Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Żeby nam demokracja nie umarła...

06-09-2018 00:39 | Autor: Tadeusz Porębski
Odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki słowo "demokracja" od lat nie schodzi z ust polskich polityków. Szczególnie przed kolejnymi wyborami. Pomyślałem, że najwyższy czas liznąć nieco więcej wiedzy na ten temat. Pomyszkowałem więc w literaturze, trochę w sieci i wyłonił się obraz demokracji jakiej jeszcze nie znałem.

Okazuje się bowiem, że demokracja jest... podzielna. Panowie Steven Levitsky i Daniel Ziblatt, autorzy książki "How democracies die" (Jak umierają demokracje), doszli do wniosku, że żaden demokratyczny ustrój nie jest w stanie przetrwać, jeśli elity i społeczeństwo porzucą dwie podstawowe zasady: wzajemnej tolerancji oraz instytucjonalnej wstrzemięźliwości. Ci dwaj faceci to wybitni politolodzy wykładający na najbardziej prestiżowych uniwersytetach Harvarda, Stanforda czy Berkeley.

Obaj mocno obawiają się o los demokracji. Levitsky ujmuje to tak: "Nasze instytucje demokratyczne wciąż są silne, mimo to chcę apelować do amerykańskich obywateli, że demokracji nie można uznawać za pewnik. Zbyt długo i zbyt wielu Amerykanów, włączając w to także mnie, sądziło, że niezależnie od tego jak nieodpowiedzialnie czy podle się zachowamy, nie uda się złamać amerykańskiej demokracji. Naszym celem jest pokazanie jakie mogą być koszty ignorowania norm. Ostrzegamy przed głęboką polaryzacją polityczną, która wyzwoliła epidemię łamania dotychczasowych zasad. Do czego to doprowadzi?". To dobre pytanie. Do mnie najbardziej trafia fraza o epidemii łamania dotychczasowych zasad w polityce, wyrażającej się m. in. brakiem szacunku dla rywala i dążeniem do totalnej dominacji, czyli opanowania trzech wyodrębnionych jeszcze przez Monteskiusza części składowych władzy w państwie – egzekutywy, legislatywy i judykatywy.

Amerykański tygodnik "Newsweek" w swoim międzynarodowym wydaniu pisze m. in.: "Coś bardzo niepokojącego przewala się przez Europę Środkowo-Wschodnią. Nie ma już "łagodnego optymizmu" z lat 90., kiedy kraje tego regionu liczyły na szybkie wejście do Unii Europejskiej, a ich obywatele widzieli w garażach BMW albo mercedesy zamiast trabantów. Niestety, wraz z nadejściem demokracji w krajach tych pojawiło się kumoterstwo. Po wejściu do UE politycy szybko nauczyli się, że mogą przekierowywać fundusze na rzecz sprzymierzeńców i przyjaciół, nie ryzykując sankcji ze strony Brukseli (...). Teraz dochodzą dodatkowe problemy. Kraje takie jak Węgry, Słowacja i Polska zaczynają przypominać "kierowane demokracje", w których głosowanie pozostanie wolne i uczciwe, ale niezależne instytucje gwarantujące przestrzeganie praw obywatelskich stają się przedmiotami kontroli politycznej".

Czy demokracja w naszej części Europy rzeczywiście jest zagrożona? Z badań wykonywanych corocznie od 2006 r. przez Economist Intelligence Unit (jednostka badawcza związana z prestiżowym brytyjskim tygodnikiem "The Economist") wynika, że tak. Opracowywany przez EIU tzw. wskaźnik demokracji (ang. Democracy Index) bada jej stan w 167 krajach świata. Opiera się na 60 wskaźnikach zgrupowanych w pięciu różnych kategoriach (proces wyborczy i pluralizm, swobody obywatelskie, funkcjonowanie administracji publicznej, partycypacja polityczna oraz kultura polityczna) i jest średnią ważoną na podstawie odpowiedzi na 60 pytań. Każde z pytań posiada dwie lub trzy możliwe odpowiedzi do wyboru. Większość odpowiedzi to głos ekspertów, ale niektóre udzielane są na podstawie badań opinii publicznej. Państwa dzielone są na „demokracje pełne”, „demokracje wadliwe”, „systemy hybrydowe” oraz na „systemy autorytarne”. System hybrydowy to częściowo zreformowany socjalizm (np. Chiny Ludowe). Opracowany na podstawie zastosowanych algorytmów wskaźnik decyduje o klasyfikacji danego kraju: demokracje pełne od 8 do 10; demokracje wadliwe od 6 do 7,9; systemy hybrydowe od 4 do 5,9; reżimy autorytarne poniżej 4.

W 2017 roku Polska spadła na 53 miejsce, choć w 2006 r. startowaliśmy z 46 lokaty. Otrzymaliśmy ocenę łączną 6,67, co plasuje nas w kategorii "Demokracja wadliwa". Średni poziom wskaźnika dla 21 krajów Europy zachodniej wyniósł 8,38. Europa wschodnia natomiast z roku na rok dołuje, co nie napawa optymizmem. Główne powody takiego status quo to brak kultury politycznej, chaos w trwających nadal transformacjach ustrojowych (vide: Polska), trudności w wypracowaniu skutecznych narzędzi chroniących rządy prawa oraz korupcja. Na 28 krajów naszego regionu aż 12 to demokracje wadliwe, 11 to ustroje mieszane, a pozostałe to kraje autorytarne.

Niezależny politycznie "The Economist" określa PiS jako partię nacjonalistyczną – demolującą instytucje demokratyczne. Jako przykład podaje zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego, przejęcie kontroli nad publicznymi mediami, ograniczenie prawa do zgromadzeń oraz zmiany w systemie mianowania sędziów. Choć nie jestem, nie byłem i nie będę fanem PiS, uważam tak miażdżącą opinię za krzywdzącą. W Polsce zmiany były konieczne, wszak nie można było dalej tolerować poprzedniej władzy, której prominentni przedstawiciele określali nasz kraj jako "państwo teoretyczne", "ch... dupa i kamieni kupa", bądź "Murzynię". Nie można też było dalej tolerować złodziejstwa na gigantyczną skalę (np. bezkarnie okradające skarb państwa mafie vatowskie czy Amber Gold) oraz wszechobecnej korupcji (afera reprywatyzacyjna). Zgadzam się tylko z jednym zarzutem brytyjskiej gazety: totalna kontrola mediów publicznych. Tak stronniczej Publicznej nie było od czasów stanu wojennego. To zły znak dla demokracji, jeśli publiczne media znajdują się pod kontrolą rządu.

Wąskiej grupie państw o pełnej demokracji od lat przewodzą kraje skandynawskie, przede wszystkim Norwegia. Z państw pozaeuropejskich do tego elitarnego grona zaliczają się tylko Nowa Zelandia, Kanada, Australia i Urugwaj. Listę krajów o wadliwej demokracji otwierają... Stany Zjednoczone, a zamyka Ekwador. Za kraj najbardziej totalitarny uznawana jest Korea Północna. Według wydania z 2017 roku Norwegia zdobyła w sumie 9,87 pkt. w skali od zera do dziesięciu. Na drugim miejscu umieszczono Islandię (9,58), a na trzecim Szwecję (9,39). Nowa Zelandia zajmuje miejsce czwarte (9,26), tuż za nią plasuje się Dania, kolejny kraj skandynawski (9,22). Index nie pozostawia żadnych wątpliwości: Skandynawowie ze swoją najdynamiczniej rozwijającą się gałęzią chrześcijaństwa, jaką jest protestantyzm, przodują w każdym rankingu oceniającym stan demokracji.

To daje dużo do myślenia. Patrząc na pierwszą dziesiątkę krajów uznawanych za wzorzec demokracji, widzimy, że przodują te, w których religia i Kościół nie grają pierwszoplanowych ról w państwie oraz nie posiadają i nie łakną wpływów politycznych, jak to dzieje się na przykład w Polsce. Podczas nabożeństwa na Jasnej Górze arcybiskup Wacław Depo nawoływał ponad 100 tys. wiernych do walki "o zwycięstwo moralne, triumf prawdy i miłości, które ma być możliwe poprzez postawienie Ewangelii nad Konstytucją". Widać Jego Fluorescencji marzą się czasy, kiedy to właśnie Ewangelia była jedyną wykładnią prawa, dzięki czemu karząca ręka Kościoła rzymskokatolickiego, zwana Świętą Inkwizycją, mogła wysyłać na stos i torturować setki tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci. W ogóle nazwanie tej przestępczej organizacji mianem "świętej" to po prostu obraza Pana Boga.

Po wojnie trzydziestoletniej (1618 –1648) państwa protestanckie poszły niebywale do przodu. Coroczne przesłuchania wiernych przez pastorów ze znajomości Biblii i katechezy Lutra sprawiły, że w czasach, kiedy w Europie panował głęboki analfabetyzm, szwedzki chłop umiał czytać i pisać. Król Karol X Gustaw wydał znamienny edykt zobowiązujący pastorów do udzielania ślubów wyłącznie tym parom, które potrafią przeczytać dokument i się podpisać. W ten sposób, nie stosując przymusu szkolnego, Szwecja błyskawicznie pozbyła się analfabetyzmu. Kościół w Polsce nie był zamknięty na postęp, ale chciał mieć nań wpływ. Dlatego z jednej strony angażował się w rozwój nauk przyrodniczych, a z drugiej zakazywał publikacji dzieł Kopernika czy Galileusza. Kontrola Kościoła nad ludem była totalna, dotyczyła zarówno sfery osobistej, jak i majątkowej. Kościół posiadał rząd dusz, bez jego akceptacji nie mogła powstać żadna średniowieczna uczelnia.

Przodujące od lat w rankingu "The Economist" Norwegia, Islandia i Szwecja zaliczane są do najbardziej zsekularyzowanych krajów Europy zachodniej. Nie uczą tam religii lecz religioznawstwa. Celem nauczania jest poznawanie nie tylko religii chrześcijańskiej, ale też judaizmu, buddyzmu, islamu, hinduizmu oraz mitologii. Aktualne problemy moralne i etyczne uczniów nauczyciel omawia nie tylko z punktu widzenia chrześcijaństwa. I chyba tu leży pies pogrzebany. I właśnie tego rodzaju edukacja jest szczepionką chroniącą demokrację przed upadkiem, bo wpajającą dzieciom i młodzieży to, o czym wyżej piszą Levitsky i Ziblatt – tolerancję polegającą na uszanowaniu cudzego wyglądu, ubioru, religii, preferencji seksualnych i sposobu życia, jak również instytucjonalną wstrzemięźliwość (zespół pewnych norm prawnych i obyczajowych). Jedynie tego rodzaju edukacja wykształci nam kiedyś elity, które uszanują vox populi i uczynią z Polski kraj prawdziwie demokratyczny. Organizowanie w polskich szkołach mszy, apeli z okazji Dni Papieskich oraz pielgrzymek, jak również święcenie przez księdza tornistrów uczniów pierwszych klas, spowoduje, że zamiast awansować do pierwszej ligi ("Demokracje pełne") spadniemy do trzeciej ("Systemy hybrydowe").

Wróć