Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

WOT, siurpryz – sdiełano w Polsze...

11-10-2023 21:10 | Autor: Maciej Petruczenko
Nie wiem dlaczego – w tych dniach przypomniały mi się dwie refleksje amerykańskiego gazeciarza, pisarza, a nawet pilota parostatków Samuela Langhorne'a Clemensa, znanego bardziej jako Mark Twain. Onże stwierdził najpierw, że Bóg jest surowy w Starym Testamencie i uroczy w Nowym – czyli doktor Jekyll i mister Hyde w świętej powieści. Potem zaś Twain dodał pewien konkret wyjęty z dziewiętnastowiecznej rzeczywistości politycznej: wszystkie partie w końcu umierają – uduszone przez własne kłamstwo.

Pomiędzy 7.00 i 21.00 w niedzielę 15 października obywatele Rzeczypospolitej w kraju i za granicą wezmą udział w wyborach do Sejmu i Senatu. I nie jest wykluczone, że przy tej okazji dominująca w Polsce partia i jej przyssawki udusi lawina ich kłamstw na forum publicznym. Plagiatujący z całym bezwstydem prowadzące do autorytaryzmu posunięcia premiera Węgier Viktora Orbána człowiek zwany prezesem Polski delegował do rozmów z narodem Naczelnego Kłamcę RP, skazanego już prawomocnie przez sąd za łgarstwo – Mateusza M. Ten ostatni stał się wytrawnym specjalistą od wykręcania kota ogonem, co nawet nie musi dziwić, skoro kot jest zawsze u wspomnianego prezesa Polski pod ręką. Obaj panowie mogliby nawet powiedzieć: kot mit uns.

Powiada się, że ryba psuje się od głowy. Dlatego patologia kłamstwa schodzi w aparacie władzy stopniowo w dół. Poniżej Naczelnego Kłamcy szerzy blagę niejaki Mariusz Błaszczak, który pod koniec PRL słusznie walczył o wolność jako członek Niezależnego Zrzeszenia Studentów i Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży, dziś zaś robi sobie wolne żarty z rzeczywistości, pozostając na stanowisku ministra obrony narodowej i do niedawna wicepremiera. Funkcji zastępcy prezesa Rady Ministrów karnie ustąpił Prezesowi Polski Jarosławowi K., lubiącemu działać – jak sam powiada – „poza wszelkim trybem”. Przykład takiego działania dał Jarosław ostatnio, drąc na strzępy kartkę, dołączoną do wieńca pod pomnikiem na pl. Piłsudskiego, upamiętniającym ofiary katastrofy smoleńskiej. „Proszę go wylegitymować” – polecił Jarosław policjantom, mając na myśli mężczyznę, który położył ów wieniec. Pewnie był przesadą napis na owej kartce, iż winny upadku tupolewa to inicjator i organizator tamtej wyprawy Lech Kaczyński, na pewno bardzo porządny człowiek, ale trudno nie pamiętać, iż to on – mimo błagań pilota – nie powziął decyzji, by lądować gdzie indziej awaryjnie, skoro mgła w Smoleńsku faktycznie bezpieczne przyziemienie uniemożliwiała. Nagrania z czarnej skrzynki wysłuchała cała Polska, a mimo to Antoni Macierewicz, ignorant w dziedzinie wypadków lotniczych, zmarnował miliony złotych na dochodzenie przyczyn dramatu, przekazując opinii publicznej stek bzdur.

Mariusz Błaszczak został na stanowisku ministra obrony narodowej następcą Macierewicza, którego młody asystent Bartłomiej Misiewicz okazał się kolejnym marnotrawcą grosza publicznego, upokarzającym generałów, a co najgorsze, wykonał zadanie skandaliczne, napadając na warszawską placówkę NATO w Warszawie. Samemu Macierewiczowi natomiast udało się ujawnić, nawet przed Rosjanami, listę agentów polskiego wywiadu. Tak się zaczęła obrona Polski przed „ruskimi” w wykonaniu partii Prawo i Sprawiedliwość, która teraz chlubi się zbudowaniem u nas jednej z najpotężniejszych armii w Europie.

Na pewno udało się już albo wydać ogromne pieniądze na pozyskanie nowoczesnej broni, albo podpisać – w dużym stopniu poza kontrolą Sejmu – umowy na jej zakup, które obciążają budżet państwa bodaj na kilka generacji naprzód. Zanim jednak nasi żołnierze nauczą się tę broń obsługiwać, mają nas strzec Wojska Obrony Terytorialnej, czyli tak naprawdę amatorzy. No i właśnie mianowany ich szefem w 2016 roku obecny generał broni Wiesław Kukuła został świeżo nominowany na stanowisko szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w sytuacji, gdy poprosił o zwolnienie z tej pozycji wybitny wojskowy – gen. Rajmund Andrzejczak, a jednocześnie ustąpił dowódca operacyjny – gen. Tomasz Piotrowski. Media poinformowały, że oprócz tych dwu poprosiło o zwolnienie co najmniej 10 innych ważnych wojskowych, ale trudno być tego pewnym, skoro oficjalne władze zaprzeczają. Jeden z liderów opozycji, Donald Tusk, powiedział publicznie, że rezygnacje wojskowej czołówki niemal w przededniu wyborów do Sejmu i Senatu rodzą podejrzenie, iż dzisiejsza autorytarna władza mogła zaplanować jakiś antydemokratyczny manewr na wypadek przegranej i ceniący swój honor generałowie woleli z góry wycofać się z dowódczych stanowisk. Czy rzeczywiście o to chodziło, nie mam pojęcia, ale nie ulega wątpliwości, że najlepsi oficerowie dali najwyraźniej do zrozumienia, że nie chcą być marionetkami partyjnymi. Nagła prośba wybitnych generałów o zwolnienie ze służby – to coś takiego, jakby piorun w Wojsko Polskie strzelił. A WOT-owska legitymacja gen. Kukuły może skłonić w tym wypadku do rosyjskojęzycznego komentarza: Wot, siurpryz! (Co za niespodzianka!).

Wszystko to zrobiono w Polsce (sdiełano w Polsze), jednocześnie tak organizując wybory parlamentarne za granicą, że nikt z mieszkających w innych krajach Polaków nie może być pewny, czy jego głos się nie zmarnuje. Do wyborów parlamentarnych dodano bowiem ukierunkowane politycznie referendum, a ze zliczeniem głosów wyborczych i referendalnych komisje zagraniczne mogą nie zdążyć w sytuacji, gdy wymaga się od nich sfinalizowania roboty w ciągu 24 godzin. Co ciekawe, tak dbający o interesy obywateli prezydent RP Andrzej Duda nawet okiem nie mrugnął przy tak skandalicznym rozwiązaniu. Może złożona już oficjalna skarga do Sądu Najwyższego sprawi, iż owo referendum zostanie odsunięte na bok. Ale czy można być tego pewnym?

Wróć