Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

To już trzeba nie mieć wstydu...

08-09-2016 00:07 | Autor: Tadeusz Porębski
W sesjach rad dzielnic i rady miasta uczestniczę od 1994 r. i naprawdę wiele już widziałem. Jednak to, co działo się na ostatnim posiedzeniu Rady Warszawy, wymaga absolutnie osobnego i wyjątkowego dziennikarskiego podejścia. Hanna Gronkiewicz - Waltz zwołała nadzwyczajną sesję po to, by wyjaśnić wszystkie wątpliwości związane z tak zwaną dziką reprywatyzacją stołecznych nieruchomości.

Nie wyjaśniła nic, a przedstawienie, które odegrała na oczach milionów telewidzów w całej Polsce, ostatecznie zniszczyło jej wizerunek gospodyni stolicy państwa i największego miasta w Polsce. Na sesję przybyli tłumnie mieszkańców stolicy, reprezentanci organizacji walczących o prawa lokatorów, przeciwnicy reprywatyzacji oraz zwykli ludzie oburzeni aferą zataczającą coraz szersze kręgi. – Dymisja! Złodzieje! – takimi epitetami tłum obrzucał stół prezydialny z królującymi tam HGW, jej zastępcą Jarosławem Jóźwiakiem oraz Ewą Malinowską  – Grupińską, przewodniczącą miejskiej rady, prywatnie żoną Rafała Grupińskiego, szefa klubu parlamentarnego PO. Przemówienie prezydent stolicy było często przerywane wrogimi okrzykami, a w jej stronę leciały małe piłeczki. Na każdej z nich widniał adres zreprywatyzowanej warszawskiej kamienicy.

Z tak obłudnymi wystąpieniami członków miejskiej władzy nie miałem do czynienia od początku swojej dziennikarskiej aktywności na samorządowym polu, a minęły już 22 lata z okładem. Manipulacja goniła manipulację, żonglowano faktami starając się wprowadzić ludzi w błąd, w ogóle nie odnoszono się do jasno sformułowanych i konkretnych zarzutów. Jak to się dzieje, że mąż prezydent Warszawy pożywił się na kradzionym pożydowskim mieniu i nic? Pytanie to zadał radny Piotr Guział, ale zamiast odpowiedzi otrzymał mętny bełkot. A jak faktycznie było z tym pożydowskim mieniem?

Ukradli je Leon Kalinowski, Leszek Wiśniewski i Jan Wierzbicki, którzy tuż po wojnie sfałszowali m. in. pełnomocnictwo przedwojennej właścicielki kamienicy przy ul. Noakowskiego 16 Szlamy Oppenheim, antydatowane na 30 sierpnia 1939 r. W grudniu 1945 r. Kalinowski za „szacunkowy milion złotych" sprzedał trzy czwarte kamienicy Romanowi Kępskiemu, wujowi Andrzeja Waltza, męża Hanny Gronkiewicz - Waltz. W 1949 r. Kalinowskiego, Wiśniewskiego i Wierzbickiego aresztowano za fałszowanie dokumentów i w maju 1950 r. zostali prawomocnie skazani. Kalinowski za kolejne oszustwa trafił do więzienia na kilkanaście lat. W 1997 r. Kępski rozpoczął starania o zwrot nieruchomości, a już sześć lat później on i jego spadkobiercy stali się jej właścicielami. HGW potwierdziła na sesji, że zarzuty pod jej i małżonka adresem to stek bzdur. Nie wydaje mi się, bo fałszerstwa dokonane przez Kalinowskiego to fakty, za które trafił do więzienia. Tu nie ma o czym dyskutować.

Kolejne matactwo HGW i jej przybocznego, wiceprezydenta Jóźwiaka to ciągłe przywoływanie sprawy ogródków działkowych przy al. Waszyngtona i bezprawne przypinanie sobie orderów za rzekome odzyskanie tego wartego setki milionów złotych gruntu. Prawda zaś jest taka, że urzędująca pani prezydent i jej ekipa mieli zerowy wpływ na pomyślne zakończenie tej na odległość śmierdzącej korupcją afery. Radni opozycji, niestety, nie odrobili lekcji i dlatego Jarosław Jóźwiak, zwany w kręgach magistrackich "Dżej Dżejem", mógł wraz ze swoją szefową robić za pierwszego sprawiedliwego. A jak faktycznie było z ogródkami przy al. Waszyngtona? W tej sprawie tylko jeden człowiek mógłby sobie zawiesić order na piersiach, ale już nie żyje. To były prezydent Warszawy i potem RP Lech Kaczyński. Od PiS i braci Kaczyńskich dzielą mnie lata świetlne, bo serce mam po lewej, a nie po prawej stronie, jednak nie mogę pozostać bezczynny, kiedy na forum rady stolicy kraju ludzie władzy bezczelnie manipulują faktami.

Oto gołe fakty. W 2003 r. mający stosowne pełnomocnictwa urzędnik stołecznego ratusza podpisał decyzję, której efektem było przekazanie spółce „Projekt S“ prawa wieczystego użytkowania 32 ha Rodzinnych Ogrodów Działkowych (ROD) przy al. Waszyngtona za opłatą 426 tys. złotych (sic!). Lech Kaczyński zareagował błyskawicznie. Dyscyplinarnie zwolnił tego urzędnika i przyjął dymisję od wiceprezydent, która nadzorowała jego wydział. Sprawa została skierowana do prokuratury, która przekazała ją do WSA. Miasto uzyskało pozytywne orzeczenie, ale "Projekt S" odwołała się do NSA. W 2009 r. NSA wydał prawomocny wyrok, na mocy którego spółce "Projekt S" wymknął się z rąk drogocenny grunt. Moje pytanie brzmi: gdzież tu jest choć jeden procent udziału HGW oraz jej ekipy? To Kaczyński odmówił podpisania aktu notarialnego i surowo ukarał urzędnika. To on skierował sprawę do prokuratury. To prokuratura, będąc na prawach strony, skierowała sprawę do sądu. To sądy dwóch instancji przez kilka lat, aż do 2009 r. analizowały akta, by w efekcie wydawać wyroki. Gdzież, na Boga, udział w tym wszystkim HGW?

Jóźwiak z uśmieszkiem łotra manipulował faktami, starając się wybielić swoją szefową. Dopuścił się manipulacji nie po raz pierwszy. Kiedy w 2010 r. obywatelskie ugrupowanie "Nasz Ursynów" wspólnie z PiS niespodziewanie odebrało władzę radnym PO w jej ursynowskim mateczniku Jóźwiak natychmiast przyleciał platformersom z pomocą. Zakwestionował mianowicie demokratyczny i zgodny ze wszelkimi standardami wybór prof. Lecha Królikowskiego na przewodniczącego ursynowskiej rady. Argument, który przedstawił, jednych zaskoczył, innych rozśmieszył, a mnie zjeżył włosy na głowie, bo jak można być aż tak przewrotnym? Jóźwiak ogłosił otóż, że wybór Królikowskiego jest nieważny, ponieważ naruszono jeden z punktów w statucie dzielnicy. Jaki? Głosy liczył nie radny, lecz naczelnik biura rady Sławomir Zabawski, który liczy głosy podczas sesji od zarania dziejów. Próba ratowania tonącej PO spaliła na panewce. Radni kolacji przeprowadzili ponowne głosownie i "Dżej Dżej" musiał odejść z Ursynowa z kwitkiem.      

Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że Jóźwiak maczał palce w kolejnej próbie manipulacji, tym razem opinią publiczną. Ratusz zlecił ostatnio firmie z Siedlec, która powstała w 2014 r., więc posiada „olbrzymie” doświadczenie i odpowiednie narzędzia, badanie popularności HGW. Badanie zostało zrealizowane techniką CATI, polegającą na przeprowadzaniu wywiadu telefonicznego na reprezentatywnej próbie 802 mieszkańców Warszawy w wieku 15 lat i więcej. Wykonano je w dniach 2-5 września tego roku, a więc już po wybuchu afery reprywatyzacyjnej. Wynik badania jest dla mnie tak samo wiarygodny jak sama HGW. 

Zdaniem siedleckiej, a więc bardzo prestiżowej i doświadczonej, pracowni badawczej blisko 55 procent mieszkańców stolicy uważa, że obecna prezydent nie powinna ustępować ze stanowiska. Za jej dymisją opowiada się natomiast niespełna jedna trzecia warszawiaków. Respondentom zadano trzy pytania (pisownia oryginalna): "Czy Pana/i zdaniem, o Hannie Gronkiewicz-Waltz, że jest dobrym gospodarzem, że sprawnie zarządza miastem?". Blisko 60 procent ankietowanych odpowiedziało na to sformułowane w sposób karkołomny pytanie twierdząco. Przeciwnego zdania było 28 proc. przepytywanych mieszkańców. Drugie pytanie dotyczyło ewentualnej dymisji Hanny Gronkiewicz - Waltz. Aż 55 proc. respondentów uznało, że obecna prezydent nie powinna ustępować ze stanowiska. Jej dymisji chce 30 proc. badanych. 15 proc. nie miało w tej sprawie zdania. Przeprowadzający badanie zapytali też mieszkańców o samą reprywatyzację. Okazuje się, że 93 proc. respondentów słyszało o problemach związanych z tą sprawą, 30 proc. warszawiaków deklaruje, że specjalnie śledzi wiadomości na ten temat, 40 proc. trochę się tym interesuje, a 23 proc. w bardzo małym stopniu.

Wiadomo, że tonący brzytwy się chwyta, ale niechaj kupuje sobie brzytwę za swoje, a nie za publiczne pieniądze. To badanie, jak również wybór pracowni, są same w sobie oburzające. Tak dalej nie może być. Chyba jednak wprowadzenie do stolicy komisarza jest nieuniknione, kto bowiem zdoła przewidzieć, ile jeszcze publicznych środków zostanie zmarnotrawionych, by ratować wizerunek HGW, który praktycznie jest już nie do uratowania. Niniejszym kieruję do Bartosza Milczarczyka, rzecznika prasowego w stołecznym magistracie, pytania w trybie ustawy Prawo Prasowe: 1. "Na czyje polecenie zlecono firmie Danae Sp. z o.o. przeprowadzenie badania m. in. popularności Hanny Gronkiewicz - Waltz w dniach 2-5 września br.?". 2. "Jakie koszty poniosło miasto w związku z realizacją tego zlecenia?". Uczciwie uprzedzam pana Milczarczyka, że nie dam się zbyć milczeniem, bądź wykrętnymi odpowiedziami. Pytania są bardzo proste, więc brak prostych jasnych odpowiedzi będzie skutkował niezwłocznym oskarżeniem pana rzecznika w prokuraturze o złamanie zapisów ustawy Prawo prasowe.

Wróć