Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Smoleńszczyzna wciąż budzi kontrowersje

20-07-2016 22:09 | Autor: Maciej Petruczenko
„Nieuporządkowana inflacja wspomnień” – takim nader celnym sformułowaniem Marta Kaczyńska odniosła się do nalegań ministra obrony Antoniego Macierewicza, żeby w 70. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego do Apelu Poległych z tej okazji dołączyć nazwiska ofiar katastrofy rządowego tupolewa w 2010 roku pod Smoleńskiem.

Córka śp. prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który był inicjatorem tej nieszczęsnej wyprawy samolotowej i sam zginął w katastrofie wraz z arcymądrą małżonką Marią, ma jak widać trochę oleju w głowie i jak najsłuszniej odżegnała się od pomysłu łączenia dwóch zupełnie różnych – nie tylko w rozmiarze – narodowych tragedii. A Powstanie było przecież tragedią straszliwą, zabierając życie blisko 200 tysiącom warszawiaków i przynosząc całkowite zniszczenie miasta przez niemieckiego okupanta, rozwścieczonego patriotycznym zrywem Polaków.

Minister Macierewicz, którego jako kibic sportowy mogłem kiedyś cenić, gdy odważnie upadał na głowę, trenując na basenie Pałacu Młodzieży (PKiN) skoki do wody wraz z późniejszymi mistrzami Polski Andrzejem Wierniukiem i Jerzym Sucheckim, nie zyskuje mojego poparcia w politycznym rozgrywaniu dramatu smoleńskiego, który – mówiąc językiem żołnierskim – przyniósł nam potężne straty w ludziach i sprzęcie. I to w sytuacji, gdy znajdujący się na pokładzie dowódca wojsk powietrznych generał Andrzej Błasik dał zgodę na naruszenie lotniczego ABC. Bo przecież nie miał prawa zameldować prezydentowi gotowości do lotu (i lądowania) na faktycznie już nieczynnym i na poły zrujnowanym lotnisku wojskowym Siewiernyj, a potem godzić się na próbę przyziemienia Tu -154M w kompletnej mgle. Jak wiadomo, lądowania rządowych maszyn w niespełniających odpowiednich standardów aeroportach zabraniał w podstawowym punkcie regulamin bezpieczeństwa, ustawicznie jednak lekceważony przez kolejnych prominentów władzy i BOR. O niedoszkoleniu załogi tupolewa mógł generał Błasik nie wiedzieć, ale to też powinno go poniekąd jako dowódcę lotnictwa wojskowego kompromitować.

Jest niemal pewne, że mało rozgarnięci rosyjscy wojskowi, zasiadający na Siewiernym w szopie uchodzącej za wieżę kontroli lotów, dodatkowo przyczynili się do rozbicia polskiej maszyny, będącej świeżo po kosztownym remoncie i gruntownej modernizacji. Ale to przede wszystkim sami Polacy ukręcili sobie sznur na własną szyję. I nieustanne powracanie do tematu w formie oficjalnych uroczystości „ku czci” jest tylko wspomnianej kompromitacji pogłębianiem. Tym bardziej, że nie bacząc na inne ofiary katastrofy, buduje się na jej gruncie niejako kult Lecha Kaczyńskiego. A ja go akurat ceniłem nie za smoleńską wyprawę i nie za wcześniejsze zmuszanie pilota Tu-154M Grzegorza Pietruczuka do lądowania wbrew regulaminowi w ogarniętym wojną Tbilisi. Polityczna hucpa wzięła wtedy górę nad zdrowym rozsądkiem i poczuciem odpowiedzialności – również za życie znajdujących się na pokładzie prezydentów Litwy, Estonii i Ukrainy.

Co do Smoleńska, to tradycyjnie namawiałbym do przyjęcia postawy „ciszej nad tą trumną”, a właściwie nad 96 trumnami. Dla porównania bezsensowności „rocznicowych” celebracji podam przykłady niektórych zaproszeń, jakie trafiają na moje redakcyjne biurko. A w tych zaproszeniach widnieją standardowe sformułowania typu: „Zapraszamy Pana Redaktora na uroczystość uczczenia 69. rocznicy napaści Związku Radzieckiego na Polskę”. Autorzy takich sformułowań nawet nie zdają sobie sprawy, że chcieliby czcić samą sowiecką napaść, a nie pamięć jej ofiar. Tym bardziej odczytywanie listy osób, które zginęły w katastrofie pod Smoleńskiem z użyciem odnoszącego się zwykle do pola bitwy terminu „polegli” – wydaje się po prostu nadużyciem, A w końcu doskonale wiemy, iż do tragedii doszło przede wszystkim w następstwie organizacyjnego bałaganiarstwa i ewidentnego gwałcenia obowiązujących procedur. 

Lech Kaczyński, firmujący połączoną z lądowaniem w Smoleńsku tragiczną podróż na cmentarz w Katyniu, położył wcześniej niewątpliwe zasługi, jeśli chodzi o budowanie wolnego państwa polskiego. Miał odwagę, żeby być prawniczą ostoją NSZZ „Solidarność”, budził też moje uznanie jako prezes Naczelnej Izby Kontroli i minister sprawiedliwości. W sprawach międzynarodowych działał wprawdzie w mało wyważony sposób, ale za to z niesłychaną uczciwością i odwagą. Wszystko to jednak nie składa się na dorobek, który należałoby uczcić stawianiem Lechowi pomników na każdym skrzyżowaniu ulic. Mieliśmy już inflację wyrazów czci związaną z mnożeniem miejsc pamięci poświęconych Janowi Pawłowi II. I zamiast godnie honorować tego wybitnego Polaka i wspaniałego duszpasterza, zaczęto go w pewnym momencie wprost ośmieszać (Chcesz kasetę z filmem „Jan Paweł II”? Nie, bo jeszcze filmu „Jan Paweł I” nie widziałem). A czy jedynego w historii papieża-Polaka mają upamiętniać kiczowate pomniki i prymitywne wyrazy uwielbienia, graniczące z bałwochwalstwem?

Nie czyńmy zatem krzywdy również Lechowi Kaczyńskiemu. Sam nie chciałbym bowiem przeżywać swoistego déjà vu, przypominając sobie okres dzieciństwa, gdy niemal w każdym mieście polskim główna ulica musiała mieć za patrona Józefa Wissarionowicza Stalina, a miasto Katowice przemianowano nawet na Stalinogród. Poza wszystkim zaś w kwestiach publicznych, szczególnie o charakterze państwowym, trzeba znać miarę. I nie decydować się chociażby na koronowanie Jezusa Chrystusa na króla Polski, ponieważ w obrębie chrześcijaństwa taki akt wyglądałby na swego rodzaju partykularyzm i małostkowość. A poza wszystkim, widać wyraźnie, że łatwiej nam wynosić kogoś na ołtarze lub trony, niż pójść zwyczajnie po rozum do głowy. Amen.

Wróć