Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czech mądrzejszy od Lecha...

21-10-2020 20:23 | Autor: Tadeusz Porębski
Dzisiaj miliony ludzi uczyniły sobie sposób na życie ze straszenia innych osób. Czy włączysz telewizor, czy radio, czy internet – wszędzie dominuje STRACH. Przed kim? Przed nikim. Przed czym? Przed zmutowanym wirusem grypy. Z aktualnych danych wynika, że liczba zakażonych sięgnęła 34 mln, a zmarło ponad milion osób na całym świecie. Tych osób jest na świecie 7,8 miliarda, z czego w Europie 744 miliony. Nie będę bawił się w wyliczenia procentowe, bo zawsze byłem kiepski z rachunków. Wiem jedno: milion zmarłych na całym świecie od marca w ogóle mnie nie przeraża.

Według ostatniej statystyki umieralności w Polsce z roku 2018, czyli sprzed pandemii, zmarło wówczas około 414 tys. osób. Z tej liczby 99 tys. to zgony z powodu chorób nowotworowych. Podzielenie 414 tys. przez 12 daje 34,5 tys. nieboszczyków miesięcznie, z tego 8250 to ofiary nowotworów. Ponad czterysta osób w Polsce jednego dnia dowiaduje się, że choruje na nowotwór, w większości śmiertelny. Natomiast w 2019 r. liczba zgonów z powodu chorób sercowo - naczyniowych przekroczyła 200 tys. (16,6 miesięcznie). Te dane przerażają mnie bardziej, niż 3851 ofiar Covid-19 od początku pandemii. Dlatego – przepraszam tych straszących społeczeństwo koronawirusem – pozwólcie państwo, że dzisiaj bardziej będę bał się zawału, udaru, czy nowotworu niż jakiegoś Covid-19.

Nie daj Boże, by przytrafił się dzisiaj komukolwiek jeden z wyżej wymienionych incydentów zdrowotnych. Zanim pacjent trafi przed oblicze lekarza, miną godziny, bo wpierw trzeba wykonać testy, poszukać szpitalnego łóżka i wolnego akurat medyka. A w każdym z tych przypadków czas to kwestia życia bądź śmierci. Przy udarach decyduje tak zwana "złota godzina", im szybciej zostanie postawiona właściwa diagnoza, tym mniejsze szkody w mózgowych półkulach. Dotyczy to także pacjentów z zawałem, tyle że szkody dotyczą serca i układu krążenia. Nie ma żadnych statystyk, które informowałyby o zgonach spowodowanych zbyt późnym udzieleniem pomocy śmiertelnie zagrożonemu pacjentowi. Może kiedyś opublikują, wtedy przekonamy się, co było bardziej niebezpieczne dla ludzi – koronawirus, czy spowodowany przez niego chaos w służbie zdrowia. Nie boję się, nie poddaję panice, ale także nie zgrywam twardziela – noszę maseczkę, unikam skupisk i często dezynfekuję dłonie. Nie dam się jednak zamknąć w domu z duszą na ramieniu. Chcę w miarę normalnie żyć, zanim kopnę w kalendarz.

Wyszła na jaw niewydolność naszego systemu służby zdrowia, o czym pisałem wielokrotnie. Jednak żadna z rządzących ekip nie zadała sobie trudu, by unicestwić niewydolny system i na jego gruzach zbudować nowy, oparty na dobrych i sprawdzonych wzorcach, wziętych choćby od sąsiadów. Od lat trąbię w gazecie, że bezpłatna opieka zdrowotna to fikcja. Znacznie wydłuża się długość życia, stosuje się leki nowej generacji, za które trzeba płacić producentom coraz większe pieniądze. Dodatkowe koszty generują także najnowsze techniki operacyjne, wykonywane za pomocą wysoce specjalistycznych narzędzi, których zakup jest bardzo kosztowny.

Reforma służby zdrowia opiera się na jednej podstawowej tezie: po pierwsze – zmiany strukturalne, po drugie – pieniądze, po trzecie – pieniądze. A tych w kasie państwa brak. Skąd więc pozyskać kasę na leczenie Polaków? Chyba jedynie od samych obywateli RP. Kolejne ekipy rządzące krajem jak ognia boją się powiedzenia swoim obywatelom prawdy w oczy: "Jeśli nie wprowadzimy choćby symbolicznej odpłatności za świadczenia medyczne, nic się w naszej służbie zdrowia nie zmieni. Choćbyśmy ściągnęli do kraju najlepszego menedżera świata".

Boją się wrzasku "najbiedniejszych", którzy rzekomo mieliby najbardziej dostać po kieszeniach. Ci "najbiedniejsi" potrafią jednak w każdą niedzielę położyć banknot "na tacy", bądź wspierać ojczulka Tadeusza, zapisując mu w testamentach mieszkania. Ale kiedy państwo odważyłoby się na wprowadzenie symbolicznej 5-złotowej odpłatności za wizytę u lekarza internisty i 12 zł u specjalisty, podniósłby się lament pod niebiosa. Pytam: czy bardziej opłacalne jest wyłożenie 200 zł za wizytę u specjalisty w prywatnym gabinecie, czy 15 zł w przychodni ZOZ z natychmiastowym dostępem do lekarza? Pytanie z kategorii retorycznych. Mimo to żaden z dotychczasowych rządów nawet nie rozważył takiej opcji. Rząd naszych południowych sąsiadów zdobył się na odwagę i już wiemy, że im się to opłaciło. Jest okazja bym dzisiaj – w dobie pandemii i agonii naszej służby zdrowia – jeszcze raz przypomniał politykom – co trzeba zrobić, by system stał się wydolny, a pacjent otoczony opieką i zadowolony.

Udający się do lekarza obywatel Republiki Czeskiej powyżej 18 roku życia płaci za wizytę 30 koron, czyli na nasze około 5 zł. Jeden dzień pobytu w szpitalu to wydatek w wysokości 60 koron (10 zł), dlatego hospitalizowani pacjenci często spędzają weekendy w domu. Oczywiście, tylko ci, którym zezwoli na to lekarz. Wezwanie pogotowia ratunkowego w sytuacji, kiedy nie zachodzi bezpośrednie zagrożenie życia – jak zawał, udar, wypadek, etc. – kosztuje 90 koron (15 zł). Z opłat zwolnieni są zarabiający poniżej średniej krajowej oraz osoby, które leczą się przymusowo. Płaci się również za wypisanie recepty. Obowiązuje limit opłat regulacyjnych, które w ciągu roku może ponieść pacjent i wynosi on obecnie 5 tys. koron rocznie, czyli około 830 złotych. Nie dotyczy to dzieci oraz emerytów – dla nich limit jest mniejszy o połowę. Jeśli limit zostanie przekroczony, co zdarza się rzadko, dalszą opiekę finansuje państwo.

Tak więc ponosząc przeciętnie na miesiąc koszt rzędu 70 zł, masz, obywatelu, niczym nieskrępowany dostęp do każdego lekarza podstawowej opieki zdrowotnej, ze specjalistami włącznie i nie musisz miesiącami czekać na wizytę, bądź na badanie specjalistycznym sprzętem. To się per saldo powinno opłacać każdemu – nawet najuboższym, ponieważ zdrowia nie da się przerachować na pieniądze. Jak system wprowadzony w życie w Czechach w 2008 r. sprawdza się w praktyce? Już w pierwszym kwartale znacznie wzrosła liczba pacjentów, którzy zdecydowali się na kontynuowanie leczenia szpitalnego w domowych pieleszach. Korytarze przychodni zdrowia z dnia na dzień opustoszały. Za 90 koron (15 zł) Czech może wejść dzisiaj do lekarza specjalisty prosto z ulicy, bez potrzeby wyznaczania terminu. W Polsce też można wejść do specjalisty z ulicy, tyle że nie za 15, lecz za 200 złotych. Już rok po wprowadzeniu reformy państwo czeskie pozyskało do budżetu 1,8 mld koron (około 300 mln zł) z tytułu wizyt w przychodniach, natomiast 1,3 mld koron (około 216 mln zł) pacjenci zostawili w szpitalach. Przeciętny Czech zostawił w przychodniach zdrowia około 210 koron (35 zł) w skali roku, co odpowiada 7 wizytom.

Nasi sąsiedzi, podobnie jak my dzisiaj, borykali się przed laty z problemem braku lekarzy. Pod koniec 2010 r. aż 25 proc. z ogólnej liczby 3837 czeskich lekarzy złożyło wypowiedzenia z pracy z zachowaniem dwumiesięcznego okresu. Najwięcej wypowiedzeń złożono w najuboższych województwach: śląsko-morawskim oraz na Wysoczyźnie (80 proc.). Czeski lekarz zarabiał wówczas, w przeliczenia na polskie pieniądze, około 3680 zł brutto, a z dyżurami około 8000 zł brutto. Narastający konflikt rozwiązano po rocznych negocjacjach. Ostatecznie zdecydowano się na kompromis. W 2011 r. podniesiono medykom pensję o 5000 – 8000 koron (830 – 1330 zł). W 2012 r. o dalsze 10 proc., a rok później do poziomu trzykrotności ówczesnej średniej krajowej. Dane z Czeskiego Narodowego Instytutu Zdrowia za 2014 rok pokazują, że średnia miesięczna pensja lekarza to 55.068 – 61.393 koron, czyli 9.200 – 10.200 złotych za sam etat, bez dyżurów. W styczniu 2017 r. lekarze naszych południowych sąsiadów otrzymali kolejne 10 proc. podwyżki. W ten sposób definitywnie zahamowano odpływ czeskich medyków poza granice kraju.

Jak daleko Czesi odskoczyli od nas po reformie służby zdrowia, może świadczyć choćby to, że Polacy masowo wyjeżdżają za południową granicę na zabiegi usuwania zaćmy, ponieważ tam mogą to zrobić z dnia na dzień. Wszystko wskazuje na to, że czescy lekarze będą zarabiać na Polakach jeszcze więcej. Katoliccy ekstremiści prawdopodobnie doprowadzą wkrótce do zaostrzenia i tak restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej. Wtedy czescy ginekolodzy będą mieli pełne ręce roboty.

Sytuacja w polskiej służbie zdrowia zbliża się do punktu krytycznego. To cud, że jeszcze masowo nie umieramy z braku pomocy medycznej. To cud, że na przykład na Ursynowie służba zdrowia jest doposażona, wyposażona w specjalistyczny sprzęt, wyszkolona i funkcjonuje niczym szwajcarski zegarek. Ursynowianie jako nieliczni w kraju naprawdę nie mogą narzekać. Poza czterema dużymi przychodniami mają bowiem do dyspozycji także jednodniowy szpital przy ul. Kajakowej, w którym wykonywane są w dosyć dogodnych, jak na Polskę, terminach proste zabiegi: leczenie zaćmy z wszczepieniem soczewek, operacje przepuklin, kamicy pęcherzyka żółciowego, żylaków, kolonoskopia w znieczuleniu ogólnym, gastroskopia, artroskopia stawów kolanowych i barkowych czy usuwanie zmian skórnych. Ten cud to dzieło wyjątkowo sprawnej menedżerki, pani Grażyny Napierskiej, która od lat kieruje ursynowską służbą zdrowia.

Właśnie taki menedżer potrzebny jest w ministerstwie zdrowia. Niestety, ktokolwiek nowy pojawi się w ministerialnym gabinecie przy ul. Miodowej, to albo nieudacznik, albo nierób bez wyobraźni, albo po prostu krętacz i populista z partyjnego nadania. Boże, miej w opiece Rzeczpospolitą.

Wróć