Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Zapomniał wół, jak cielęciem był...

20-09-2023 20:55 | Autor: Maciej Petruczenko
W ostatnim czasie niemal wszystko w Polsce podporządkowane jest nadchodzącym wyborom parlamentarnym, w obliczu których obiecujący coraz więcej społeczeństwu polskiemu premier Mateusz Morawiecki występuje w roli ministra zdrowia, szczęścia i wszystkiego najlepszego. Z całą pewnością nikt nie jest w stanie dać nam tyle, ile on stara się obiecać. Okazuje się jednak, że rząd Morawieckiego, poprzez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, może być wielkim łaskawcą nie tylko w stosunku do społeczeństwa polskiego. Ku zdumieniu wielu państw, ze Stanami Zjednoczonymi włącznie, państwo polskie pod dyrekcją Mateusza Szczodrobliwego rozdało od paru lat tyle polskich wiz, ile nie rozdałby nawet lubiący obsypywać prezentami Święty Mikołaj. Gdy wyszło wreszcie na jaw, że za tym rozdawnictwem krył się poniekąd biznesowy proceder, jako głównego winowajcę ścięto wiceszefa MSZ, doktora habilitowanego nauk humanistycznych Piotra Wawrzyka „za brak satysfakcjonującej współpracy”. Ten wybitny humanista pozwalał otóż, by wydawano wizy studentom, którzy nie byli studentami, i filmowcom, którzy nie byli filmowcami, a tak naprawdę nie potrzebowali się dostać do Polski, lecz drogą okrężną do Meksyku.

Nietrudno się było domyślić, że skoro w pewnym momencie do Ministerstwa Spraw Zagranicznych wkroczyli agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego (CBA), to musiała się tam wywiązać większa afera międzynarodowa i nawet nasze państwa sojusznicze postanowiły na nią ostro zareagować. No i dowiedzieliśmy się nagle, że w niektórych krajach Afryki polskimi wizami handlowano niemal tak samo jak handluje się u nas marchwią lub pietruszką na straganach. Wydawanie wiz zostało skomercjalizowane przy istotnym udziale prywatnej inicjatywy, a gdy wokół tego pojawiły się większe pieniądze, to i podejrzenia, że ktoś na tym bokiem zarabia, stały się jak najbardziej uzasadnione. Jak na ironię wszelako, owa patologia rozwinęła się w zasadzie z inspiracji naczelnych władz państwa polskiego, żądnego taniej siły roboczej. Media cały czas podnosiły, że państwo z jednej strony straszy nas niebezpiecznymi imigrantami z Afryki i Azji, nasyłanymi przez prezydenta Białorusi Alaksandra Łukaszenkę, z drugiej zaś wydaje wizy setkom tysięcy podobnych osób, będących zdaniem naszych wodzów potencjalnymi terrorystami. W obawie przed tym niebezpiecznym elementem wybudowano wielkim kosztem na granicy z Białorusią płot, mający powstrzymać inwazję nieproszonych gości, mogących nanieść do Polski różne zarazy – jak ostrzegał Jarosław Kaczyński, zaznaczając jednocześnie, że trzeba odróżniać dotkniętych wojnami uchodźców od zwykłych emigrantów ekonomicznych. Uprzedzał również w Sejmie, iż napływ tego towarzystwa, zwłaszcza muzułmańskiego, może spowodować, że w niektórych częściach naszego kraju zamiast normalnego wymiaru sprawiedliwości pojawi się szariat.

Kilka lat temu dowiedzieliśmy się od marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, jaki to z Łukaszenki ciepły człowiek, ale teraz, po smutnych doświadczeniach z uchodźcami, szturmującymi polską granicę, sam Karczewski ma o nim całkiem inną opinię, uważając, że to bandyta, zbrodniarz i uzurpator. Tylko że z pomocą Łukaszenki dostała się do Polski stosunkowo niewielka liczba nielegalnych imigrantów, a z pomocą wiceministra Wawrzyka... cała armia.

Na ulicach Otwocka poinformowała o tym społeczeństwo posłanka na Sejm Kinga Gajewska. W reakcji na to funkcjonariusze policji wzięli ją za fraki i nie bacząc na immunitet zawlekli do radiowozu. Działo się to mniej więcej 150 metrów od ogrodzonego miejsca, w którym swój wiec miał premier Morawiecki. Ciekawe, dlaczego wcześniej strażnicy porządku nie wzięli za fraki swego szefa Jarosława Szymczyka, który za pomocą granatnika omal nie wysadził w powietrze całej Komendy Głównej w Warszawie... Bo to on właśnie, a nie wspomniana posłanka, zachował się niebezpiecznie, zagrażając porządkowi publicznemu. Z oficjalnego sformułowania wiemy, że „centralnym organem administracji rządowej, właściwym w sprawach ochrony bezpieczeństwa ludzi i utrzymania bezpieczeństwa i porządku publicznego, jest Komendant Główny Policji, podległy ministrowi właściwemu do spraw wewnętrznych”. Jaki to zatem nasz strażnik, skoro sam sprowadza wielkie niebezpieczeństwo do własnego otoczenia?

Po skandalicznym wydarzeniu w Otwocku chciałoby się powiedzieć: jaki komendant, taka policja. Jak na ironię, ministrem spraw wewnętrznych i administracji, a jednocześnie koordynatorem służb specjalnych jest Mariusz Kamiński, mający w życiorysie chlubną kartę odważnego opozycjonisty w czasach PRL, w 1983 aresztowany przez Milicję Obywatelską za „stawianie czynnego oporu podczas demonstracji”. Teraz więc – poniekąd sam wchodzi w buty dawnej władzy komunistycznej, tłamszącej wolność obywatelską. Kamiński jakoś nie zauważył bowiem naruszenia nietykalności osobistej posłanki Gajewskiej (Platforma Obywatelska), twierdząc za to, że przeszkadzała (politycznie akurat, a nie fonicznie) oddalonemu znacznie od niej panu premierowi. Zapomniał wół, jak cielęciem był?

Co gorsza, narastająca coraz bardziej autorytarność naszej władzy państwowej sprawia, że tak jak na ulicach miast doczekaliśmy się swoistej cenzury policyjnej, tak coraz częściej zaczyna ona występować w teatrach i kinach, gdzie depcze się wolność artystyczną wedle czyjegoś widzimisię. Wystarczy wskazać najświeższy przykład nagrodzonego na festiwalu w Wenecji filmu Agnieszki Holland „Zielona granica”, ukazującego od podszewki sposób traktowania przez Polskę rzeczywistych uchodźców (zwłaszcza dzieci) na wspomnianej granicy z Białorusią. Dziwnym trafem film ten wypadł z repertuaru kina Oaza – akurat w Otwocku, który zaczyna wyrastać wobec tego na stolicę współczesnej cenzury.

Znany recenzent wszelkich dzieł, z wyrokami sądowymi włącznie, czyli minister sprawiedliwości i prokurator generalny zarazem Zbigniew Ziobro stwierdził, że „w III Rzeszy Niemcy produkowali propagandowe filmy pokazujące Polaków jako bandytów i morderców, dziś mają od tego Agnieszkę Holland”. Po takim stwierdzeniu weneckie jury już nie wie – śmiać się, czy płakać?

Wróć