Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak to z ukraińskim zbożem było…

26-04-2023 20:44 | Autor: Tadeusz Porębski
Ukraina jest drugim największym po Federacji Rosyjskiej państwem na naszym kontynencie, prawie dwukrotnie większym niż Polska. Tamtejsze gleby zaliczają się do najbardziej urodzajnych na świecie, niektóre rodzą dwa razy w roku. Połowę terytorium Ukrainy zajmują wysoko urodzajne czarnoziemy o zawartości próchnicy nawet do 10 proc. W kraju naszego wschodniego sąsiada znajduje się aż jedna czwarta całego światowego czarnoziemu! Kolejne 14 proc. powierzchni kraju to bardzo dobre gleby kasztanowe (4 proc. zawartości próchnicy). Te dwa typy wyjątkowo żyznych ziem zajmują około 370 tys. km kw., czyli 64 proc. powierzchni kraju. Z racji dobrze wykształconej sieci dużych rzek w ich dolinach występują cechujące się równie wysoką urodzajnością mady rzeczne, które zajmują około 4,5 proc. powierzchni kraju. Oznacza to, że wysoko urodzajne gleby zajmują aż około 68,5 proc. terytorium Ukrainy.

Spośród wszystkich naszych sąsiadów Ukraina ma zdecydowanie najniższy stopień zalesienia – wynosi on tylko 16 procent. W Ukrainie funkcjonują 93 agroholdingi, które według oficjalnych informacji posiadają około 47 proc. wszystkich gruntów rolnych w tym kraju.

Rozwój sektora rolnego, opartego na systemie dzierżawy gruntów, doprowadził do powstania nowej klasy wielkich biznesmenów nazywanych agrooligarchami. Przedstawiciele tej grupy dysponują majątkami szacowanymi nawet na kilkaset milionów dolarów. Gospodarstwa rodzinne i rolnicy indywidualni są systematycznie niszczeni. Muszą ustalać ceny z agroholdingami, ponieważ to one kontrolują transport, eksport i ceny surowców. W sumie ukraiński rolnik indywidualny czy gospodarstwo rodzinne mogą dostać pięciokrotnie mniejszą cenę, niż ta, którą agroholding otrzymuje w Europie. W Ukrainie łapownictwo jest czymś powszechnym i tolerowanym przez tamtejsze społeczeństwo, obowiązują ruskie zasady „Bóg dał ręce po to, żeby brać”, „Nie posmarujesz, nie pojedziesz”. Jeśli szukać winnych niedawnego przekrętu z ukraińskim zbożem, to tylko w środowisku obracających miliardami dolarów ukraińskich agrooligarchów, dla których skorumpowanie kilku (kilkunastu?) głodnych kasy polskich decydentów nie stanowiło wielkiego wyzwania.

„Niekontrolowany import do UE taniego zboża z Ukrainy skłonił do wejścia w ten biznes także przestępców” – donosi "Rzepa". Podmioty, które sprowadzały ukraiński towar lub go w Polsce sprzedawały, to firmy – słupy, znikające natychmiast po zrealizowaniu transakcji. Chodzi o tzw. zboże techniczne, czyli towar nieobjęty kontrolą graniczną. Zboże to sprzedawano paszarniom i producentom mąki jako pełnowartościowe. I tu należy się na moment zatrzymać.

Rozwścieczeni polscy chłopi, których nasz rząd zrobił w balona, rzucali oskarżenia, jakoby sprowadzane z Ukrainy zboże – nazywane technicznym – miało bardzo kiepską jakość, nie było poddawane badaniom, jest zanieczyszczone i może być szkodliwe dla zdrowia. Nie tu jednak leży pies pogrzebany. Ukraińskie zboże (obojętnie jaką nadano mu nazwę) to produkt bardzo wysokiej jakości. Czeski system nadzoru jest jednym z najlepszych na świecie, dlatego od dłuższego czasu jakość czeskiej żywności to najwyższa światowa półka. Potwierdzają to dane EFSA (Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności). Praga skontrolowała ostatnio próbki ukraińskiego zboża, wyniki wykluczyły nieprawidłowości. Każda próbka została przebadana na obecność ponad 400 substancji aktywnych, w tym mikotoksyn, pozostałości pestycydów oraz metali ciężkich. Nie wykryto ani jednej próbki, która byłaby niezgodna z europejskimi normami. Czesi argumentują – ukraińskie gleby są tak urodzajne, że nie potrzebują sztucznego nawożenia i stosowania środków ochrony roślin, inaczej pestycydów lub fitofarmaceutyków. Dlatego tamtejsze zboże jest czyste. Nasi południowi sąsiedzi nie zamierzają więc przyłączyć się do zakazu importu ukraińskiego zboża, który już wprowadziły Polska i Węgry. Słowacja, gdzie grunty orne (59,1 proc.) oraz łąki i pastwiska (35,8 proc.) zajmują aż 95 proc. powierzchni kraju, także nie chce zboża z Ukrainy. To ponoć efekt niezadowalających wyników analizy 1500 ton pszenicy w jednym z młynów. Dziwne – Czesi wysoko oceniają jakość ukraińskiego zboża, a sąsiedni Słowacy odwrotnie. Logika każe mi jednak wierzyć badaniom czeskim.

Pewna moja znajoma, właścicielka firmy cateringowej, wręcz ubolewa, że już nie będzie mogła piec ciast i tortów na ukraińskiej mące, której ostatnio używała. Jej zdaniem jest rewelacyjna. I tu dochodzimy do sedna – ukraińska mąka jest dużo lepsza niż polska, do tego dużo tańsza. Okazuje się, że nie istnieje coś takiego jak zboże techniczne. Zboże jest konsumpcyjne bądź paszowe. Ktoś wymyślił nazwę „techniczne”, by szeroko otworzyć granice i wyłączyć spod kontroli transporty z Ukrainy. Jeżeli w dokumentacji wprowadzono termin „zboże techniczne”, nie podlegało ono kontroli, gdyż nie wjeżdżało do nas z przeznaczeniem do konsumpcji czy jako pasza dla zwierząt. Na tym polegał przekręt – sprzedawano tanie, bo niekontrolowane i nie przeznaczone do konsumpcji „zboże techniczne”, jako pełnowartościowe. Utworzony ad hoc polityczno – biznesowy syndykat zarobił w krótkim czasie wory pieniędzy. Teraz my, podatnicy, będziemy musieli w dużej części zrekompensować chłopom poniesione straty, ponieważ rząd mocno się ich przestraszył i chce dać im 30 milionów euro z UE plus drugie tyle z budżetu krajowego, łącznie około 280 milionów złotych. Nawet wybitni znawcy problematyki rolniczo – tartacznej w osobach Nikodema Dyzmy i Leona Kunickiego vel Kunika nie zdołaliby wymyślić tak genialnego rozwiązania zbożowego problemu. Pozostaje pytanie, kto miał tyle władzy, by wymyślić termin „zboże techniczne”, wprowadzić go w życie i wpuścić do Polski bez żadnej kontroli około 4,5 mln ton tej uprawnej rośliny? Śledztwo w sprawie prowadzi CBA, które nie potrafiło upilnować własnych 9 milionów złotych skradzionych przez kasjerkę.

Pisałem wielokrotnie, że coś musi być na rzeczy, skoro na ulicach Warszawy nie spotkasz dryndy na ukraińskich numerach. Co kolejne auto, to bardziej wypasione, a za kierownicami młode równie wypasione byczki w markowych ciuchach. Na widok kilku fur na ukraińskich tablicach opadła mi szczęka – musiały kosztować miliony złotych. Faceci w tych samochodach to ukraińscy oligarchowie i agrooligarchowie, którzy stworzyli sobie w Polsce bazę i prowadzą tłuste interesy z naszymi prominentami, a stąd z krajami UE. Im pobór do wojska i skierowanie na front raczej nie grożą. Nasz światły rząd tradycyjnie odbija się od ściany do ściany – wpierw wystawia obcym cały tyłek, by zaraz zacząć ich dusić. „Jeżeli nasze biznesowe podejście do Ukrainy się nie zmieni, to skończymy jak w Iraku, czyli z niczym” – ocenia Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców (ZPP). Czyżbyśmy zaczęli przegrywać odbudowę Ukrainy, zanim się ona jeszcze zaczęła? Mądrym Czechom to nie grozi, nam jak najbardziej. Cezary Kaźmierczak ocenia, że zakaz przywozu produktów rolnych z Ukrainy likwiduje szanse polskiego przemysłu przetwórczego na podbijanie Azji i Afryki naszymi produktami.

Faktycznie, z racji członkostwa w UE i wspólnej granicy z Ukrainą powinniśmy dawno stać się traderem zboża z zachodniej i centralnej Ukrainy. Państwo powinno zebrać zainteresowane firmy polskie i ukraińskie, przedstawić im finansowanie, gwarancje, etc. i zarabiać, zarabiać, zarabiać. Kim jest trader? To ktoś, kto zawiera krótkoterminowe transakcje, jak np. kontrakty terminowe, kontrakty CFD (różnice cenowe), czy opcje w celu osiągnięcia zysku w wyniku zmiany ich kursu. Krótki horyzont inwestycyjny jest czynnikiem, który odróżnia tradera od inwestora. Dystrybucja na cały świat magazynowanego w Polsce ukraińskiego zboża, możliwość uczestniczenia w grze cenami tego produktu na światowych rynkach – to interes ponad wszystkie interesy, ponieważ nie ma cenniejszego i bardziej chodliwego towaru od żywności. Ale kto miałby wymyślić i zacząć realizować projekt mogący przynieść Polsce miliardy i uczynić z naszego kraju zbożowego potentata? Mamy w Polsce kilku politycznych i biznesowych geniuszy, jak np. panowie Suski czy Sasin. To kanclerskie głowy. Może jednak lepiej byłoby wskrzesić prezesa Nikodema Dyzmę i Leon Kunickiego vel Kunika?

Wróć