległy najwyraźniej wobec władzy wykonawczej Trybunał Konstytucyjny przez sześć lat „nie zdążył” rozstrzygnąć, czy prezydent mógł skorzystać z prawa łaski wobec osób jeszcze nieprawomocnie skazanych i dopiero ostatnio Sąd Najwyższy wziął sprawę w swoje ręce, choć diabli wiedzą, czy ta interwencja cokolwiek da. Rozumując logicznie, należy przyjąć, że skoro prezydent ułaskawił dwójkę politycznie uwikłanych funkcjonariuszy, to znaczy, że osobiście uznał ich za oczywistych przestępców. Czy tacy powinni więc zajmować eksponowane stanowisk w państwie? – należałoby zapytać. Ale i tak będzie to jedynie wołanie na puszczy...

Wróć