Tak po prawdzie, od dawien dawna mało kto zwracał uwagę na to, czy w określonym urzędzie wisi krzyż, czy nie wisi. Zresztą, w nowej Polsce przed długi czas nie było go też w Sejmie, aż został potajemnie zawieszony pewnej nocy i próby jego zdjęcia spotkały się ze zdecydowanym oporem. Obrońcy krzyża powołują się na Konstytucję, która przewiduje wprawdzie w naszym państwie „bezstronność światopoglądową i religijną”, ale już w preambule, podkreśla zakorzenienie w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu. Jakkolwiek więc na to patrzeć, nie ulega wątpliwości, że krzyż pozostaje u nas nie tylko symbolem określonej wiary, lecz także ponadtysiącletniej tradycji, ważniejszym nawet od Orła Białego. I z całą pewnością innowiercy stanowią w Polsce zdecydowaną mniejszość, podobnie jak ateiści – chociaż tych akurat stopniowo przybywa na skutek demaskowania niemałych przecież grzechów Kościoła, kompromitujących i samą instytucję, i jej funkcjonariuszy, jakże często stawiających się ponad prawem.
Wielu księży usiłuje przydać sobie nieomalże boski status, uważając, że już samo włożenie sutanny wyklucza ich z grona tych obywateli, którzy podlegają normalnemu wymiarowi sprawiedliwości. Księże występki i spotykane często zakłamanie zniechęcają młodzież do kultywowania wiary, która wszak stała się – czy to się komuś podobało, czy nie – główną ostoją narodu polskiego, zwłaszcza w okresie zaborów. Nie ulega wątpliwości, że w przetrwaniu czasu zniewolenia ogromnie pomogły zarówno ojczysty język, jak i wiara w Boga w wersji katolickiej. Wiara ta odegrała szczególnie ważną rolę przy próbach narzucania Polsce systemu komunistycznego, co – również dzięki przekonaniom religijnym społeczeństwa – ostatecznie się nie udało. Bo – jakby powiedzieli Czesi – mieliśmy nad Wisłą „socjalizm z ludzką twarzą”, w którym pomimo wychowywania młodzieży wedle materialistycznej doktryny, świątynie katolickie wyrastały w Polsce jak grzyby po deszczu, a w końcu Kościół stał się największym sprzymierzeńcem rewolucji solidarnościowej, która w 1989 zmiotła ustrój PRL i pozwoliła na wyprowadzenie stacjonującej u nas armii sowieckiej.
Polski katolicyzm osiągnął swoiste apogeum, gdy po raz pierwszy w historii papieżem wybrano Polaka, metropolitę krakowskiego – kardynała Karola Wojtyłę, który przybrał imię Jan Paweł II. Tamten wybór zapewne bardziej wypromował państwo i naród polski niż notowane wcześniej nagrody Nobla dla naszych rodaków, triumfy w festiwalach filmowych czy też złote medale olimpijskie. Mogło się wydawać, że wraz z pamiętną decyzją konklawe w roku 1978 niemal wszyscy Polacy nawrócili się na katolicyzm. O prowatykańskiej postawie świadczyły również zachowania osób nazywanych bezbożnikami lub lewakami, bo nawet oni odczuwali ból w chwili śmierci polskiego papieża w 2005 roku. Jan Paweł II objechał pod znakiem krzyża cały świat, szerząc bliską nam odmianę wiary w Boga. Byłem bezpośrednim świadkiem jego pierwszej pielgrzymki po Stanach Zjednoczonych, gdzie swoimi zachowaniami wywołał po prostu euforię, mimo że jako katolicki ortodoks na każdym kroku spotykał się z gwałtownymi protestami amerykańskich sióstr zakonnych, żądających zlikwidowania religijnego patriarchatu, w obrębie którego kobiety odsyła się li tylko do trzeciorzędnych posług.
Przedmiot upamiętniający ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa umieszczano w miejscach publicznych przez ponad 2000 lat zwykle w skromnej, drewnianej formie, ale luminarze Kościoła lubili nosić na szyi krzyże ze złota, co już samo w sobie było zaprzeczeniem skromności, jaką odznaczał się głoszący miłość bliźniego Nazaretańczyk, który wedle naszych wierzeń okazał się Synem Bożym.
No cóż, są tacy którzy święcie wierzą w zmartwychwstanie syna cieśli, podczas gdy inni znawcy tematu akurat to kwestionują. Mało kto u nas pamięta, że bodaj największym autorytetem pośród kwestionujących to w Polsce jest sławny profesor Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, przez pewien czas członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej w Rzymie – Tomasz Węcławski, współtwórca Pracowni Pytań Granicznych na UAM. Węcławski, jak wiadomo, w pewnym momencie oświadczył, że po latach gruntownych badań teologicznych nie wierzy już w boskość Chrystusa i wystąpił ze stanu duchownego, a jego nagła apostazja stała się niemałą sensacją. Od tamtej pory ten znakomity skądinąd naukowiec, występujący już pod nazwiskiem Polak, uważany jest za wroga Kościoła. Złośliwi tłumaczą ów zwrot Węcławskiego w postawie życiowej i duchowej wyłącznie tym, że „facet wziął sobie babę”, mając dość pozostawania w celibacie. Tak czy siak, objawił nam się jako „niewierny Tomasz” w całej okazałości. Podobno momentem przełomowym w jego stosunku do Kościoła stało się tolerowanie przez Jana Pawła II homoseksualnych wyskoków poznańskiego arcybiskupa Juliusza Paetza.
Na koniec pozwolę sobie przypomnieć, że w historii chrześcijaństwa nad sferą duchową wyraźnie dominowała sfera materialna i to ona właśnie była punktem wyjścia do wprowadzenia celibatu. Tzw. nawracanie na chrześcijaństwo czynione było ogniem i mieczem, pochłaniając miliony istnień ludzkich (zwłaszcza w obu Amerykach). Dziś jakby nie pamiętało się o wojnach „krzyżowych”. Mam nadzieję, że kolejna nie wybuchnie w Warszawie, bo przy okazji może wyjść na jaw, jak bardzo uduchowiona instytucja Kościoła obłowiła się w minionym ćwierćwieczu na majątku publicznym, nie licząc się z realnymi potrzebami społecznymi. A już sam Chrystus wypędzał przekupniów ze świątyni...