Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak się miesza sport z polityką...

20-06-2018 21:52 | Autor: Maciej Petruczenko
Komu jak komu, ale warszawiakom zapału do zajmowania się sportem na pewno nie brakuje. Tylko szkoda, że ten zapał – zwłaszcza w wydaniu młodzieżowym – jest już na wstępie marnowany, bowiem tyczące sportu posunięcia kolejnych ekip rządzących stolicą w minionym ćwierćwieczu wołają po prostu o pomstę do nieba.

Powtarzam już od lat wielu, że sport wyczynowy w naszym mieście leży po większej części martwym bykiem i niewiele zmienia tu fakt, że lekkoatletka Skry Anita Włodarczyk jest mistrzynią świata w rzucie młotem, a piłkarze Legii mistrzami Polski. Anita bowiem jest towarem przypadkowo importowanym z Poznania, skąd przyszła już z tytułem najlepszej na kuli ziemskiej, a klub z Łazienkowskiej – przy całym szacunku do poczynań prezesa Dariusza Mioduskiego – to niemal w 90 procentach Legia Cudzoziemska.

W ostatnich latach przybyło w mieście mnóstwo urządzeń do sportu rekreacyjnego, ale jeśli chodzi o sport wyczynowy, to jest całkiem odwrotnie, co politycy najróżniejszych opcji chętnie zauważają, gdy zbliża się moment wyborów. Akurat wtedy każdy z nich rad by stołecznym sportowcom niemalże nieba przychylić. W tych dniach doczekaliśmy się najpierw anonsu pani wiceprezydent Warszawy Renaty Kaznowskiej, która powtórzyła swoją ubiegłoroczną deklarację o zaplanowanym już wybudowaniu nowego stadionu lekkoatletycznego na dotychczasowym obiekcie Skry przy Wawelskiej. Ma to być tartanowa arena „drugiej kategorii” z 15-tysięczną widownią, boiskiem rozgrzewkowym i boiskiem treningowym do rzutów długich. Powstanie również hala treningowa, ale bez bieżni okólnej, ponieważ wzniesienie takiej budowli uniemożliwia brak dostatecznej powierzchni przewidzianej pod sport w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego. Hala z taką bieżnią byłaby treningowym zbawieniem dla warszawskich lekkoatletów, ale – jak powiadają fachowcy – zmiana mpzp zajęłaby co najmniej dwa lata i tak opóźniłaby cała inwestycję, że mogłaby całkowicie zniweczyć jej sens.

Tym sposobem – jeśli chodzi o lekkoatletykę, zwana królową sportu – Warszawa idzie nie tyle na jakość, ile na bylejakość, bo w przyszłości brak zadaszonego owalu pod dachem będzie się mocno dawać we znaki. W tej chwili mamy przy Wawelskiej stan przejściowy, bo miasto wygrało z klubem Skra proces o władanie obiektem i odzyskawszy rolę administratora od razu zagwarantowało fundusze na budowę nowego stadionu w miejsce dotychczasowej ruiny, jakkolwiek obecny charakter fasady ma być zachowany z uwagi na to, że ta sportowa arena z nieco już zapomnianej epoki została wpisana do rejestru zabytków.

W odpowiedzi na deklarację wiceprezydent Kaznowskiej na boisku Skry, otoczonym zrujnowanymi trybunami, pojawili się minister sportu i turystyki Witold Bańka wraz z kandydatem PiS na prezydenta stolicy Patrykiem Jakim i Krzysztofem Kaliszewskim, trenerem Anity Włodarczyk, długoletnim prezesem RKS Skra, kierującym obecnie nowo założonym OKS Skra. Występujący razem ze sławnym trenerem politycy obiecali, że jeśli wybory wygra PiS, plan zagospodarowania na Polu Mokotowskim zostanie zmieniony i stadion Skry oraz odpowiedniej klasy obiekty towarzyszące zbuduje się niemalże na olimpijska miarę. No cóż, byłoby pięknie, tylko czy jest to obietnica realna?

Swego czasu, gdy włodarzem miasta był późniejszy premier Kazimierz Marcinkiewicz, zagwarantował on samej Otylii Jędrzejczak, że wybuduje pływalnię 50-metrową. Marcinkiewicz szybko jednak zniknął z warszawskiego poletka administracyjnego, a owej pływalni – jak nie było, tak nie ma. Innym przykładem uwięźnięcia inwestycji w międzypartyjnych rozgrywkach stało się planowane przez obecny zarząd Warszawy zadaszenie toru łyżwiarskiego na Stegnach. Doszło do całkowitego nieporozumienia na linii prezydent miasta – minister sportu i wszystko spełzło na niczym. Może nawet dobrze, że się tak stało, bo są w mieście pilniejsze potrzeby sportowe niż doinwestowanie wyczynowej ślizgawki panczenistów.

Jedną z takich potrzeb jest niewątpliwie wybudowanie stadionu piłkarsko-lekkoatletycznego na Ursynowie, zwłaszcza w sytuacji, gdy zamknięto takie obiekty pod szyldem Gwardii przy Racławickiej i pod szyldem Warszawianki przy Merliniego, a planowany stadion SGGW przy Nowoursynowskiej rozpłynął się we mgle obietnic. O tym, że nie mają gdzie rozgrywać meczów futboliści SEMPA alarmuje się już od dawna, a przecież takie ogniska jak SEMP są wylęgarnią młodych talentów, które mogą w przyszłości zasilić reprezentację narodową i zagrać tak, żeby nie kompromitować Polski w takim stopniu, jak to już w pierwszym meczu na mistrzostwach świata w Rosji uczyniła obecna reprezentacja narodowa.

Gdyby mądrale obierające koncepcję warszawskiego Stadionu Narodowego przewidziały dlań – obok piłkarskiej – również funkcję lekkoatletyczną, ta mająca zasuwany dach nowoczesna arena mogłaby służyć paziom królowej sportu niczym obiekt halowy – chociażby do przeprowadzania zimowych treningów. A tak – służy rozegraniu raptem dwóch-trzech meczów futbolowych wyczynowej rangi w skali roku. Co ciekawe, jeśli parę lat temu przez dłuższy czas utrzymałyby się w Polsce rządy dwu sławnych bliźniaków: Jarosława Kaczyńskiego jako premiera i Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta Warszawy – Stadion Narodowy na pewno zostałby przystosowany i do potrzeb piłki nożnej, i lekkoatletyki, ulubionej dyscypliny sportu tych dwu. I ta najlepiej położona pod względem komunikacyjnym sportowa arena w Europie tętniłaby życiem na co dzień, zwłaszcza wtedy, gdy rozgrywałaby na niej mecze ligowe drużyna Legii, bo raz-dwa mogłoby tam dojechać trakcją szynową całe Mazowsze. Ale cóż, na razie Narodowy bywa tylko największą Strefą Kibica...

Wróć