Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Henryk Kuźniak wciąż gra va banque

23-09-2020 21:33 | Autor: Maciej Petruczenko
Znakomity kompozytor muzyki filmowej uwił sobie gniazdko na Kabatach.

MACIEJ PETRUCZENKO: Długa jest lista świetnych filmów, którym towarzyszy równie świetna muzyka pana autorstwa. Już tylko cieszące się wciąż wielką popularnością filmy Juliusza Machulskiego – „Vabank”, „Vabank II” czy „Seksmisja” – kojarzą się kinomanom z pańskimi kompozycjami...

HENRYK KUŹNIAK: Ja to akurat określam na swój sposób, mówiąc, że jestem kompozytorem bardzo popularnym, lecz szerszemu gremium nieznanym. Wiele osób nie kojarzy mojego nazwiska, zna za to doskonale moją muzykę. Nie są w stanie powiedzieć, kto jest autorem muzyki w określonym filmie, ale potrafią motyw z tego filmu zanucić.

Czyli bardziej pan dotychczas wpadał publiczności w ucho niż w pamięć...

Chyba tak można powiedzieć. Ale to przecież nic złego, skoro zawsze mi zależało, żeby do widza w kinie trafiał nie tylko obraz, lecz również moja ilustracja muzyczna, mająca temu obrazowi pomagać.

Czym się różni muzyka filmowa od innych rodzajów muzyki?

Na pozór niczym się nie różni, posługuje się tymi samymi elementami muzycznymi co inne rodzaje muzyki, wykorzystuje te same instrumenty i rodzaje ekspresji, których celem jest działanie na podświadomość widza. Zasadnicza różnica jednak polega na tym, że muzyka filmowa nie ma charakteru samodzielnego. Nie wykształciła swoich specyficznych form ze względu na czas jej występowania. Na ogół fragmenty muzyczne są bardzo krótkie. Ograniczają się do motywu, frazy czy zdania muzycznego – tematu, który staje się podstawą wielokrotnego wykorzystania w postaci wariacyjnej. Najdłuższym fragmentem w ilustracji muzycznej jest muzyka pod napisy czołowe lub końcowe i wówczas to jest czas około dwóch lub trzech minut.

Czasem motyw muzyczny jakoś się usamodzielnia, tym bardziej nagłośniając film. Tak jak skomponowana przez Lucjana Kaszyckiego i śpiewana przez Sławę Przybylską piosenka „Pamiętasz, była jesień” z filmu „Pożegnania” Wojciecha Hasa pozostała w pamięci widzów na dziesiątki lat...

Tak właśnie, to bardzo dobry przykład. I pewnie Kaszycki – który już nie żyje – tak samo jak ja cierpiał na syndrom autora mało znanego szerszej publiczności. Gdy ktoś okazuje się zaskoczony, że to ja skomponowałem ragtime'owy motyw do „Vabanku”, to ten ktoś nie wie z pewnością, że jestem autorem muzyki do ponad stu pięćdziesięciu filmów. Raz się zdarzyło, że w pierwszym polskim serialu telewizyjnym „Barbara i Jan” pokazałem się przez 40 sekund przy fortepianie i wtedy moi sąsiedzi ze Starego Miasta od razu mnie zaczepili: – Nie wiedzieliśmy, że jest pan również aktorem... Innym razem byłem na nartach i stojąc w kolejce do wyciągu razem ze znaną dziennikarka, rozmawialiśmy o muzyce filmowej. Ona przy okazji wspomniała, jak bardzo jej się podoba muzyka do „Vabanku” i zastanawiała się, kto ją skomponował. Gdy powiedziałem jej, że to ja jestem autorem, omal nie zemdlała z wrażenia.

Może pan opowiedzieć, jak rozwinęła się pana kariera muzyczna?

Do muzyki dostałem się niejako kuchennymi schodami. Gdy w 1948 roku zacząłem się uczyć w podstawowej szkole muzycznej w Będzinie, miałem już dwanaście lat. Zaraz po wojnie czasy były trudne. Marzyła mi się gra na akordeonie, który kosztował jednak wtedy majątek, a o fortepianie można było tylko sobie pomarzyć. Stąd nigdy nie zostałem mistrzem klawiatury, a do nagrań swojej muzyki filmowej brałem zawsze dużo lepszych pianistów od siebie, takich jak choćby ceniony w środowisku jazzowym Paweł Perliński. Miałem jednak w młodych latach parcie na granie. W szkole ćwiczyłem na flecie i trąbce. Uczyłem się, żeby grać dla przyjemności, ale przy tym również co nieco zarobić. Z kolegami zdarzało nam się grywać nawet na pogrzebach. W gronie moich kolegów byli Ryszard Dudek i nieco starszy od nas Bogusław Madey. Ten pierwszy został z czasem dyrygentem i prorektorem Akademii Muzycznej Warszawie, ten drugi zaś stał się znany jako dyrygent orkiestry warszawskiego Teatru Wielkiego, kompozytor i pianista oraz rektor wspomnianej Akademii. Zatem już w szkole muzycznej miałem niezłe towarzystwo. Gdy zająłem się muzyką filmową, moimi ulubionymi dyrygentami byli Ryszard Dudek i Jurek Maksymiuk. Z tymi dwoma dyrygentami nagrałem większość moich opraw muzycznych do filmów dokumentalnych, fabularnych i seriali telewizyjnych.

Może pan pewnie zacytować z okresu swojej pracy niejedną anegdotę...

Przypomina mi się choćby taka zabawna scenka. Kiedyś pojechaliśmy z pokazem „Seksmisji” i „Vabanku” do Czechosłowacji. A tam krytyk muzyczny powiedział mi na ucho, nawiązując do roli Jana Machulskiego w tym drugim filmie: – Pan to miał szczęście, trafiwszy na aktora, który akurat umie grać na trąbce !... Tymczasem Machulski-Kwinto bynajmniej sam nie grał, jakkolwiek znakomicie naśladował ruchy trębacza. Potrafił wprost idealnie stworzyć wrażenie, że sam gra. Tak było np. podczas mojego festiwalu filmowego w Łodzi, gdy wyszedł z trąbką na scenę. Publiczność była święcie przekonana, że on gra naprawdę.

No cóż, „Vabank” pozostaje niewątpliwie filmem kultowym i pana w tym niemała zasługa...

W takim razie przypomnę, że choć widzowie to dzieło Juliusza Machulskiego docenili, to na Festiwalu Filmów Polskich w Gdyni nie przyznano „Vabankowi” nagrody za muzykę, ale było tak ambitnie, że w werdykcie zostało zaznaczone, iż „jury postanowiło nie przyznać żadnemu filmowi nagrody za muzykę”. Nawiasem mówiąc, gdy podkładałem pod ten film swoją muzykę, pasującą nie do kryminału, ale do scen z przymrużeniem oka, montażystka złapała się za głowę: – Pan nam całkowicie zmienia klimat filmu...

Okazało się jednak, że miałem dobre wyczucie tego filmu, który był komedią kryminalną tylko z kilkoma trupami w tle. Z uwagi na filmową specyfikę kazałem trochę rozstroić fortepian, prosząc też orkiestrę, żeby podczas udawanego pogrzebu Kwinty fałszowali, bo miało być jak w życiu. Muzyka w filmie musi coś znaczyć. Dlatego czasem lepiej wykonywać ją na bałałajce niż na instrumencie tak szlachetnym jak harfa.

Skomponowany przez pana ragtime do „Vabanku” zasłynął podobnie jak „The Entertainer” Scotta Joplina, użyty w nagrodzonym Oscarem filmie „Żądło”, mającym również charakter komedii kryminalnej...

Wiele osób mi to mówiło, ale komponując muzykę do naszego filmu, „Żądła” jeszcze nie znałem, więc nie mogło być dla mnie inspiracją. Nie zamierzałem zresztą naśladować w tym filmie muzyki amerykańskiej. Miałem bowiem świadomość, że jazz w przedwojennej Polsce praktycznie nie istniał. Orkiestry stosowały jeszcze tradycyjny zestaw instrumentów ze skrzypcami włącznie. Były to tzw. zespoły odeonowe. Daleko im było do jazzowych „bandów”. Również w moich kompozycjach bluesowych starałem się świadomie odchodzić od amerykańskich reguł. Pisałem jakby polskiego bluesa. Zawsze też trzymałem się zasady, że komponując muzykę do filmu, nie mam sprzedawać samego siebie, tylko wspomagać dzieło reżysera, operatora i aktorów. Dlatego każdy kolejny film traktowałem jako nowe, bardzo trudne, nieschematyczne zadanie, wiedząc, że już sama barwa dźwięku będzie miała znaczenie. Pamiętam, że fatalne recenzje miał „Dzięcioł” Jerzego Gruzy, uznany za najgorszy film XX-lecia PRL. A tu się okazuje, że po 50 latach ludzie chcą słuchać muzyki do tego filmu. Starałem się ją tak skomponować, żeby widz lepiej zrozumiał, co się dzieje w głowie bohatera. Właśnie wydano płytę z muzyką z „Dzięcioła”, na której jest muzyka Julka Loranca i moja. A to była moja pierwsza muzyka do filmu fabularnego, Julka zresztą również. Szkoda, że Jerzy Gruza tego nie doczekał, zawsze uważał bowiem, że

„Dzięcioł” to Jego najlepszy film.

Zalicza się pan do przedwojennych roczników. Czy coś panu pozostało w pamięci, jeśli chodzi o wybuch wojny?

Gdy Niemcy zaatakowali Polskę, miałem dopiero trzy lata i przebywałem z matką na wakacjach w Stopnicy na Kielecczyźnie. Był to straszny czas. Przeżyłem tam też na koniec ofensywę, która wyzwoliła Polski. Wiem, co to jest prawdziwa wojna. Nawet gdy jechaliśmy furą, nadlatywały nagle i ostrzeliwały nas niemieckie samoloty, a i bomby padały gęsto, nie mówiąc o atakach artyleryjskich. Ojciec, który był górnikiem w naszej rodzinnej Czeladzi, zmarł podczas okupacji. Mama dożyła aż 101 lat i odeszła do lepszego ze światów dopiero cztery lata temu. Razem z rodziną mojej mamy ze Stopnicy ratowałem się przed Niemcami. Kryliśmy się między innymi w atakowanym przez nich klasztorze. Wyzwolenie przeżyliśmy w Busku-Zdroju. To był styczeń 1945 roku.

Po wojnie, gdy już udało mi się zdać maturę, zdecydowałem się studiować muzykologię na Uniwersytecie Warszawskim i po studiach trafiłem do Wytwórni Filmów Dokumentalnych przy Chełmskiej na stanowisko montażysty dźwięku, pracując m. in. ze znanym kompozytorem Markiem Lusztigiem. Robiliśmy opracowania dźwiękowe do filmów dokumentalnych i Polskiej Kroniki Filmowej. Na Chełmskiej spotykałem się z prof. Jerzym Bossakiem z łódzkiej Szkoły Filmowej przy okazji różnych seminariów i kolaudacji nowych dzieł. Stałem się mimo woli jego uczniem i to chyba bardzo pojętnym, skoro w pewnym momencie zaangażował mnie do Szkoly Filmowej jako wykładowcę, no i spędziłem w tam długi okres 1964-2012, dochodząc do tytułu profesora zwyczajnego. Moimi studentami byli późniejsi znani reżyserzy: Andrzej Barański, Grzegorz Królikiewicz, Lech Majewski, Juliusz Machulski, a także Mariusz Treliński, który zrobił karierę nie tylko w filmie, lecz także w teatrze i operze. Lech Majewski zwierzył mi się kiedyś, że już pracując w Ameryce, posługiwał się często notatkami z moich wykładów.

Wiem, że mieszkał pan w różnych rejonach Warszawy, ale od 1977 roku pana miejscem na ziemi stał się Ursynów...

To prawda, w przyspieszonym przydziale wymarzonego lokum pomógł mi ówczesny prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Politechnika Stanisław Olszewski, z którym wcześniej poznałem się na gruncie prywatnym. Wprowadziłem się na Puszczyka wraz żoną i dwoma synami. Jednym z naszych sąsiadów był – jeszcze jako małoletnie pacholę – przyszły burmistrz Ursynowa Piotr Guział, który potem zorganizował koncert na moje 80-lecie w dolnym kościele Wniebowstąpienia Pańskiego.

Ursynów od początku imponował mi przestrzennością. Pamiętam też bodaj pierwszy sklep spożywczy w tym megaosiedlu, mieszczący się przy Końskim Jarze. Pionierskie to były czasy, a wykończenie mieszkań dalekie od tego, co mamy teraz z żoną na Kabatach. Z tamtego okresu pozostały jednak przyjaźnie, które bardzo sobie cenię. Jednym ze starych druhów jest chociażby Zbigniew Makomaski, kiedyś słynny biegacz, członek legendarnego Wunderteamu, Cudownej Reprezentacji Polski z drugiej połowy lat pięćdziesiątych. Z sentymentu do Ursynowa skomponowałem utwór pt. „Na Kabatach”, który został zagrany m. in. w filmie dokumentalnym o Warszawie.

Pogadajmy o pana życiu prywatnym, wszak ożenił się pan z córką słynnej śpiewaczki operowej Krystyny Jamroz...

Nic dziwnego, że bardzo muzykalna Krystyna juniorka, z zawodu anglistka, zna się na operze lepiej ode mnie. W ostatnich dniach byliśmy w Busku-Zdroju na Festiwalu imienia jej mamy. Festiwal, jak na dzisiejsze warunki-pandemiczne, był bardzo udany.

Czy miewał pan w swoim 84-letnim już życiu jakieś dodatkowe zainteresowania pozamuzyczne?

Swego czasu pasjonowałem się sportem, biegając w okresie gimnazjum na 1500 metrów. Kilka lat temu odnalazłem dyplom, wręczony mi po jakimś zwycięstwie, a na dyplomie napisano, że wniosłem istotny wkład do... walki o pokój. Przekazałem tę pamiątkę do Muzeum Kinematografii w Łodzi. Moim ulubionym sportem rekreacyjnym jest ping-pong i nawet na działce pod Warszawą mam odpowiedni stół do gry. Tylko że po operacji kręgosłupa i chorobie nowotworowej muszę ograniczać się do spacerów. Przed naszą rozmową przemaszerowaliśmy z żoną 5 kilometrów w lesie Kabackim.

Jak pan z obecnej perspektywy ocenia transformację polityczną w Polsce po 1989 roku?

Generalnie biorąc, mogę być z niej bardzo zadowolony. W czasach PRL nie należałem ani do PZPR, ani do „Solidarności”, więc tym bardziej doceniam odwagę ludzi, którzy przywrócili w naszym kraju normalność. Dlatego dziś, gdy tak bardzo krytykuje się Lecha Wałęsę, ja jestem za nim całym sercem.

Jest pan niewątpliwie człowiekiem spełnionym, człowiekiem sukcesu. Czegóż więc można panu życzyć na koniec?

Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia.

 

HENRYK KUŹNIAK, ur. 17 marca 1936 roku w Czeladzi. Muzykolog (dyplom Uniwersytetu Warszawskiego), kompozytor, autor muzyki do 150 filmów kinowych i telewizyjnych. W 1968 stypendysta rządu francuskiego w studiu muzyki eksperymentalnej Pierre'a Schaeffera. W latach 1964-2012 wykładowca w Szkole Filmowej w Łodzi, profesor zwyczajny sztuki.

Skomponował m. in. muzykę do filmów: „Vabank”, „Vabank II”, „Seksmisja”, „Na kłopoty Bednarski”, „Fort 13”, „Sekret Enigmy”, „Dzięcioł”, „ Dwa Księżyce”, „Niech Ci odleci mara” i inne. Jest też – wraz z Dariuszem Kuberskim – autorem książki pt. „Prawa pokrewne – twórczy wkład artystów wykonawców w wykonanie utworu słowno-muzycznego – analiza problemu w ujęciu teorii muzyki i prawa”.

Wróć