Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Baby rządzą, więc czekaj tatka latka...

02-09-2015 21:45 | Autor: Maciej Petruczenko
Nie byłem w stanie się roztkliwić nad tatusiami, którzy 1 września zablokowali pół Warszawy, żeby tak zwana opinia publiczna raczyła zauważyć, że ich rodzicielskie prawa wszyscy mają w d....pie, poczynając oczywiście od połowic, z którymi byli uprzejmi się rozwieść. Odcięcie od kontaktów z własnym dzieckiem jest na pewno karą bolesną, a wymierzają ją na ogół zdradzone żony, które nawet nie chcą słyszeć, żeby „ten pan” zbliżył się do Piotrusia kub Zosi choćby na kilometr i nie chcą pamiętać, że ukochane dziecko jest takim samym wspólnym dziełem oboga partnerów jak zawarte wcześniej małżeństwo i późniejszy rozwód.

Mój brak współczucia wobec pokrzywdzonych samców bierze się akurat z tego, że świeżo wróciłem z Chińskiej Republiki Ludowej, gdzie problemem nie jest bynajmniej to, kto ma się dzieckiem opiekować, ale jak dziecko w ogóle mieć, skoro w tym zakresie są państwowe restrykcje. Dominujący w Polsce od strony ideologicznej Kościół Rzymskokatolicki skądinąd słusznie każe kierować się prawem natury i rozmnażać bez ograniczeń, powołując się w tej materii na Najwyższego (Bóg dał, Bóg wziął). Junta directiva obecnego państwa chińskiego prawem natury kierować się nie chce, uważając to za nawoływanie do rozpusty, woli bowiem – jak na ironię – kierować się prawem rynku, w umiejętny sposób łącząc kapitalizm z komunizmem. Z punktu widzenie narodu chińskiego, na który składa się już ponad 1,3 miliarda obywateli, ten model wcale nie jest utopią i w praktyce się sprawdza. Pod względem finansowym ChRL ma już w ręku – już tylko nominalnie bogatego wujka – Stany Zjednoczone, a na dodatek dysponuje ponoć największymi na świecie rezerwami złota. Żeby zaś Chiny mogły nadal rosnąć w siłę, a ludzie tam żyli dostatniej (parafrazując hasło Edwarda Gierka), Chińczyki nie mogą się mnożyć ja króliki, bo w końcu dla większości z nich narodowego dobra zabraknie. Wprowadzona jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku polityka rządu ChRL może więc wydawać się brutalna, ale pozostaje jedynym rozwiązaniem: możesz mieć jedno dziecko i koniec – taka była jej pierwsza wersja i dochodziło nawet do tego, że dzieci zaliczane do nadprodukcji zabijano. Wszystko to zostało bardzo mocno złagodzone, gdy Chiny stanęły ekonomicznie na nogi i całkiem mądrym rozwiązaniem jest żądanie stosownych opłat od posiadaczy większej liczby potomstwa. Tym sposobem państwo daje do zrozumienia: chcesz mieć kolejne dzieci, to płać.

Zupełnie odwrotnie niż w Polsce, gdzie zdarzyło się, że jeden dzieciorób uczynił sobie z siebie ogiera rozpłodowego i sprawił żonie prawie dwa tuziny dziatek, aż po urodzenia ostatniego biedaczka umarła. On zaś cały czas nie podejmuje pracy zarobkowej, bo żyje całkiem dobrze z przyznanych mu na dzieci zapomóg. Proszę sobie wyobrazić, do czego doszłyby Chiny, gdyby takich dzieciorobów jak wspomniany Polak trafiłoby się tam więcej.

Stopień cywilizacji określonego narodu najłatwiej się dostrzega po zwróceniu uwagi na schludność otoczenia i higienę osobistą jego członków. Przeleciawszy w minionych dniach nad Eurazją, z łatwością więc spostrzegłem już z lotu ptaka, że Holandia to kraj uporządkowany w każdym calu, z optymalnym wykorzystaniem przyrody oraz ładem urbanistycznym i architektonicznym. Tam nie ma tak, że w jednym osiedlu pan X funduje sobie dach zielony, pan Y czerwony, a pan Z niebieski. Lądując w Amsterdamie zauważyłem również bez trudu, że tylko przy samym lotnisku jest mnóstwo zespołów pełnowymiarowych boisk piłkarskich, po części z naturalną, po części ze sztuczną trawą. Tymczasem gospodarze miasta stołecznego Warszawa, poczynając od Marcina Święcickiego, dali deweloperom absolutnie wolną rękę, więc w tym samym miejscu każdy buduje co chce wedle zasady: każdy wuj na swój strój. A zamiast budować boiska piłkarskie, na których młodzież biegałaby dla zdrowia, to się je głównie likwiduje. Chciano nawet zlikwidować boisko Varsovii, na którym  rozwijał się swego czasu talent Roberta Lewandowskiego. Ważniejsze od boisk wydają nam się biurowce, świątynie i pomniki.

I również w naszym kochanym mieście reklamowany jako noblista architektury Brytyjczyk Norman Foster zaprojektował szklane byle co, wyglądające na młodszego brata Cedetu (Centralnego Domu Towarowego, potem Smyka przy Brackiej i Alejach Jerozolimskich). Oddany do użytku w 1951 roku CDT był wówczas najprawdziwszym przejawem nowoczesności, mając przeszklone ściany, dopiero drugie w Warszawie schody ruchome i podziemne parkingi. Cedet Fostera, noszący dumną nazwę Metropolitan, to natomiast brutalnym gwałt na wystroju Placu Józefa Piłsudskiego, bo nie dość, że zasłania południową pierzeję Teatru Narodowego, to stanowi po prostu ordynarny wtręt do historycznej zabudowy w bodaj najbardziej prestiżowym obecnie miejscu w Polsce. U nas się dziwnym trafem nie mówi, jak bardzo protestują Niemcy po „unowocześnieniu” przez Fostera Reichstagu i po zaprojektowaniu przezeń przystanków autobusowych bez szczelnych wiat. No cóż, ktoś w Berlinie, i ktoś w Warszawie Brytyjczykowi na takie barbarzyństwo pozwolił, tak jak pozwala się u nas na dalszą rozbudowę „Mordoru”, czyli zagłębia biurowców w rejonie Postępu, Domaniewskiej i Suwak, gdzie niedługo już ani wjechać, ani wyjechać się nie da.

Co do czystości i higieny, to powiem, że do Holandii nam jeszcze bardzo daleko, ale nad Chinami mamy jeszcze przewagę. Przed hotelem w centrum miasta, niedaleko Stadionu Narodowego (Ptasiego Gniazda), dzień w dzień wysypywano stertę śmieci na chodnik i musiałem każdego ranka potykać się o nie, opuszczając miejsce zakwaterowania. Aż tak źle na szczęście u nas to nie ma, choć całkiem niedawno prezentowaliśmy zdjęcie porozwłóczanych odpadów, walających się wokół śmietnika o krok od redakcji „Passy”. Wciąż bowiem obowiązuje patriotyczne hasło „Nie rzucim ziemi, skąd nasz smród”. I tego podejścia – za Chiny Ludowe – chyba nie da się zmienić. 

Wróć