Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy naślą nam komisarzy?

29-11-2017 20:58 | Autor: Tadeusz Porębski
Koledzy zagadnęli mnie ostatnio na kogo oddałbym swój głos, gdyby wybory parlamentarne odbywały się dzisiaj. Odpowiedziałem, że na Prawo i Sprawiedliwość, choć z dużą rezerwą, ponieważ nie jest to partia z mojej bajki. Oberwało mi się, nie powiem: „Ty, socjaldemokrata i centrolewicowiec, wielbiciel Hegla, głosowałbyś na prawicową ekstremę, która dąży do wprowadzenia dyktatury?”.

Starałem się wyjść z tego słownego zwarcia z ciosem, dowodząc, że zmiany w państwie były niezbędne, i że cokolwiek myśleć o poprzedniej ekipie władzy w Polsce, jedno nie ulega wątpliwości – tak dalej być nie mogło. Jeżeli konstytucyjny minister mówi w prywatnej rozmowie, że Polska jest państwem teoretycznym, cytuję: "chuj dupa i kamieni kupa", to grozą wieje.

Powiadam kumplom: panowie, zmiany są widoczne na każdym kroku – LOT z przedsiębiorstwa deficytowego nagle stał się mocno dochodowy, tak samo jak polskie kopalnie i przemysł stoczniowy, zdławiono VAT-owską mafię bezkarnie kradnącą miliardy, ukrócono działalność śmiejącej się  ludziom w twarz bandy wydrwigroszów, która uczyniła sobie ze złodziejskiej reprywatyzacji lukratywne źródło dochodu, okiełznano zorganizowaną przestępczość kryminalną, zdyscyplinowano prokuratorów – nierobów, gospodarka pędzi do przodu, co zauważają wszystkie agencje ratingowe, nawet te Polsce niechętne... Plusów jest bardzo dużo, przekonywałem. Koledzy odpuścili, bo z faktami się nie dyskutuje.

Aliści ledwie kilka dni po tej rozmowie już nie potwierdzam moich preferencji wyborczych wyrażonych w dyskusji. Dzisiaj przy urnie mocno bym się zastanowił i być może wrzucił do niej pustą kartkę. Powód? Bardzo prosty: strach przed dominacją na polskiej scenie politycznej tylko jednej siły. Już przeżyłem panowanie „jedynie słusznej partii” i nie tęsknię do powtórki z rozrywki. Zatem, jak idzie o PiS, mogłem znieść gmeranie przy Trybunale Konstytucyjnym i skrócenie za pomocą zwykłej ustawy sejmowej sześcioletniej kadencji zagwarantowanej I Prezesowi Sądu Najwyższego w ustawie zasadniczej (nawiasem mówiąc, skoro udało się skrócić zapisaną w konstytucji kadencję prezesa najwyższego sądu, to całkiem możliwe jest skrócenie także kadencji prezydenta RP, na przykład do trzech lat, bądź, wedle widzimisię rządzących, przedłużenie jej do lat, przykładowo, dziewięciu. Czemu nie?). Mogłem znieść rozprawę PiS z KRS i rozwalanie sądowych oraz adwokackich korporacji, obłudę przefarbowanego komucha Stanisława Piotrowicza, choć nie mogę już na niego patrzeć; mogłem zignorować butę upiornie poważnych ministrów Witolda Waszczykowskiego i Jana Szyszki, chamstwo posłanki Krystyny Pawłowicz, czy obsesje Antoniego Macierewicza. Ale manipulowanie przy ordynacji i komisji wyborczej oraz wyborczych okręgach powoduje, że tracę zaufanie do ugrupowania dowodzonego przez Jarosława Kaczyńskiego. Podobnie jak wielu moich znajomych, którzy nie są elektoratem PiS, ale sympatyzowali z tą partią polityczną.

Niedawno PiS zaprezentowało projekt ustawy, która ma zmienić ordynację wyborczą w wyborach samorządowych. Rządzący krajem chcą, by to według jej zapisów odbyły się przyszłoroczne wybory. Projekt PiS w ogóle mi się nie podoba. I nie tylko mnie, zaczyna bowiem protestować cała samorządowa Polska. – To może się skończyć katastrofą  –  przestrzega Wojciech Hermeliński, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej. Projekt PiS zakłada likwidację jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach samorządowych, tylko dwie kadencje dla burmistrzów i prezydentów miast oraz zniesienie głosowania korespondencyjnego. Wprowadza obowiązek prowadzenia transmisji z lokalu wyborczego (nagrania mają być przechowywane przez dwa lata) i umożliwia Państwowej Komisji Wyborczej sprawdzanie kart do głosowania oraz  innych dokumentów z przebiegu wyborów. Pozostanie głosowanie przez pełnomocnika.

Zreformowanie PKW na modłę PiS miałoby wejść w życie po wyborach w 2018 r. Projekt zakłada wymianę komisarzy wyborczych w całym kraju, a ci mieliby pozmieniać liczbę i obszary okręgów wyborczych w województwach, powiatach oraz gminach. Dzisiaj leży to w kompetencjach samorządów. Opozycja obawia się, że komisarze wyborczy z nadania PiS zmienią wielkość okręgów wyborczych na korzyść tej partii. I nie są to obawy pozbawione podstaw. 

Eksperci słusznie krytykują planowane tempo zmian. Projekt PiS zakłada m. in., że dwa miesiące od wejścia w życie ustawy PKW będzie musiała powołać 16 wojewódzkich i 380 powiatowych komisarzy wyborczych (teraz jest ich tylko 51). Zdaniem ekspertów, zabraknie czasu na weryfikację kandydatów i pospieszne wygaszenie kadencji urzędujących komisarzy sprawi, że nad przyszłorocznymi wyborami samorządowymi będą czuwać dyletanci, osoby  bez żadnego doświadczenia. Mnie najbardziej nie podoba się to, że projekt ustawy nie wprowadza żadnych ograniczeń, co do działalności politycznej kandydatów na komisarzy i ich przynależności do partii politycznych. To grozi totalnym upolitycznieniem PKW oraz  KBW, a upolitycznienie organów wyborczych jest prostą drogą do wprowadzenia dyktatury.

Dzisiaj w okręgach wyborczych do sejmików wojewódzkich czy rad dużych miast wybiera się w jednym okręgu średnio od 6 do 8 radnych. PiS chce, by wybierano tylko trzech. Do czego to prowadzi? Do tego, że do rad i sejmików dostaliby się tylko radni z jednego bądź dwóch najsilniejszych ugrupowań politycznych. Jeśli ustawa wejdzie w życie, realny próg wyborczy będzie wynosił 20 procent. Rady utracą swoje funkcje kontrolne, miasta i gminy zostaną oddane w pacht wyłącznie politykom i partyjnym czynownikom. Dla działaczy lokalnych, cieszących się poparciem we własnym środowisku, nie będzie miejsca. Jak to się ma do zapisów ratyfikowanej przez polski rząd Europejskiej Karty Samorządu Lokalnego? Nijak. Projekt PiS nazwałbym wręcz gwałtem czynionym na tym ważnym dokumencie.

Co mówi EKSL? Przede wszystkim propaguje ideę samorządu lokalnego jako głównego elementu demokracji, dlatego jednym z celów Karty jest włączenie obywateli w tworzenie demokracji w miejscu ich zamieszkania, z czym wiąże się obowiązek zasięgania opinii społeczności lokalnych we wszystkich sprawach bezpośrednio ich dotyczących, w tym również w sprawie zmiany granic jednostek podziału administracyjnego, w którym działają wspólnoty lokalne. I co na to autorzy projektu ustawy? Wiadomo, od razu atak, że niby sypie się piasek w tryby mechanizmu mającego uzdrowić kraj. Takie bajdy Jarosław Kaczyński może opowiadać swojemu kotu, ale nie mnie i ludziom podobnie patrzącym na sprawę. Według Karty, przy podziale zadań i kompetencji pomiędzy poszczególne szczeble administracji powinno się kierować zasadą subsydiarności, w myśl której odpowiedzialność za sprawy publiczne powinny ponosić przede wszystkim te organy władzy, które znajdują się najbliżej obywateli. Czyli, panowie z PiS – decentralizacja samorządu, a nie jego centralizacja, do której zmierzacie.

Jeśli ustawa wejdzie w życie, zmieni się samorządowe oblicze Polski. PiS chce zlikwidować Jednomandatowe Okręgi Wyborcze, ponieważ jest to głosowanie na jedną konkretną osobę, bez sejmowego systemu d`Hondta premiującego wyłącznie kandydatów wystawianych przez duże partie polityczne. Mimo protestów PiS może uchwalić nową ordynację, ponieważ ma większość w parlamencie. Może to być jednak początek końca tej partii, bo Polacy już posmakowali wolności i nie pozwolą na żadne gmeranie w tak ważnej dla nich kwestii jak ordynacja wyborcza do samorządów. P o wyborach samorządowych przyjdą wybory parlamentarne. Nieoficjalnie mówi się o nowej sile politycznej złożonej z cenionych samorządowców w całym kraju. – To potężny straszak na partię rządzącą – mówi Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli. – Ci najbardziej popularni prezydenci, startując z dowolnego komitetu  wyborczego w wyborach parlamentarnych, pokonają każdego, nawet bardzo popularnego polityka w terenie. Nie ma większej siły niż wójt, burmistrz i prezydent, który sprawuje piątą czy szóstą kadencję. Ma poparcie, ludzie na niego głosują, ponieważ mu wierzą. Część polityków zostanie zmieciona w wyborach do Sejmu.

PiS ciągle podkreśla, że wygrało wybory, rządzi samodzielnie, więc ma legitymację do przeprowadzenia radykalnej reformy państwa. Po części zgoda, ale hola, hola z tą legitymacją. W Polsce w 2015 r. mieszkało 30.534.948 osób uprawnionych do głosowania. W wyborach parlamentarnych oddano 15.200.671 głosów, co oznacza, że czynnie uczestniczyło w nich 38,55 proc. mieszkańców naszego kraju. Na PiS głosowało 5.711.687 osób, co stanowi tylko 14,85 proc. mieszkańców naszego państwa i ledwie 18,7 proc. osób uprawnionych do głosowania. Czy 14 proc. poparcia można nazywać „mandatem społecznym” dającym PiS pełną carte blanche na wprowadzanie każdej z planowanych reform? Chyba w kraju zwanym Bajdocją. Prawo do rządzenia krajem – tak, prawo do reformowania państwa wedle własnego widzimisię  – nie.

Wróć