Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wałkowanie męczących tematów

13-12-2017 22:10 | Autor: Maciej Petruczenko
Żaden cel nie jest na tyle wzniosły, żeby usprawiedliwiać niegodne środki do jego osiągnięcia – powiedział Albert Einstein, Żyd z niemieckim paszportem i ja się z tym skądinąd niegłupim facetem w pełni zgadzam, jakkolwiek lepszy był z niego fizyk niż moralista.

Owo stwierdzenie Einsteina przydałoby się zapewne naszemu dziś już nieżyjącemu sąsiadowi z Mokotowa Wojciechowi Jaruzelskiemu do głębszych przemyśleń, gdy kombinował 36 lat temu, jakby tu zadowolić Wielkiego Sowieckiego Brata i obezwładnić rosnący w siły społeczny ruch antypeerelowskiego protestu pod nazwą „Solidarność”, a jednocześnie uniknąć śmiertelnych ofiar przy wprowadzaniu 13 grudnia 1981 stanu wojennego. Skrupulatni statystycy wyliczają po latach, że generał Jaruzelski okazał się znacznie łagodniejszym tyranem niż marszałek Józef Piłsudski, bo działania Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego doprowadziły do śmierci najwyżej kilkudziesięciu osób, podczas gdy stan wojenny, wywołany przez tego drugiego w 1926 roku, skończył się tak, że po bratobójczej walce doliczono się blisko 400 trupów, a liczba ta powiększyła się potem, gdy utworzono w Berezie Kartuskiej tak zwany obóz odosobnienia, określany też mianem obozu koncentracyjnego.

Oczywiście, ani przeprowadzony w 1926 zamach majowy, ani uwięzienie przeciwników politycznych w Berezie nie przekreśliły olbrzymich zasług Piłsudskiego    dla odzyskania przez Polskę niepodległości. Co do stanu wojennego 1981 natomiast, to już po wsze czasy będą toczone dyskusje, czy uratował nas przed spodziewaną interwencją sowiecką, czy były to tylko strachy na Lachy albo – jak wyjaśniał sam Jaruzelski – mniejsze zło. Jedno wszakże nie ulega wątpliwości: stan wojenny podtrzymał byt ówczesnej ekipy rządzącej Polską, więc na pewno pozostawał w jej interesie.

Jak na ironię, 36 lat później mamy akurat na Ursynowie namiastkę stanu wojennego, toczy się bowiem ostra walka o nową lokalizację bazarku „Na Dołku”, który – w związku z budową tunelu Południowej Obwodnicy Warszawy – ma zostać przeniesiony z rejonu ul. Braci Wagów i Płaskowickiej na teren zajmowany od lat przez pętlę autobusową w pobliżu ulicy Polaka. Z wielką cierpliwością publikujemy w „Passie” oświadczenia poszczególnych stron sporu, ale nie wygląda na to, by miał się on rychło zakończyć. Tym bardziej, że walczące z zarządem targowiska Stowarzyszenie „Otwarty Ursynów” zaczyna stosować coraz bardziej widowiskowe chwyty medialne. We wtorek, 12 grudnia, próbowało wręczyć burmistrzowi Ursynowa symboliczny wałek kuchenny, zarzucając gospodarzowi dzielnicy niedopilnowanie interesu społecznego w starciu z interesem kupców, choć to nie burmistrz bynajmniej jest w tej sprawie decydentem.

Tak ognistego sporu nie było na Ursynowie bodaj od czasu, gdy mieszkańcy ulic Koński Jar i Nutki odpierali ofensywę Archidiecezji Warszawskiej, usiłującej wymusić postawienie budowli sakralnej w zielonej przestrzeni pod Kopą Cwila. Tamto zwarcie zostało przynajmniej czasowo zakończone, gdy metropolitą warszawskim został najmądrzejszy moim zdaniem duszpasterz w kraju – pozostający już dzisiaj w randze kardynała Kazimierz Nycz. W miejscowym planie zagospodarowania w rejonie Kopy przewidziana jest wyłącznie funkcja sportowo-rekreacyjna, więc na razie żadne zabudowy nie grożą. Tylko że – wbrew temu, co ogłosił miejski ratusz – przyznane w tym miejscu Archidiecezji trzy działki nadal pozostają jej własnością i wcale nie wróciły do miasta. W dalszej perspektywie ursynowianie mogą więc stracić swoją agorę, gdzie co roku odbywa się święto dzielnicy. Warto więc bardziej się starać o komunikowanie prawdy przez ratuszowe służby przy placu Bankowym , które myliły się również przy przekazywaniu informacji na tematy nieruchomości reprywatyzowanych w Warszawie.

Kwestia prawdziwości komunikatów lub tylko samych starań o dojście do prawdy stała się też w Warszawie szczególnie aktualna na innych polach. Otóż policja desperacko poszukuje sześciu gagatków, którzy w trakcie Marszu Niepodległości 11 listopada mieli nieść transparenty z napisami absolutnie niegodnymi tego święta, całkowicie sprzecznymi też z podstawowym hasłem owej defilady: My chcemy Boga. Poszukiwanie owych winowajców wydaje się o tyle dziwne, że policja miała ich jak na widelcu w trakcie pochodu na Stadion Narodowy i nie tylko wtedy mogła, ale nawet powinna była interweniować. Jak wiadomo bowiem, transmisja telewizyjna sprawiła, iż po zaprezentowaniu niecnych haseł cały świat dowiedział się o propagowaniu w Polsce nienawiści rasowej i narodowościowej podczas oficjalnych obchodów święta państwowego. I nie na wiele zdały się tłumaczenia, że głosiciele nienawiści stanowili tylko niewielką część długiego węża maszerujących.

A jakby tej kompromitacji z 11 listopada było jeszcze za mało, ostatnio zaskakującą woltę wykonała Krajowa Rada Radia i Telewizji, karząc należącą do firmy amerykańskiej stację telewizyjną TVN grzywną w wysokości około 1,5 miliona złotych za sposób zrelacjonowania w programie TVN24 burzliwych wydarzeń w Sejmie i obok Sejmu w dniach 16-18 grudnia 2016 roku. Chłopakom i dziewczynom z Wiertniczej zarzucono naruszenie przepisów ustawy o radiofonii i telewizji poprzez propagowanie działań sprzecznych z prawem i sprzyjających zachowaniom zagrażającym bezpieczeństwu.

Obywateli RP, od dawna nawykłych do mediów działających bez cenzury, może zdziwić, że pokazanie w TVN24 całej farsy sejmowej Anno Domini 2016 ktoś uznał za działanie bezprawne. Orzeczenie KRRiT zdumiało nawet Departament Stanu USA, którego rzeczniczka Heather Nauert stwierdziła, iż „ta decyzja wydaje się podkopywać wolność środków masowego przekazu w Polsce, kraju będącym bliskim sojusznikiem USA i członkiem międzynarodowej wspólnoty demokratycznej.” Czy w reakcji na ten ostry komentarz rzeczniczki – KRRiT pouczy teraz samego prezydenta Stanów Zjednoczonych, że Amerykanie powinni przymknąć dziób i nie wtrącać się w wewnętrzne sprawy Polski, czy jednak uzna, iż przyjaźń z USA to nasza racja stanu?

Wróć