Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Warszawa miastem przeklętym?

11-12-2019 21:31 | Autor: Maciej Petruczenko
Wygląda na to, że stolica Polski nie może się obyć bez potężnych awarii. Niedawne oddanie do użytku zmodernizowanej rotundy u zbiegu Marszałkowskiej i alej Jerozolimskich przypomniało warszawiakom, że 40 lat temu budynek ten, będący jeszcze w wersji pierwotnej, wyleciał nagle w powietrze po wybuchu gazu ziemnego. Spośród klientów mieszczącej się tam ekspozytury PKO zginęło 49 osób, a 77 zostało rannych. Była to więc prawdziwa tragedia.

Do wybuchu doszło15 lutego 1979, w okresie nadzwyczaj śnieżnej i mroźnej zimy stulecia. Tymczasem środowy ranek 11 grudnia 2019 nie miał nic wspólnego z jakąś rekordową zimą. Temperatura w Warszawie wynosiła raptem kilka stopni poniżej zera. A jednak i w takich warunkach doszło do potężnego rozszczelnienia magistrali ciepłowniczej w rejonie Gołkowskiej, Idzikowskiego i Powsińskiej Gorąca woda i para buchnęły nagle z jezdni, niszcząc asfalt, sporo osób zostało poparzonych, zakorkował się kompletnie ruch samochodowy i służby miejskie musiały natychmiast zorganizować trasy objazdów. Powstały olbrzymie utrudnienia w newralgicznych punktach Czerniakowskiej. Mieliśmy komunikacyjny Armagedon, bo automatycznie został utrudniony przejazd Mostem Siekierkowskim. Mieszkańcom stolicy od razu się przypomniało, że całkiem niedawno nawalił kolektor odprowadzający ścieki do oczyszczalni Czajka i spływały one prosto do Wisły. Z tego powodu zrobił się wielkie raban z politycznym podtekstem, bo przeciwnicy prezydenta Trzaskowskiego twierdzili, że to on doprowadził do katastrofy ekologicznej i że ma po prostu przes.....ne.

Na szczęście w tej trudnej sytuacji rząd stanął na wysokości zadania, instalując siłami wojskowymi prowizoryczny most, którym tymczasowo pociągnięto niezbędny rurociąg. Rozszczelnienie zreperowano i znowu wszystko gra, a tak naprawdę nikt z mieszkańców z tego powodu nie ucierpiał, bo spływanie ścieków prosto do Wisły to był powrót do stanu, jaki trwał w Warszawie latami.

Teraz jednak – w związku z awarią ciepłowniczą na Sadybie – trzeba spodziewać się o wiele większych kłopotów. Korki są w Warszawie i tak niebywałe w normalnych warunkach, a cóż dopiero mówić o takiej sytuacji awaryjnej.

Tylko że podobnych zdarzeń szykuje nam się, jak się wydaje, znacznie więcej. Oto bowiem zawaleniem grozi Trasa Łazienkowska, oddana do użytku bodaj w 1975 roku. Na niektórych odcinkach pęka podpierający ją beton, który spada na ziemię i może spowodować nawet śmiertelne wypadki. W związku z tym od razu mi się przypomina, jak zaraz po uruchomieniu Trasy przyszedł do mnie jeden z budujących ją inżynierów i prosił, żebym jako dziennikarz zaalarmował opinię publiczną, iż ten tak ważny obiekt komunikacyjny buduje się z tandetnych materiałów, co w przyszłości musi przynieść opłakane skutki. Niestety, żadne interwencje nie pomogły. Ktoś z rządzących Polską politruków kazał budować szybko i oszczędnie. No i tak zrobiono. Wiedząc, że kłopoty z powodu fuszerki będą mieli dopiero następcy ówczesnych władców.

Poeta Wojciech Młynarski pytał wtedy w jednym ze swoich satyrycznych utworów: „Co by tu jeszcze spieprzyć panowie, co by tu jeszcze...”. No i teraz zbieramy plon tamtych lekkomyślnych decyzji, przekonując się, że tak naprawdę w Warszawie dobrze się trzymają tylko filtry, zainstalowane jeszcze pod skrzydłami Sokratesa Starynkiewicza, carskiego prezydenta miasta w latach1875 -1892. A my sami wprost przepadamy za tandetnym wykonawstwem, czego najlepszym dowodem jest remontowana w nieskończoność nawierzchnia Krakowskiego Przedmieścia, która wciąż się rozpada, mimo że ta ulica została praktycznie zamieniona w deptak, pozbawiony ruchu kołowego.

Mam nadzieję, że w końcu kwadratura warszawskiego koła zostanie nie tylko na Krakowskim przełamana. Tym bardziej, że miasto pięknieje i europeizuje się z roku na rok, zupełnie już nie przypominając powojennego krajobrazu zniszczeń, w którym przyzwoicie wyglądał tylko niezniszczony przez Niemców hotel Polonia.

Ale wygląd Warszawy zależy też w dużym stopniu od zachowania jej mieszkańców. I tu wyłania się problem pewnego rozziewu pomiędzy kierowcami samochodów i władzą miejską, która chce za wszelką cenę zwężać wszędzie jezdnie i blokować miejsca do parkowania, chociaż aut przecież nie ubywa, lecz przybywa i gdzieś muszą się podziać. Od pewnego czasu lobby rowerowe chce uczynić z Warszawy Amsterdam, a do rowerzystów dołączyli ostatnio hulajnogiści. No i samochodziarzy najwyraźniej już się dyskryminuje, nie bacząc na to, że ani rower, ani hulajnoga, ani skateboard problemów komunikacyjnych całkowicie nie rozwiążą, a nie wiem, czy zwolennicy najbardziej ekologicznych trakcji nie zechcą wymusić powrotu koni.

Na razie jednak mamy do czynienia z desperatami, którzy nie wyobrażają sobie życia bez samochodu, którym chcą podjeżdżać pod same drzwi domu – a najchętniej „do dużego pokoju”. I takim desperatem okazał się właśnie ktoś, kto wjechał sobie niewielkim oplem (dobrze, że nie ciężarówką) na korytarz stacji metra Stokłosy, tak mu się widać do czegoś spieszyło. Trzeba przyznać, że widok był zaskakujący.

Chyba od czasu, gdy u zbiegu Rosoła i Płaskowickiej ujrzeliśmy pewnego dnia odrzutowego tupolewa, nic nas na Ursynowie nie mogło tak zaskoczyć. Tyle że tupolew bynajmniej tam nie wylądował, tylko został przytoczony bez skrzydeł i zamieniony bodajże w restaurację. Takie to ludzie mieli kiedyś pomysły, gdy brakowało pomieszczeń na lokale gastronomiczne i jedyna ursynowska restauracja mieściła się w blaszaku obok Domu Sztuki. A swoją drogą zaczynam się obawiać, co to będzie, gdy międzynarodowy port lotniczy zostanie przeniesiony z Okęcia do miejscowości Baranów. Może wtedy jacyś spieszący się do pracy biznesmeni zechcą lądować swoimi Cessnami na Rosoła lub w alei KEN?

Wróć