Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Gwóźdź do urzędniczej trumienki Jerzego M.

23-05-2018 22:02 | Autor: Tadeusz Porębski
Udzielona w dniu 9 maja wyczerpująca odpowiedź Ministerstwa Sprawiedliwości, wyjaśniająca ostatecznie kluczowy element podejrzanej reprywatyzacji budynku Narbutta 60, pośrednio potwierdza, że wydana w 2014 r. przez stołeczny ratusz decyzja reprywatyzacyjna opiera się na fałszywym dokumencie.

Minęły trzy lata od pierwszej publikacji w "Passie", opisującej podejrzaną reprywatyzację kamienicy przy ul. Narbutta 60 na Starym Mokotowie. W maju 2014 r. stołeczne Biuro Gospodarki Nieruchomościami wydało decyzję o sprywatyzowaniu budynku i znajdującej się pod nim działki. Podstawą decyzji jest akt notarialny z 11 stycznia 1947 r. sporządzony poza kancelarią notarialną, w suterenie jednej ze zrujnowanych mokotowskich kamienic, przez osobnika podającego się za zastępcę notariusza. Decyzja zawiera dane niezgodne ze stanem faktycznym i prawdopodobnie obarczona jest wadą prawną. Urzędnicy BGN wydali nieruchomość osobom prywatnym, nie zadając sobie trudu sprawdzenia, czy podający się za zastępcę notariusza Zygmunt Anyżewski rzeczywiście istniał w latach powojennych w obszarze sądowniczo – notarialnym, a przede wszystkim, czy był uprawniony do sporządzania aktów notarialnych poza kancelarią.

Po dwóch latach boju zdołaliśmy doprowadzić do wstrzymania reprywatyzacji Narbutta 60. Bez wsparcia mokotowskich organów ścigania, które bardziej nam przeszkadzały w dochodzeniu do prawdy, niż pomagały. Po zmianie władzy w państwie sprawę Narbutta 60 odebrano dzielnym stróżom prawa z Mokotowa i przekazano do prowadzenia Prokuratorze Regionalnej we Wrocławiu.

Decyzja reprywatyzacyjna, dotycząca budynku Narbutta 60, czeka na unieważnienie przez Komisję Weryfikacyjną pod wodzą wiceministra Patryka Jakiego, ale pozostaje kwestia udziału w tej brudnej sprawie urzędników dzielnicy Mokotów.

Zarzuciliśmy im niczym nieuzasadnione przeznaczenie blisko ćwierci miliona publicznych złotówek na modernizację objętej roszczeniem nieruchomości. Od 1999 r w mokotowskim urzędzie wiedziano, że spadkobiercy byłego właściciela ubiegają się o jej zwrot. Mimo to ładowano w modernizacje kamienicy setki tysięcy złotych. W odpowiedzi na postawione przez "Passę" zarzuty mokotowski urząd zaczął rozpowszechniać kłamliwe informacje, że w budynku Narbutta 60 wyremontowano jedynie okna. Prawda zaś jest taka, że wymienione zostały także parapety, drzwi wejściowe na klatkę schodową, instalacja elektryczna, przeprowadzono kompleksowy remont dachu, wymieniono rynny, rury kanalizacyjne i piony, położono gładzie gipsowe na klatce schodowej, wykonano nową elewację od strony ul. Narbutta, a od podwórka termoizolację. Ostatnio wspólnie z firmą Dalkia zmodernizowano węzeł cieplny.

Od 2014 r. kwestią sporną jest to, czy zatrudniony w stołecznym notariacie w charakterze gryzipiórka Zygmunt Anyżewski, sporządzający w dniu 11 stycznia 1947 r. akt notarialny Rep. Nr 27/47, posiadał stosowne uprawnienia od swojego pryncypała, notariusza Bronisława Czernica oraz od prezesa sądu okręgowego. Z pisma Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że, tu cytat: "W aktach nie odnaleziono upoważnienia obejmującego dzień 11 stycznia 1947 r., w którym został sporządzony akt notarialny Rep. Nr 27/47". Co to oznacza? Oznacza to ni mniej, ni więcej, że Anyżewski zdecydował się w dniu 11 stycznia 1947 r. na – ujmując rzecz kolokwialnie – tak zwaną "lewiznę", czyli sporządzenie aktu notarialnego bez uprawnień, bądź stosownych pełnomocnictw. Zapewne zrobił to za grubą gotówkę.

To właściwie ostatecznie kończy sprawę reprywatyzacji nieruchomości przy ul. Narbutta 60. Akt notarialny, sporządzony przez osobę nieuprawnioną, jest z mocy prawa nieważny, zatem decyzja administracyjna wydana na podstawie sfałszowanego dokumentu automatycznie traci ważność. Powinna zostać szybko unieważniona przez powołaną na mocy sejmowej ustawy Komisję Weryfikacyjną, bowiem mimo ewidentnej wady nadal znajduje się w obrocie prawnym. Natomiast Prokuratura Regionalna we Wrocławiu otrzymała od resortu sprawiedliwości gwóźdź, który można wbić do urzędniczej trumny byłego wicedyrektora BGN Jerzego M. Mamy nadzieję, że nie będziemy musieli zbyt długo czekać na ten akt sprawiedliwości.

Już pod koniec 2014 r. skierowaliśmy do mokotowskiej prokuratury wniosek o ściganie Jerzego M. z art. 231 kk za niedopełnienie obowiązków służbowych. Wychodziliśmy z założenia, że urzędnik tak wysokiego szczebla – decydujący się na wydanie prywatnej osobie szacowanego na kilka milionów złotych majątku komunalnego – powinien dochować szczególnej staranności. Przede wszystkim prześwietlić akt notarialny z 1947 r., który stanowił podstawę roszczenia. Dwukrotnie w studiu Radia dla Ciebie Jerzy M. zapewniał, że jego pracownicy odwiedzili archiwum w Milanówku i badali wiarygodność tego dokumentu. Kłamał. W księdze wejść do archiwum nie ma żadnego śladu o wizytach kogokolwiek z BGN.

Prokuratura na Mokotowie uporczywie odrzucała nasze wnioski, twierdząc, że nie dopatrzyła się w postępowaniu Jerzego M. znamion czynu zabronionego. W sprawie Narbutta 60 często mieliśmy do czynienia z nową formułą działania prokuratury. Na doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez urzędników nie odpowiadała nam sama prokurator, lecz szeregowy referent. Ustami referenta prokurator informowała nas, że urzędnik nie musi dokonywać weryfikacji dokumentów, na podstawie których wydaje decyzję administracyjną. Nawet kiedy rzecz dotyczy komunalnego majątku milionowej wartości. Tak podeszła do sprawy m. in. Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście w osobie prokurator Iwony Lewczyk. W głowie się nie mieści.

"Mokotowscy i śródmiejscy prokuratorzy usiłowali rozwodnić sprawę Narbutta 60" – takie stwierdzenie padło w sierpniu 2016 r., a więc już po zmianie władzy w państwie, z ust prokurator Krystyny Perkowskiej z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która otrzymała od przełożonych polecenie dokonania analizy wszystkich postępowań dotyczących reprywatyzacji nieruchomości Narbutta 60, prowadzonych przez mokotowską prokuraturę. Analiza jest dla mokotowskich i śródmiejskich prokuratorów miażdżąca. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wytknęła mokotowskim kolegom wiele nieprawidłowości i w sierpniu 2016 r. zdecydowała o połączeniu pięciu umorzonych postępowań w jedno śledztwo i przekazaniu go do prowadzenia Prokuraturze Regionalnej we Wrocławiu Wydział I ds. Przestępczości Gospodarczej (sygnatura RP I Ds 42.2016).

Zarówno Jerzy M., jak i mokotowscy prokuratorzy mogli bardzo łatwo zweryfikować akt notarialny z 1947 r. Trzeba było po prostu skierować do Ministerstwa Sprawiedliwości konkretne pytanie. Tak jak my to zrobiliśmy. I uzyskać konkretną odpowiedź. Tak jak my uzyskaliśmy. W skierowanym przez resort sprawiedliwości dwustronicowym piśmie czwarty akapit od góry pogrąża Jerzego M., jak również kompromituje mokotowską prokuraturę. Od 2014 r. zarzucaliśmy mokotowskim stróżom prawa niechlujstwo, lenistwo i złą wolę. Opinia prokurator Perkowskiej z sierpnia 2016 r. i ostatnie pismo z Ministerstwa Sprawiedliwości potwierdzają, że nasze zarzuty były uzasadnione.

Na brak reakcji mokotowskiej prokuratury na próby przejęcia przez grupę cwaniaków, przy biernej postawie urzędników dzielnicy Mokotów, ponad 0,5 ha atrakcyjnego terenu nazywanego "Sadybianką" o rynkowej wartości 8–10 mln złotych, skarżą się także działacze Towarzystwa Społeczno – Kulturalnego "Miasto Ogród Sadyba". Poradziliśmy, by poprosili o wsparcie Prokuratora Krajowego Bogdana Święczkowskiego. Jest to właściwie dramatyczny apel w obronie znajdującego się pod ochroną konserwatorską społecznego mienia, które poprzez machlojki grupy osób ma zostać zawłaszczone pod prywatną działalność gospodarczą. Zdaniem pokrzywdzonych, wymieniona w piśmie do Święczkowskiego z nazwisk grupa, to rodzinnie i biznesowo powiązane osoby fizyczne będące użytkownikiem wieczystym i dzierżawcą terenu, które, jak pokazują licznie zebrane dokumenty, działają na szkodę interesu publicznego za zgodą i w porozumieniu z urzędnikami dzielnicy Mokotów oraz stołecznego ratusza.

Największe zastrzeżenia wysuwane są pod adresem naczelniczki wydziału architektury w mokotowskim urzędzie. Szefowa mokotowskiej architektury obwiniana jest m. in. o pomaganie dzierżawcy w przekształcaniu "Sadybianki" z terenu ogólnodostępnego i publicznego w prywatny. Chodzi o pewien zapis w wyłożonym w 2015 r. do publicznego wglądu miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego tego rejonu miasta. Protestujący mają nadzieję, że interwencja Prokuratora Krajowego zdopinguje mokotowskich stróżów prawa do podjęcia bardziej efektywnych działań w tej bulwersującej sprawie. Skandal związany z modernizacją objętego roszczeniem budynku Narbutta 60 jest najlepszym dowodem na to, że władze dzielnicy Mokotów – nazywając rzecz bardzo delikatnie – nie są zbyt mocne w obronie majątku komunalnego. Podobnie jak Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów. Dlatego prośba do Prokuratora Krajowego o objęcie nadzorem postępowań w sprawie "Sadybianki" jest jak najbardziej zasadna.

Wróć