Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Zrobiono ze mnie dyżurnego Żyda Polski

08-02-2023 21:14 | Autor: Maciej Petruczenko
W piątek 3 lutego 2023 zmarł w Tel-Awiwie urodzony 5 lipca 1935 w Borysławiu wspaniały polski Żyd Szewach Weiss. Podczas drugiej wojny światowej cudem ocalony wraz z rodziną przed niemieckimi zbójami przez Ukrainkę Julię Lasotową, polskie małżeństwo Annę i Michała Górali oraz oraz Marię Potężną i jej syna Tadeusza. Po wojnie m. in. przewodniczący Knesetu i ambasador Izraela w Polsce. Będąc politologiem, wykładał na Uniwersytecie Warszawskim. Jak najbardziej zasłużenie udekorowany Orderem Orła Białego. W 2017 Szewach udzielił mi na gruncie prywatnym wywiadu. Wydaje mi się, że warto przypomnieć przekazane wtedy na mój dyktafon wspomnienia tego nadzwyczaj życzliwego wszystkim człowieka.

MACIEJ PETRUCZENKO: Urodził się pan w Borysławiu na terytorium przedwojennej Rzeczypospolitej, a państwo Izrael jeszcze nie istniało. Czy mógł pan przewidzieć, że po latach zostanie pan przewodniczącym Knesetu i ambasadorem Izraela w naszym kraju?

SZEWACH WEISS: Skądże, wyjeżdżając w 1945 wojskową ciężarówką z Borysławia do powojennej Polski, pamiętałem tylko o męce mojej rodziny, której dobrzy ludzie pomogli ukryć się przed prześladującymi Żydów Niemcami, o straconym bezpowrotnie dzieciństwie i o perspektywie nowego życia. Na ciężarówce żołnierze wciąż śpiewali chwackie ułańskie piosenki, których natychmiast nauczyłem się na pamięć i mogę w każdej chwili zanucić co do zwrotki (w tym momencie Szewach Weiss zaczyna bezbłędnie wykonywać utwór „Przybyli ułani pod okienko” – przyp. mp). A skoro już pan wymienił moje ważniejsze funkcje, to proszę jeszcze dodać, że byłem również wiceprezydentem Izraela.

W 82. roku życia ma pan wyjątkowo bogate wspomnienia, w ogromnym stopniu związane z koegzystencją dwóch narodów: polskiego i żydowskiego...

No cóż, nie będę ukrywał, że moja rodzina, która podczas okupacji niemieckiej spotkała się z serdecznymi gestami ze strony i Polaków, i Ukraińców, po przyjeździe z Borysławia chciała na stałe zostać w kraju. Rodzice zdecydowali się jednak na emigrację, gdy w 1946 doszły nas słuchy o pogromie Żydów w Kielcach. Podróż do Palestyny zajęła aż półtora roku. To były dopiero początki niepodległego państwa Izrael, powstałego zgodnie z uchwaloną w 1947 rezolucją ONZ na części terytorium byłego brytyjskiego Mandatu Palestyny. Gdy przybyłem do Izraela, wzięli mnie od razu do internatu wiejskiego. Taki był wtedy system socjalistyczny, budowanie od nowa naszej ojczyzny. A chodziło o przygotowanie młodych ludzi do pracy. I to pracy w sensie fizycznym, nie abstrakcyjnym, a więc to musiała być praca rolnicza, związana z ziemią. Już jako dziecko musiałem zatem i uczyć się jednocześnie, i pracować. W internacie zebrało się około 150 dzieci. Ja wtedy miałem 13 lat i byłem uczniem szóstej klasy. Po swoich ciężkich przejściach wojennych wyglądałem marnie, chudy, wynędzniały, niepozorny. Niczym, jak to u nas mówili – mydło. Dość szybko stałem się jednak najlepszym uczniem.

Bo był naturalny pęd do nauki...

Dlatego u innych zrodziła się od razu zazdrość. Proszę, ten ledwie przyjechał, a już najlepszy.

Pewnie zdolności odziedziczył pan po prostu po ojcu...

To może powiem na wstępie, że mój tato nie był żadnym działaczem syjonistycznym. Rodzice odczuwali wobec Polaków wdzięczność, bo właśnie Polacy uratowali nam życie podczas okupacji niemieckiej. Z kolei Żyd, który miał szmalcownika-sprzedawczyka na głowie, musiał przejawiać do Polaków całkiem inne podejście. Nie wszyscy przecież zasłużyli na miano: Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Niedobre zachowania niektórych Polaków wobec Żydów stały się czymś, co nasze narody, żyjące zgodnie przez setki lat na terytorium Polski, w jakimś stopniu rozdzieliło. Wzajemna pomoc natomiast służyła pojednaniu.

Skoro wspomniał pan o zazdrości ze strony kolegów, to jak wypadało na to zareagować?

Postanowiłem wtedy: już ja wam pokażę! Każdego dnia pracowałem po cztery godziny i po cztery uczyłem się pilnie. No i tak doszedłem do matury, która była maturą o charakterze rolniczym.

Co to znaczy?

Ano to, że zostałem traktorzystą. Dzieckiem na traktorze! A to już dawało moc, w sposób naturalny wyrabiało muskuły, siłę.

Ta historia przypomina po trosze ówczesne wychowanie młodzieży w Polsce i dążenie do równouprawnienia płci, upamiętnione słynna książeczką propagandową „Hela będzie traktorzystką”...

Widzi pan więc, że w tamtym czasie mieliśmy niejako podobne wzory. W tym miejscu mojej opowieści rzucę może małą ciekawostkę. Akuratnie w roku 1950 mieliśmy do dyspozycji traktor Ursus. W Izraelu pracowało się wtedy na polskim traktorze. A bibliotekę prowadziła pani Judith Frey, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jej mąż, Jakob Frey, też po tym uniwersytecie był nauczycielem historii. Mój przewodnik-wychowawca, nauczyciel Starego Testamentu, Michael Kasztan ukończył, dla odmiany, Uniwersytet Warszawski. Tak wyglądał ówczesny Izrael.

To była w pewnym sensie jakaś odmiana Polski na wychodźstwie...

Właśnie tak było. Mogłem swobodnie rozmawiać i nawet uczyć się po polsku. A byłem bardzo uparty, chciałem być podobny do tych mocnych Sabów. I zacząłem fizyczne ćwiczenia. A muszę powiedzieć, że miałem niesamowitego nauczyciela sportu, który nazywał się Dani Dassa. Rozmawialiśmy z nim tak serce do serca. Mimo młodego wieku po ciężkich wojennych doświadczeniach byłem już mentalnie człowiekiem dorosłym. Bo tak po prawdzie, myśmy nie mieli dzieciństwa. Wojna to były dla mojego pokolenia stracone lata. No i rozmawiając z Danim, powiedziałem mu: mam taki projekt – zrób ze mnie sportowca. A on sobie wybrał taką grupę uczniów, że każdego dnia o piątej-szóstej rano biegaliśmy najpierw po 5 kilometrów, potem sześć, potem siedem. Doszliśmy do tego, że co rano przebiegaliśmy 10 kilometrów. Koło Harasim była wioska nazywająca się Betlid i biegaliśmy do tej wioski i z powrotem.

Co z tych pana ćwiczeń wynikło?

Ano zacząłem w końcu ćwiczyć dysk i jednocześnie szybki bieg, 60 metrów. Przez dwa-trzy lata stałem się taki młody Apollo. Nic dziwnego, że w 1954 zostałem posłany na światowe igrzyska żydowskie, czyli na Makabiadę. Dostałem wtedy nagrodę młodzieżową za trzecie miejsce w discus. Rzuciłem młodzieżowym dyskiem 42 metry. To niemało.

Będąc wtedy w dziesiątej klasie, nie byłem już w stanie płacić za internat. Związek syjonistyczny trzymał nas tam tylko do szesnastego roku życia. Potem już trzeba było iść do pracy. Zostałem tzw. przewodnikiem, kontynuując jednak naukę. Wtedy Dani Dass już nas opuścił, przyszedł nowy nauczyciel od sportu, ale ja już stałem się jego zastępcą. I wychowałem Gideona Ariela, który był na olimpiadzie 1960 w Rzymie i 1964 w Tokio jako dyskobol. Do dzisiaj szczyt discusu izraelskiego to właśnie osiągnięcie mojego wychowanka. Nie dostał żadnej nagrody, ale był na olimpiadzie, to ważne.

Była też taka dziewczynka, która przypominała Murzynkę, przepraszam za to słowo. Czarna, nazywała się Miriam Sidrayski. Jej ojciec to był Żyd z Polski, skąd wyjechał do Afryki. Tam poznał czarnoskórą dziewczynę, z którą się ożenił. No i właśnie Miriam Sidrajski była ich dzieckiem. A okazała się wprost fantastycznym sportowcem. Ją też trenowałem i ona wystąpiła na olimpiadzie na 100 i 200 metrów. Zatem mogę śmiało powiedzieć, że jako trener wychowałem w Izraelu dwójkę olimpijczyków.

Czy zachowała się jakaś dokumentacja pana sportowych dokonań?

Są zdjęcia, jak ja podnoszę te wszystkie ciężary. Co do mojej kariery dyskobola, to musiałem ją przerwać po wypadku samochodowym, po którym musiałem się ze sportem pożegnać, ale mam dla tej dziedziny życia ogromną sympatię, którą podziela również mój syn i razem oglądamy sportowe transmisje.

Kogo z polskich sportowców pan szczególnie ceni?

Oczywiście, siedmiokrotną medalistkę olimpijską Irenę Kirszenstein-Szewińską, która jako lekkoatletka była i waszą, i naszą bohaterką, wielką gwiazdą sportu i dla Polaków, i dla Żydów. To wspaniała postać, cudowanie jednocząca nasze narody, tak jak Jan Paweł II – tu akurat przechodzę od rzeczy fizycznych do metafizycznych. Kochany papież. Dla nas on był „nasz papież”. Na takie miano między Żydami mógł tylko on zasłużyć. Jan Paweł II, Polak, który będąc głową Kościoła Katolickiego, odnosił się z wielka sympatią do narodu żydowskiego. Podchodził do nas z otwartym sercem. To jest przecudna, wzruszająca historia.

W 1979 roku miałem, dzięki prywatnej protekcji, wyjątkową okazję do przeprowadzenia wywiadu z wiceprezydentem USA Walterem Mondale’m. To było tydzień po pierwszej wizycie Jana Paweł II w Ameryce i Mondale powiedział, że gdyby „ten wasz papież” był urodzonym Amerykaninem i wystartował w wyborach na prezydenta, to nikt by z nim na pewno nie wygrał...

A pewnie, Wojtyła wygrałby na sto procent. Co ciekawe, tak samo mówiono o Janie Pawle II w Izraelu. Czyli mógłby być i prezydentem Stanów Zjednoczonych, i Izraela. To była nieprawdopodobna osobowość. Jedna z najciekawszych postaci XX wieku.

Czy tak samo pozytywnie ocenia pan dzisiejszą Polskę?

Dla mnie Polska to cudny kraj...

Który poniósł ogromne straty na skutek Holocaustu. Hitlerowcy zadali dotkliwy cios państwu polskiemu, w którym żyło tylu wybitnych obywateli pochodzenia żydowskiego...

Naukowców, lekarzy, ludzi kultury.

No właśnie czym byłby Hollywood, gdyby nie polscy Żydzi?

Ja zawsze taką rzecz podkreślam. Co to jest Metro - Goldwyn - Mayer? Goldwyn – Żyd z Polski, Mayer – Żyd z Polski. Tylko Metro jest amerykańskie. A bracia Warner? Też z Polski. Przypominam sobie teraz, że gdy przygotowywaliśmy pierwsze dokumenty na Muzeum Polin, to powstała lista noblistów i okazało się, że 23 procent z nich jest pochodzenia żydowskiego, a połowa z tej grupy pochodzi z polskiej ziemi. Tu było coś w tych domkach, w tych miejscach, w naturze. Jakieś ciekawe zderzenie pozytywnych kultur.

Sam do dzisiaj powiadam, że mam więcej rodziców niż dwoje: moją matkę świętej pamięci, mojego ojca oraz panią Lasotową, panią Potężną i panią Góral, które nas uratowały przed Niemcami. Gdyby nie pomoc tych pań, nie siedziałbym teraz z tobą, żeby tak po prostu porozmawiać o sporcie. One jakby podarowały mi drugie życie. Wciąż dużo pamiętam z Polski, z której wyjechałem, mając zaledwie jedenaście lat. Borysław, Gliwice, Wałbrzych, Duszniki-Zdrój, potem Słowacja, Austria, Włochy i wreszcie Palestyna. Nigdy wcześniej nie byłem w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie. Największe polskie miasta, w których byłem jako dziecko, to Borysław i Drohobycz. No cóż, trzy lata spędziłem pod ziemią, w podwójnej ścianie.

A jednak ma pan do Polski ogromny sentyment, mimo dramatycznych przeżyć wojennych, skrywania się przed Niemcami...

Z polską kulturą zacząłem tak naprawdę zapoznawać się w okresie mojego ambasadorowania w Warszawie, jeszcze nie mówiąc po polsku, bo dawna polszczyzna wyleciała mi z głowy. Ale na szczęście wróciła, gdy podjąłem systematyczną naukę czytania i pisania po polsku. Bo zależało mi, żeby bezpośrednio kontaktować się z narodem polskim, zwłaszcza z młodzieżą. No to co, opowiedziałem ci coś ciekawego? Masz materiał?

Mam. I to jaki!

No to dobrze, bo ja już staram się unikać wywiadów. Od pewnego momentu, z uwagi na częste cytowania Szewacha Weissa, zaczęto mnie nazywać dyżurnym Żydem waszego kraju. A to gruba przesada...

fot. wikipedia

Wróć