Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy warto słuchać starszych?

01-11-2023 20:18 | Autor: Maciej Petruczenko
Co roku przypadający w naszej kulturze pierwszego listopada dzień Wszystkich Świętych i obchodzone dnia następnego Zaduszki skłaniają do głębszego zastanowienia nad jestestwem człowieka i sensem naszego życia. Przy takiej okazji nabiera się szacunku do przodków, a także do osób w wieku sędziwym, mających już niedługo przekroczyć „smugę cienia”. Docenia się ich życiowe zasługi i mądrość, jakiej nabyli z upływem lat, chociaż grecki filozof Demokryt (460-360 p.n.e.), akurat wyjątkowy okaz długowieczności, nader trzeźwo podchodził do wspomnianego zagadnienia. Uważał otóż, że „zdarza się rozsądek u młodych i nierozsądek u starych, bowiem rozumnego myślenia uczą nie przeżyte lata, lecz wczesne zdobywanie wiedzy i wrodzone zdolności”.

Niezapomniany pozostaje atomistyczny światopogląd Demokryta, twierdzącego skądinąd słusznie, iż byt sam w sobie nie jest jednością w spoczynku, lecz pewną ilością cząsteczek (atomów), znajdujących się w ciągłym ruchu i wirujących w przestrzeni. Atomy, zdaniem tego starożytnego myśliciela, tworzą również całkowicie materialną duszę, która – jak można wnioskować z toku rozumowania greckiego mędrca – różni człowieka od zwierzęcia.

Tysiące lat po Demokrycie złośliwi kabareciarze wymyślili żart o psie, o którego ochrzczenie poprosił księdza proboszcza właściciel tego zwierzęcia, chociaż wiedział, że byłby to grzech, bo przecież pies nie ma duszy. Ksiądz się początkowo odżegnywał od udziału w tak niecnej operacji, która miałaby go uczynić grzesznikiem, ale w końcu pokropił czworonoga, przekonany odpowiednim datkiem finansowym. Gdy o tym świętokradztwie dowiedział się biskup, był oburzony do głębi, ale usłyszawszy, ile kasy dostało się proboszczowi od owego parafianina, od razu się uspokoił, mówiąc: – To teraz bierzmy tego psa do bierzmowania...

Rozumiejąc istotę tego współczesnego żartu, tym łatwiej zrozumiemy też inną myśl, jaką objawił Demokryt. A wyraził ją tak: „Wielu ludzi popełnia czyny ohydne, a mówi przy tym piękne słowa”. Z dzisiejszej praktyki wiemy, że taką dwulicowością charakteryzują się liczni przedstawiciele świata polityki i stanu duchownego. Właśnie został szeroko opisany przypadek polskiego zakonnika, który wszedł na watykańskie salony jeszcze za czasów Jana Pawła II, przeczekał czasy Benedykta XVI i uchował do pontyfikatu kolejnego z papieży – Franciszka, nim wyszło na jaw, iż ten uczony, powszechnie szanowany mąż z upodobaniem realizuje swoje pedofilskie hobby, czego skutki ocenia na razie nie Sąd Ostateczny bynajmniej, lecz zwykły prokurator.

Trudno po tysiącach lat nie podziwiać spostrzegawczości, jaką wykazał się Demokryt. Okazuje się bowiem, że zauważona przezeń moralna jedność przeciwieństw to jeszcze starożytny wynalazek. Współczesnym przykładem takiej jedności jest chociażby sługa wielu partii politycznych Ryszard Czarnecki, bardzo lubiący – przy publicznych prezentacjach – stawać tuż za plecami jeszcze większego wzoru moralności, jakim jest Jarosław Kaczyński. Powszechnie wiadomo, że Kaczyńskiemu udało się ukraść na spółkę z bratem tylko bezwartościowy z majątkowego punkt widzenia Księżyc, Czarnecki zaś, rozliczając jako europoseł fałszywe delegacje samochodowe, przewalił ponoć Unię nawet na 100 tysięcy euro, do zwrócenia których został zmuszony. A przecież w swoich wystąpieniach prawi on nam nieustannie morały, podkreślając, że wszystko czyni wyłącznie dla dobra publicznego. Już chyba najwyższy czas zatem, żeby kabriolet, którym Czarnecki miał jeździć do Brukseli, został wystawiony w celach dobroczynnych na licytację. A jeszcze większą radość sprawi społeczeństwu dokładne przedstawienie postaci śp. bezdomnego Stanisława, który – wedle informacji ojca Rydzyka – miał ofiarować zakonowi redemptorystów dwa volkswageny, zakupione za pieniądze wygrane w totolotka. Opatrzność – dziwnym trafem – nie sprzyjała tym, którzy stali się ofiarami katastrofy samolotowej pod Smoleńskiem, natomiast Rydzykowi i jego/ bezdomnym fundatorom sprzyja nieprzerwanie.

No cóż, ogólnikowe filozofowanie jest tylko przelewaniem z pustego w próżne. Dlatego skłaniając się do słuchania starszych, warto posłuchać chociażby 97-letniego Mariana Turskiego (Mosze Turbowicza), obywatela polskiego, który w okresie II wojny światowej przeszedł piekło łódzkiego getta, a potem obozu koncentracyjnego Auschwitz, by trafić następnie do katowni Buchenwaldu i Theresienstadt, gdzie ledwo żywego wyrwała go wreszcie z rąk niemieckich oprawców akurat Armia Czerwona. Turski, który jest swego rodzaju rekordzistą, piastując od 65 lat funkcję kierownika działu historii w tygodniku „Polityka”, a niedawno został prezydentem Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego, podzielił się ostatnio swoimi refleksjami ze społecznością ursynowską w Centrum Kultury „Alternatywy”. Wcześniej, na zupełnie innym forum, ogłosił swój, wynikający z doświadczenia życiowego ważny apel, spuentowany słowami: „Nie bądźcie obojętni”.

Tym apelem nawiązał do tego, co mu powiedział prezydent Austrii – Alexander Van der Bellen, przypominając, że „Auschwitz nie spadło z nieba”. Społeczeństwo niemieckie, zafascynowane zaspokajaniem przez reżim Hitlera ważnych potrzeb życiowych, likwidacją bezrobocia i produkcją „ludowego samochodu” (Volkswagen) ogarnęła znieczulica, która nie pozwoliła dostrzec rodzącego się despotyzmu. Hitlerowska propaganda trafiała w gust osób czujących się übermenschami. Zwłaszcza wtedy, gdy zaczęto poniżać mniejszości narodowe – głównie Żydów, ale również Cyganów. Aż przyszła kolej na poniżanie Polaków.

Turski wspomina po latach, że gdy z nasłuchu radiowego w Auschwitz zorientował się, iż za drzwiami z niewinnym napisem „łaźnia” znajduje się w rzeczywistości komora gazowa, ze strachu... zesrał się w majtki (bo trudno w tym wypadku użyć oględniejszego słowa). Wszystko, co przeszedł, upoważnia go, ofiarę bestialskich zachowań, do udzielania młodszym życiowych nauk. W jakimś sensie jego ostrzeżenie, żeby nie być obojętnym na rodzenie się autokratyzmu, odnosiło się też zapewne do poczynań wciąż trwającej polskiej władzy, której – wbrew pozorom – jeszcze nie można uważać za „ancien régime”. Może tym ostrzeżeniem choć po części udało się Turskiemu wywołać pozytywny skutek, jakim okazał się w Polsce nagły społeczny zryw milionów ludzi?

Wróć