Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czym się nas dzisiaj straszy?

27-03-2024 21:43 | Autor: Maciej Petruczenko
Mieszkająca w Raszynie, czyli na obrzeżach Warszawy, tenisistka Iga Świątek jak najsłuszniej uważana jest za rakietę numer jeden na świecie. Nic dziwnego więc, że wygrywająca kiedyś turnieje tenisowe na Ursynowie dzisiejsza komentatorka telewizyjna Joanna Sakowicz-Kostecka ogromnie się zmartwiła klęską Igi w rozegranym w Miami meczu z Rosjanką Jekatieriną Aleksandrową. Szczerze mówiąc, ja też się zmartwiłem, bo kibicuję Idze od wielu lat. Mimo to jednak jestem zdania, że dopóki na linii Polska – Rosja dochodzi do konfrontacji rakiet wyłącznie na korcie tenisowym, to naprawdę nie ma na co narzekać. Niezależnie od tego, kto wygra.

Z zupełnie innego założenia wychodzą propagandyści z obozu prezydenta Władymira Putina. I zapewne dlatego kilka dni temu na pierwszej stronie dziennika „Izwiestia” ukazał się artykuł, którego autor wywodzi, że jeśli Stany Zjednoczone wycofają się z jednoczącego państwa zachodnie militarnego paktu NATO, to Rosja może je w mgnieniu oka zdmuchnąć niczym bańkę mydlaną. Ten wywód to jawna groźba, skierowana między innymi przeciwko Polsce. „Izwiestia” po prostu wyśmiewają stan konwencjonalnej gotowości bojowej europejskich członków NATO, z Wielką Brytanią i Francją włącznie, zakładając, że na konfrontację nuklearną żadna strona raczej się nie zdecyduje. Oczywiście, Putin coraz śmielej mówi o zaatakowaniu bronią jądrową „w obronie Rosji”, ale w wypadku Polski eksperci biorą to li tylko za

„strachy na Lachy”.

Pamiętający wrzesień 1939 roku Polacy obawiają się jednak, że Putinowi może przyjść do głowy powtórzenie wojennej kampanii niemieckiego dyktatora Adolfa Hitlera. Na terytorium naszego kraju już zaczynają spadać rosyjskie rakiety – na razie bez ładunków jądrowych, co najwyżej z głowicami betonowymi, ale jakiejś formy ataku musimy się prędzej czy później spodziewać. Tym bardziej, że Stany Zjednoczone, coraz bardziej zajęte rywalizacją z Chinami, powoli tracą zainteresowanie sytuacją w Europie, a każdy kolejny prezydent USA może w dowolnym momencie powiedzieć wzorem Donalda Trumpa: „America first” – Ameryka przede wszystkim.

W związku z tym w szerokim gronie moich znajomych stopniowo narasta panika. Co bogatsi starają się jak najszybciej wyprzedać nieruchomości w Polsce, mieszkając zresztą od dawna za granicą. Tymczasem mało kto z obywateli RP myśli na co dzień, że rosyjskie iskandery, zainstalowane w Kaliningradzie, czyli niegdysiejszym Królewcu, są od lat wielu wymierzone prosto w Warszawę i mogą w nas uderzyć w okamgnieniu. Niekoniecznie niosąc ładunki nuklearne.

Premier Donald Tusk w zasadzie podziela pogląd Donalda Trumpa, ostrzegając społeczeństwo polskie, że skończyły się czasy pokoju i żyjemy już w epoce „przedwojennej” – i to wcale nie w historycznym tego przymiotnika znaczeniu. Rodzi się całkiem paradoksalna sytuacja. Pamiętamy zgrzebny okres komunizmu, gdy mogliśmy tylko zza Żelaznej Kurtyny zazdrośnie spoglądać na dobrobyt krajów cywilizacji zachodniej. Ale wtedy siła militarna Wielkiego Brata – Związku Sowieckiego – była tak ogromna, że nie musieliśmy obawiać się ataku ze strony państw-członków NATO. Obecnie zaś natowskie gwarancje bezpieczeństwa nie wydają nam się całkowicie pewne, żeby nie powiedzieć – iluzoryczne. Hasło „chcesz pokoju, szykuj się do wojny” jest już u nas oficjalnie głoszone, a zwiększany w przyspieszonym tempie procent naszych wydatków na zbrojenia przekonuje społeczeństwo o potrzebie militarnej mobilizacji. Robi się nawet wstępny przegląd ewentualnych schronów, w których będziemy się chować w razie niespodziewanego ataku rakietowego. Ja sam czuję się pod tym względem wręcz komfortowo przygotowany, mając podziemną restaurację, co z góry upewnia mnie, że głodem ruscy mnie nie wezmą. Również możliwości modlitewne są w moim wypadku niezgorsze, bo świątynia rzymskokatolicka stoi zaraz za moim płotem. Wobec tego plan może być prosty: poświęcić naszą broń, by prześwięcić Putina i jego bandę.

Oczywiście, nie wszyscy mogą się zgodzić z takim podejściem do sprawy, wskazując chociażby, że nasz aparat państwowy i wojskowy ma za dużo kapelanów, a za mało zaprawionych w boju wojaków. Nie wiadomo więc, czy kropidła i gromnice wystarczą jako broń powstrzymująca ruskie rakiety i czy choćby najgorętsze modły zastąpią planowanie strategiczne Sztabu Generalnego. I czy w razie zaatakowania nas przez hordy rosyjskie wódz naczelny Wojska Polskiego, prezydent Andrzej Duda, zdąży w porę wrócić z nart na stanowisko dowodzenia w swoim pałacu. Przykład chronionych przez niego dwu skazańców, Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, wskazuje, że przynajmniej raz wrócić w porę nie zdążył...

Tymczasem polski parlament mało się interesuje położeniem militarnym Polski i więcej niż o czołgach, rakietach i samolotach dyskutuje się na Wiejskiej o tym, czy skuteczniejsza jest pigułka dzień przed, czy dzień po – co nie wiadomo dlaczego wzbudza największe zainteresowanie stroniących obowiązkowo od seksu świętych mężów w osobach przedstawicieli kleru. W swoim czasie godzili się oni na mordowanie milionów pogan, gdy prowadzono szeroko zakrojoną akcję „nawracania”, chociaż również nawracający powinni byli przestrzegać piątego przykazania dekalogu: nie zabijaj, którego teraz chce się trzymać za wszelką cenę, gdy zachodzi potrzeba aborcji, nawet przy zagrożeniu życia matki. Bezlitośni niegdyś mordercy powołują się dziś w wypadku aborcji na „klauzulę sumienia”, umywając ręce jak Piłat.

Kwestie moralne komplikują nam się obecnie do tego stopnia, że ponowne zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa wydaje się jak najbardziej pożądane. Bo bardzo przydałoby się kolejne wypędzenie ze świątynnego dziedzińca przekupniów stawiających wyżej bogacenie się niż zasady moralne. Wypowiadając tę refleksję, życzę wszystkim Czytelnikom „Passy” jak najradośniejszych Świąt Wielkanocnych. I spodziewając się krytyki ze strony tego lub owego adwersarza, przypomnę na koniec celną uwagę w finale „Zemsty” Aleksandra Fredry: „Mocium panie, z nami zgoda/Zgoda!Zgoda!/Tak jest, zgoda./ A Bóg wtedy rękę poda.”

Wróć