Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Arcymistrz brydża Janusz Połeć nie żyje

12-04-2023 20:53 | Autor: Maciej Petruczenko
W wieku 84 lat przeniósł się z ziemskiego do niebiańskiego stolika współzdobywca pierwszego w historii polskiego brydża tytułu mistrza świata, arcymistrz międzynarodowy Janusz Połeć. Przez pół życia mieszkał i udzielał się społecznie na Ursynowie, gdzie utworzył tygodnik „Nasza Metropolia”, prowadząc też na Służewcu restaurację „Bez Atu”, nadto zaś będąc duszą Ursynowsko-Natolińskiego Towarzystwa Sportowego (UNTS) i pozostając w zarządzie Ursynowsko-Natolińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego (UNTSK).

Urodzony w 1939 roku w Pruszkowie przyszły mistrz świata, a także przyszły radny stołeczny i ursynowski chodził tam do szkoły i nawet siedział w jednej ławce z Wojciechem Młynarskim, który jeszcze wtedy nie mógł wiedzieć, że zostanie kiedyś piosenkarskim bardem. Obaj wiedzieli natomiast, jak pasjonującą grą jest brydż i razem poznawali jego tajniki, występując też wspólnie w turniejach. Dużo później, gdy Janusz był już absolwentem wydziału lotnictwa na Politechnice Warszawskiej, pomagał swojej przyszłej żonie Wandzie Omiotek w przygotowaniach do egzaminu wstępnego na wydział biologii Uniwersytetu Warszawskiego. Na tym wydziale pani Wanda obroniła pracę doktorską, a po drodze musiała się pogodzić z tym, że męża wiecznie nie ma w domu, bo długie godziny spędzał na turniejach brydżowych.

W długiej karierze brydżowej reprezentował barwy Orła Warszawa (1971), Marymontu Warszawa (1973 oraz 1976-1984), Budowlanych Poznań (1975) i wreszcie UNTS Warszawa (1990-1996). W 1999 zdobył indywidualne mistrzostwo Polski; w 1995 i 1997 został mistrzem kraju w konkurencji par – wraz z Krzysztofem Gwisem. W otwartych mistrzostwach Polski teamów sięgał trzykrotnie po tytuł (1983, 1986, 1990), a w mistrzostwach drużynowych aż dziewięć razy, w tym trzy razy w barwach UNTS.

Mieszkał na Stokłosach, ale w domu go głównie nie było, bo siedział przy kartach – jak nie w Monte Carlo lub Genewie, to Paryżu, gdzie – jak pamięta syn Jakub – oprócz wspólnej gry czekała ojca wspólna kolacja z wielkim entuzjastą brydża, zresztą świetnym graczem, egipskim gwiazdorem filmowym z Hollywood – Omarem Sharifem. W stolicy Francji Janusz wygrał olbrzymi złoty puchar, ale nie chcąc komplikacji celnych, zostawił go organizatorom – na wieczne nieoddanie.

Najmilsze wspomnienia wiązały jednak Janusza z Nowym Orleanem (stan Luizjana), bo tam – wespół z Marianem Frenkielem, Andrzejem Macieszczakiem i Andrzejem Wilkoszem – zdobył pierwszy w historii polskiego brydża tytuł mistrza świata, wygrywając zawody o Puchar Juliusa Rosenbluma. Chociaż gospodarze turnieju oznaczyli ich jako „Frenkiel Team”, była to faktycznie globalna rywalizacja narodowych drużyn i podczas dekoracji prezydent międzynarodowej federacji brydżowej Jaime Ortiz-Patino nazwał ich oficjalnie światowymi mistrzami. Janusz pokazał mi w swoim domu całą dokumentację tamtych rozgrywek i można mieć pewność, że właśnie wtedy udało się polskim brydżystom sięgnąć po pierwszy globalny tytuł, co w latach późniejszych stało się już pewną tradycją, ukoronowaną triumfami w ubiegłorocznych MŚ we Wrocławiu.

W Nowym Orleanie, gdzie z uwagi na wypadanie drużyn z turnieju w jego końcowych fazach organizatorzy przydali zawodom dodatkową nazwę „World Open Knockout Teams”, zwycięstwo nie przyszło Polakom łatwo, choćby dlatego, że z powodu choroby nie mógł zagrać profesor geografii Łukasz Lebioda. Na dodatek we wczesnej fazie turnieju nasi przegrali z Francuzami (rewanżując się im na etapie późniejszym), a Włosi w konfrontacji z Polakami próbowali oszukiwać. Gwoli ścisłości wypada przypomnieć, że grał wtedy również Leonard Michniewski, ale miał zbyt małą liczbę rozdań, żeby i jemu przyznano tytuł mistrzowski.

Dopóki trwał w Polsce socjalizm, wywiezienie z kraju choćby jednego dolara mogło już być przestępstwem i w niewielkim stopniu pomogło w tej sprawie złagodzenie przepisów granicznych „za Gierka”. Tymczasem brydżystów uczestniczących w turniejach międzynarodowych obowiązywało wpisowe, a poza tym trzeba było mieć pieniądze na podróż i hotel, więc naszym graczom nie było łatwo i często musieli sobie radzić „po partyzancku”, a od śmierci głodowej ratowały ich przywiezione z kraju puszki z szynką. Na szczęście – z czasem centralny urząd kultury fizycznej i sportu zaczął udzielać pomocy, a z kolei przywożone z Zachodu honoraria to była w Polsce niemała kasa z uwagi na przeliczenie dolarów na złotówki. Brydżowe Eldorado skończyło się wszakże w nowej Polsce po reformie Balcerowicza, bo zdobyte za granicą nagrody pieniężne przestały już imponować jak za czasów PRL.

Janusz Połeć zarabiał zapewne więcej jako sparring-partner bogaczy, niż jako gracz w regularnych turniejach. W każdej sytuacji zresztą potrafił sobie radzić. Jego syn, wybitny informatyk, prowadzący dziś własną firmę w Dubaju Jakub Połeć wspomina ze śmiechem, że ojciec poradził sobie również w czasach rządów generała Wojciecha Jaruzelskiego, gdy zaczęto sprzedawać benzynę na kartki. Zdał po prostu egzamin na taksówkarza, odpowiedziawszy bezbłędnie na wszystkie pytania i uzyskał niezbędną licencję, która upoważniała do kupowania paliwa bez kartek.

Był Janusz ulubieńcem wszystkich prezesów ursynowskich spółdzielń mieszkaniowych, na których cześć wydawał raz do roku przyjęcia. Należał też do najmilej widzianych klientów prestiżowej restauracji „Baszta” w Pyrach, dopóki ten lokal nie został zamknięty.

Szczególnym sentymentem darzył sport i razem z innym ursynowianinem – sławnym trenerem piłkarskim Jerzym Engelem oraz paroma jeszcze entuzjastami – założył wspomniany UNTS. Ten parosekcyjny klub utrzymywał się z wynajmowania kortów przy ul. Hirszfelda, a największą jego dumą były utrzymujące się na ogólnopolskim poziomie sekcje brydżowa i lekkoatletyczna, której członkiem był między innymi znany dziś dziennikarz sportowy TVP Alek Dzięciołowski.

Mało kto wie, że Janusz wyszedł naprzeciw miłośnikom narciarstwa, zainicjowawszy założenie wyciągu na Kopę Cwila. Wyciąg zainstalowano, lecz, jak na złość, skończyły się śnieżne zimy i urządzenie ani razu nie zostało wykorzystane, aż w końcu rozkradziono wszystkie instalacje.

Wbrew przypuszczeniom wielu osób Janusz nie miał – jak Omar Sharif – żyłki hazardzisty. Nigdy nie bywał w kasynach ani nie grywał w pokera. Do brydża podchodził jako do sportowej rywalizacji umysłów. Przez wiele lat namiętnie palił fajkę, aż któregoś dnia – za namową syna – skończył z tym nałogiem, preferując wypoczynek na działce, na którą stale jeździł z małżonką, ciesząc się jednocześnie z trójki wnucząt: Szymka, Zuzi i Franka. I z posiadania najdłuższego w Polsce... jamnika.

Rodzinne szczęście skończyło się w ostatnich tygodniach. Najpierw zmarła Wanda Połeć, a miesiąc po niej Janusz. Pozostaną na zawsze w naszej wdzięcznej pamięci.

Pogrzeb Janusza Połcia rozpocznie się w piątek 21 kwietnia o godz. 12.00 mszą żałobną w kościele pw. św. Kazimierza u zbiegu ulic Józefa Ignacego Kraszewskiego i Hubala w Pruszkowie.

Wróć