Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak schować Wałęsę wśród koni...

22-09-2021 20:34 | Autor: Tadeusz Porębski
Zacznę od tego, że w minioną sobotę Ursynów, a konkretnie tory wyścigów konnych na Służewcu, znajdujące się w granicach administracyjnych tej dzielnicy, odwiedził Lech Wałęsa. Niestety, wiedziała o tym tylko garstka osób. Tradycyjnie wyścigową sobotę spędziłem na Służewcu, ale o pobycie Wałęsy na torze dowiedziałem się dopiero nazajutrz od Andrzeja Szydlika, słynnego komentatora wyścigowego, który miał zaszczyt pogawędzić z byłym prezydentem Polski i przywódcą "Solidarności".

Wałęsa został zaproszony przez zarząd Westminster Group, sponsora wielu najważniejszych gonitw rozgrywanych na służewieckim hipodromie. Wyjątkowo szczytny cel miała gonitwa ósma. Westminster Unternehmengruppe ufundował nagrody dla 10 fundacji charytatywnych. Każdy jeździec odziany był w kamizelkę noszącą logo i barwy konkretnej fundacji. Najlepsza okazała się klacz Nandi, biegnąca dla fundacji DKMS. Drugi był Caresser (stowarzyszenie Mali Bracia Ubogich), trzecia Zireael (Fundacja Ronalda McDonalda), czwarty Mukhadar (Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę), ale wsparcie finansowe trafiło również do Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, Fundacji Unaweza, Zosia kontra SMA, Cancer Fighters, Fundacji Lotto oraz Akogo.

Czy Lecha Wałęsę lubi się i szanuje, czy też nienawidzi i pogardza nim, prawda jest tylko jedna: ten człowiek stał na czele 10-milionowego ruchu społecznego "Solidarność", twardo negocjował z komunistami porozumienia sierpniowe, był też prezydentem Polski, który dzięki zawarciu cichego układu z Borysem Jelcynem bez jednego wystrzału wyprowadził z naszego kraju wojska sowieckie. Jest też laureatem Nagrody Nobla. W listopadzie 1989 r. miał historyczne wystąpienie w amerykańskim Kongresie. W całej historii amerykańskiego parlamentaryzmu był dopiero trzecim obcokrajowcem, który miał zaszczyt wystąpić przed połączonymi izbami amerykańskiego parlamentu. Przed nim takiego zaszczytu dostąpili jedynie markiz La Fayette, francuski uczestnik wojny o niepodległość USA, oraz Winston Churchill, premier Wielkiej Brytanii. W ten sposób władze amerykańskie oddały hołd Lechowi Wałęsie i naszej pierworodnej "Solidarności". Przedstawicieli państwowej spółki Totalizator Sportowy, którzy są organizatorami gonitw na Służewcu, nie stać było nawet na wykonanie zwykłego ludzkiego gestu wobec tego zasłużonego dla Polski człowieka, czyli poinformowanie środowiska wyścigowego na stronie internetowej Tor Służewiec o jego wizycie oraz poinformowanie w sobotę publiczności przez głośniki.

Podobnego despektu ze strony TS doznał prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Na Wielką Warszawską w 2019 r. przybył z rodziną ubrany jak przystało na ten dzień - w kaszkiet na głowie, kolorowy szalik na szyi i marynarkę w kratę. Bez obstawy i zadęcia. Chodził między ludźmi, odwiedził stajnię Krzysztofa Ziemiańskiego, ale organizatorzy nie pozwolili mu udekorować klaczy Pride of Nelson, zwyciężczyni tego na wskroś warszawskiego wyścigu, choć taka jest wieloletnia tradycja Wielkiej Warszawskiej. Łaskawie zaprosili go do dekoracji zwycięzcy nic nie znaczącej gonitwy najniższej IV grupy. Pamiętam, że wspólnie z kolegami przyglądaliśmy się z niesmakiem, jak w tym dniu traktowany jest prezydent naszego miasta. Niestety, nie był to ostatni cios zadany przez organizatora gonitw w serca warszawiaków. Po raz pierwszy w historii Wielka Warszawska rozegrana została nie o nagrodę prezydenta naszego miasta, lecz o puchar prezesa jednego z banków. Przehandlowano za czapkę gruszek. Co bowiem poza pucharem za kilkaset złotych zaoferował wyścigom nowy patron? Jeśli chodzi o pulę nagród, nic się nie zmieniło – tak jak w poprzednim roku wynosiła ona 220.500 złotych. Zarząd banku wynajął natomiast całe pierwsze piętro Trybuny Honorowej, by kilkudziesięciu bankierów z partnerkami o bardzo długich nogach mogło w luksusowych warunkach obejrzeć mityng. W następnym roku było jeszcze gorzej. W programie wyścigowym w ogóle zabrakło nazwy Wielka Warszawska. Zamieniono ją na „Gonitwę międzynarodową dla 3-letnich i starszych koni”. Po prostu. Z czysto politycznych powodów (wrogość rządzących państwem do Rafała Trzaskowskiego) spostponowano tradycję.

Dla mnie wyjątkowo irytujące jest to, że w sport coraz częściej wciska się polityka. Hece z Wałęsą i Trzaskowskim oraz podszyte polityką kombinacje przy Wielkiej Warszawskiej to tylko jeden z przykładów. Ogołocili nas, warszawiaków, z gonitwy opiewanej w książkach, serialach i filmach. Tym samym ogołocili nas z tradycji. W kultowym serialu TVP „Jan Serce” pada słynne zdanie: "Dla prawdziwego warszawiaka najważniejsze w roku są trzy daty – urodzenia, Powstania Warszawskiego i dzień Wielkiej Warszawskiej". Przez długich 75 lat WW nieprzerwanie patronowali kolejni prezydenci stolicy. Nie bez powodu. Skoro wyścig ma w tytule słowo "warszawska", to kto inny poza prezydentem tego miasta może być jego dumnym PATRONEM? Sponsorów może być stu, ale PATRON tylko jeden, czyli prezydent stolicy wybrany na ten urząd przez warszawiaków. Wielkimi krokami zbliża się kolejna Wielka Warszawska (26 września). Jak będzie w tym roku, nie wiadomo, ale rosnące znaczenie Rafała Trzaskowskiego i jego coraz większe poparcie wśród obywateli nie wróżą niczego dobrego. Tak czy siak, już dzisiaj deklaruję, że zbojkotuję nadchodzącą tzw. Jesienną Galę oraz kolejne, dopóki organizator gonitw nie odda Warszawie zagrabionej w sposób arbitralny tradycji i nie przywróci Wielkiej Warszawskiej patrona w osobie prezydenta stolicy.

Życzyłbym sobie, by dożyć dnia, kiedy zwycięzców Wielkiej Warszawskiej na powrót dekorować będą prezydenci naszego miasta bądź ich zastępcy, na przykład Robert Kempa, burmistrz dzielnicy Ursynów ostatnio typowany na wiceprezydenta Warszawy. Muszę poświęcić mu kilka linijek. Od dnia powstania Ursynowa jako samodzielnej dzielnicy przeżyłem wszystkich jej burmistrzów - od Stanisława Falińskiego, przez Tomasza Sieradza, Andrzeja Machowskiego (wybudował nowoczesny ratusz na Al. KEN 61), Tomasza Mencinę, sympatyczną Urszulę Kierzkowską, harcownika Piotra Guziała, aż do Roberta Kempy. Z perspektywy czasu dostrzegam, że najgorzej było w latach 1994-2002. Nieopisany bajzel, rozdawnictwo atrakcyjnych gruntów praktycznie "po uważaniu" (komisje konkursowe z własnym regulaminem, który dawał połowę z dziesięciu punktów za uznaniową wiarygodność oferenta), policyjne przeszukanie w biurze głównego architekta, podrabiane dokumenty, trącące kryminałem decyzje o pozwoleniu na budowę, etc. Z każdym rokiem na Ursynowie działo się lepiej, ale zdarzały się wpadki (afera z halą "Arena", bezprawne zawyżenie współczynnika intensywności zabudowy terenu "Tesco" na Kabatach) i wtedy waliłem w gazecie we władzę jak w bęben. Wielokrotnie stawałem przed sądem za rzekome naruszenie dóbr osobistych burmistrzów, radnych, prezesów spółdzielni mieszkaniowych i innych ważniaków, z prezydentową Hanną Gronkiewicz - Waltz włącznie. Żadnego nie przegrałem.

Od długiego czasu w ogóle nie mam powodów, by choć leciutko przyłożyć lokalnym decydentom. W spółdzielniach zapanował błogi spokój, dzielnica kwitnie. Jak dla mnie robi się zdecydowanie zbyt nudno. Weźmy takiego burmistrza Roberta Kempę, przydałoby się choć lekko mu przyłożyć, ot tak po prostu - dla podtrzymania jednej z moich tradycyjnych wartości, jaką jest m.in. szczypanie w gazecie osób sprawujących władzę. Może jakiś prztyczek w nos na wyrost? Łapa świerzbi, ale w przypadku Kempy nie da się. Mówiąc zupełnie poważnie, jest to moim zdaniem najlepszy burmistrz, jaki kiedykolwiek pojawił się na południowych rubieżach stolicy. W życiu nie widziałem tak pracowitego urzędnika samorządowego. Jedziesz koło ratusza wczesnym zimowym rankiem - cały budynek ciemny, ale w gabinecie na pierwszym piętrze światło. Podobnie późnym wieczorem. Nie mam tu ani miejsca, ani czasu, by zliczyć miliony wywalczone przez burmistrza w Radzie Warszawy dla swojej dzielnicy. Biega prawie na każdą sesję rady miasta i prawie zawsze coś z drogi przyniesie. Super gość i od kiedy dowiedziałem się, że jest typowany na wiceprezydenta, trzymam za niego kciuki. Bez wątpienia stolica mocno skorzysta, jeśli Robert Kempa obejmie to ważne stanowisko, bo jest to urzędnik wyjątkowo sprawny, empatyczny, ogarnięty, a do tego tytan pracy. Wiele wody upłynęło w Wiśle, bym wreszcie mógł dojść do przekonania, że w samorządzie są urzędnicy kiepscy, dobrzy, lepsi i najlepsi. Jak wszędzie.

Kolejną perłą samorządu, skoro o samorządzie mowa, jest Jolanta Batycka - Wąsik, od 1998 r. wójt graniczącej z Ursynowem gminy Lesznowola. Przez lata uczyniła z zabitego deskami zadupia jedną z najbogatszych gmin wiejskich w kraju z budżetem prawie ćwierć miliarda zł. W wyniku serii donosów była w 2019 r. oprymowana przez CBA i prokuraturę. Przeszukano jej dom, pokój w urzędzie, założono kajdanki i wtrącono na 24 godziny na policyjny "dołek". W następstwie usiłowano wtrącić ją na 3 miesiące do tymczasowego aresztu. Na szczęście sąd pogonił i prokuraturę i jej pachołków w maskach i z bronią. Założono jej sprawę sądową i skazano na wyrok w zawieszeniu za dwie nieprawidłowości, których miała się dopuścić, ale sędzia w uzasadnieniu przez 10 minut wychwalał kryształową uczciwość skazanej, podkreślając aż trzykrotnie, iż jest pewnym paradoksem, że ta zasłużona urzędniczka, kreatorka życia publicznego w gminie z ogromnymi zasługami dla tamtejszej społeczności zasiada na ławie oskarżonych. Piszę o tym m.in. dlatego, że Jolanta Batycka - Wąsik zaskarżyła prokuraturę o nieuzasadnione zatrzymanie i areszt. Sąd przychylił się do wniosku pokrzywdzonej, zmiażdżył argumenty prokuratury i nakazał skarbowi państwa wypłacenie Jolancie Batyckiej - Wąsik stosownego zadośćuczynienia. Będę chciał podać więcej szczegółów dotyczących tej bulwersującej sprawy w następnych wydaniach "Passy".

Wróć