Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Sprzątać samemu, czy karać?

13-10-2021 20:49 | Autor: Mirosław Miroński
Nie ukrywam, że jestem wielkim fanem roweru. Ilekroć mogę, korzystam z tego środka lokomocji. Często jeżdżę w okolice Wisły od Czernikowa, poprzez Siekierki Wilanów, Powsin, Okrzeszyn, Bielawę, Gassy, Habdzin, Konstancin-Jeziornę i inne tamtejsze miejscowości. Przemierzam drogi wzdłuż Wału Zawadowskiego, odwiedzam dość regularnie znajdujące się tam rezerwaty przyrody m.in. Rezerwat Wyspy Zawadowskie. Z niedowierzaniem patrzę na wyrzucane tam śmieci.

Wydawać by się mogło, że w dobie walki o globalny klimat, o zmniejszenie emisji szkodliwych gazów do atmosfery, w dobie powszechnych kampanii na rzecz ochrony planety Ziemia, troska o najbliższe środowisko jest dla wszystkich czymś oczywistym. Tak jednak nie jest. Z bólem serca patrzę na pojawiające się w rezerwatach nowe porcje niebezpiecznych dla tamtejszej fauny i flory odpadów. Tu łatwo dostrzec niezwykłą kreatywność śmieciarzy, którzy zasypują nadwiślańskie przyrodnicze perełki wyszukanym asortymentem. Najczęściej są to śmieci przemysłowe, puszki po farbach, butelki, blachy, druty, płyty gipsowe, potłuczone szyby okienne, pokrycia dachowe, płytki ceramiczne i wszystko co mają pod ręką. Z pewnością, zawiezienie tego nad Wisłę wymaga od nich wiele zachodu, a mimo to są w stanie pokonać wszelkie przeszkody by dowieźć śmieci do miejsca, gdzie według nich jest ich miejsce - do rezerwatu. Chemikalia pozostawione w pojemnikach przenikną do gleby i wraz z wodą do Wisły. Plastiki będą leżały kilkaset lat ciesząc swym widokiem odwiedzających te miejsca turystów. Butelki, słoiki, szyby nie znikną nigdy. Co jakiś czas zwolennicy zaśmiecania nadwiślańskich okolic idą dalej i sięgają po większe gabaryty. Opony wszelkiego rodzaju, telewizory lodówki, sedesy, umywalki nie wystarczają więc może by tak złom samochodowy. O tak! Deski rozdzielcze, akumulatory, wszystkie plastiki z wnętrz samochodów i innych pojazdów to świetne gadżety, które mogą uatrakcyjnić rezerwaty. Odrębną kategorię stanowią puszki po piwie i butelki plastikowe PET rozrzucane przez niefrasobliwych turystów.

Być może, komuś wydaje się, że mój nieco sarkastyczny ton jest na wyrost. To zrozumiałe, bo przeciętnemu czytelnikowi trudno zapewne uwierzyć, że w XXI takie rzeczy dzieją się w naszym kraju, w dodatku w otoczeniu stolicy. Troszczymy się o to, że krowy pasące się na łące puszczają bąki i z tego powodu białe niedźwiedzie nie mogą polować na swoje ulubione foki, a tu takie kwiatki. W dodatku, kwiatki pomiędzy śmieciami. Zawilce przylaszczki wyrastają spomiędzy połamanych kawałków plastików samochodowych. Niektórzy myślą o tym, czy olej palmowy dodany do ciasteczek nie jest pozyskiwany z plantacji palmowych tworzonych na miejscu dziewiczej dżungli, w której do niedawna żyły gatunki zagrożone wyginięciem, jak zatem przejść spokojnie obok tak szkodliwego działania, kogoś pozbawionego wszelkich skrupułów, kto świadomie niszczy to, co nie należy do niego a do nas wszystkich. Rezerwaty są przecież naszą wspólną własnością.

Zapewne znajdzie się wielu takich, którzy powiedzą - trzeba edukować. No tak. Ale po co. Jeśli ktoś myśli, że osoby wyrzucające śmieci gdzie się tylko da, byle nie do śmietnika nie wiedzą co czynią to jest w błędzie. Dla nich wszystko, co jest poza granicami ich posesji, to własność niczyja i będą tam wyrzucać wszelkie śmieci. No chyba, że sprzeciwi się temu właściciel terenu, w tym przypadku państwo.

Nad Wisłą nigdy nie spotkałem nikogo, kto działałby w imieniu państwa i występował w jego interesie. Kogoś, kto w majestacie obowiązującego prawa zagroziłby choćby mandatem karnym śmieciarzom degradującym środowisko. Gdzie są służby odpowiedzialne, za to by w rezerwacie nie urządzano sobie rajdów terenowych na hałaśliwych motorach, chociaż są tablice zakazujące wjazdu na wał tego typu pojazdami? Podobno to go niszczy. Używam słowa podobno, bo nikt z jeżdżących tam na motorach domorosłych krosowców nie zwraca na to uwagi. Dla nich to tylko teoria, której nikt nie traktuje poważnie.

Co jest powodem takiego traktowania przyrody nadwiślańskiej oraz okolicznych zagajników, rowów przydrożnych, do których są wrzucane regularnie śmieci? Dlaczego wciąż tajemniczy „ktosie” wysypują tam odpady? I dlaczego osobnicy ci pozostają anonimowi? Odpowiedź jest taka, że nikt nie chce podjąć się ustalenia ich danych i wymierzenia im odpowiedniej kary. Bywałem nad Wisłą wraz ze Strażą Miejską. Zdumiewała mnie ich inercja i niemoc, jeśli chodzi o walkę z dzikimi wysypiskami śmieci, handlarzami roślinami chronionymi etc. Szczytem osiągnięć śmieciarza było wepchnięcie ciągnika do Wisły w okolicy Kępy Oborskiej. Szkoda gadać.

Co zatem robić? Czy jedynym sposobem mają być sporadyczne akcje w szkołach pod hasłem oczyszczania planety? Czy to dzieci i młodzież szkolna mają w lasach zbierać śmieci, które być może wcześniej wyrzucili ich rodzice? Przyznam, że patrząc na śmieci w lasach, parkach, rezerwatach, o które powinniśmy dbać szczególnie tracę wiarę w człowieka. Jeszcze bardziej irytująca jest pobłażliwość i całkowita nieskuteczność prawa w tej materii.

Zastanawiające jest, że tego rodzaju zjawisko jest zauważalne szczególnie w naszym kraju. Ilekroć wracałem z Niemiec na stronę Polską m.in. w Świnoujściu uderzające było to, że tam śmieci w lasach nie było, a u nas były. Odwrotnie niż toalety - tam były, a u nas nie. To jednak inne zagadnienie. Czy to nasza cecha narodowa, czy być może panujące u nas przekonanie, że w Polsce można śmiecić nie ponosząc żadnych konsekwencji, ani prawnych, ani moralnych. Za zaśmiecanie po tamtej stronie granicy przyszłoby delikwentowi zapłacić cenę znacznie wyższą niż wrzucenie odpadów do śmietnika? Oczywiście, nasi zachodni sąsiedzi jako zamożniejsi mogą sobie pozwolić na trucie planety w inny sposób np. wykupując prawo do emisji gazów w tym CO2, jednak o swoje najbliższe otoczenie dbają.

Może dożyję czasów, że spotkam w którymś z nadwiślańskich rezerwatów, w lasach, czy gdziekolwiek strażnika przyrody lub kogoś, kto stanie się synonimem walki o polskie środowisko. Na którego widok zadrży ręka śmieciarza chcącego pozbyć się swoich brudów podrzucając je innym. Jak dotąd to tylko marzenie. Skoro w praktyce nie grozi żadna kara za zaśmiecanie - hulaj dusza! Istnieją stosowne przepisy dotyczące ochrony przyrody ale prawo nierespektowane to żadne prawo.

Wróć